niedziela, 19 października 2014

Rozdział XIII

Uciekam. Nie wiem przed czym, ale to co mnie goni jest straszliwe. Nie chcę tego zobaczyć. Czuję wilgotny oddech tego czegoś na karku, mimo tego, że gdy się odwrócę za mną nic nie ma. Po prostu pustka. Ciemność. Przede mną widzę jakieś pomarańczowe światło. Wiem, że musze tam dobiec. Nim pochłonie mnie ciemność. Nim złapie mnie to straszliwe coś.
Moja sukienka do kolan zaczyna się wydłużać i ciągle się o nią potykam. Zmienia swój kolor. Staje sie czarna. Skóra nabiera lekko ziemistego odcienia, a włosy stają się bardziej brązowe niż czerwone. Nie, Nyks! Nie...
Zatrzymuję się i tracę władzę nad swoim ciałem. Przede mną, w dole, majaczy pomarańczowa poświata. Podchodzę tam, choć tego nie chcę. I widzę to, czego sie spodziewałam. Pode mną w płomieniach stoi Hacjenda... Will... Ethan... Nick... Veronica... Jeremy... Nie mogę ich stracić.
Ku mej uldze, lub strachu, ktoś mnie woła. Odwracam się i do moich stóp pada Ethan. Chłopak ma ręce związane za plecami, jego ciemne oczy patrzą na mnie z obrzydzeniem i nienawiścią. Chcę się cofnąć. Pobiec gdzieś daleko. Z dala od tej nienawiści.
Ale tylko się śmieje. Nie... nie ja, tylko Nyks, która przejęła moje ciało. Jeden ze Cieni, w czarnym kapturze podaje mi sztylet. Obracam go w dłoniach i ze śmiechem łapię Ethana za żuchwę. Wściekła mina i nienawiść w oczach nadają jego twarzy zwierzęcy wygląd. Przykładam nóż do jego gardła i bez skrupułów podrzynam my gardło.
Widok krwi sprawia, że robi mi się słabo. Stojąca obok mnie Rillianne śmieje się jak szalona, elegancko zasłaniając usta ręką. Lecz jej śmiech urywa się, gdy pod moimi spotami ląduje William. Patrzy się na brata z chłodną obojętnością, ale widzę ręce zwinięte w pięści, napięcie szczęki... Rillianne nie chce bym zabijała Willa, mimo to nie sprzeciwia się woli Nyks.
Klękam przed nim. W jego błękitnych oczach widać inne uczucia niż u Ethana. On walczył, wyrywał się, nie chciał umierać. Will za to był spokojny. Przyjął do wiadomości, że zabije go bogini z moją twarzą, moimi dłońmi. Jego wzrok jest pełen strachu, ale też poddania i... miłości... Patrzy na Rillianne z błaganiem. Wie, że ja nic nie zrobię. Nysk ma zbyt wielką władzę nade mną, nie potrafię się jej przeciwstawić.
Ale... na moment mi się to udaje, częściowo. Moja ręka, której przedłużeniem jest sztylet kieruje się do gardła Willa. Mimo to daję radę oprzeć czoło o czoło Willa, spojrzeć w jego oczy wypełnione smutkiem i strachem i wyszeptać tylko jedno słowo :
- Przepraszam.
Krew Williama Evela rozpryskuje się na mojej sukni, a jego ciało bezwładnie opada na moje kolana.

Marceline gwałtownie podniosła się na łóżku, ledwo tłumiąc krzyk.
Will... Ethan... Ona ich... zabiła...
Zamknęła oczy i wzięła dwa głębokie wdechy. Otworzyła oczy i rozejrzała sie po pokoju. Łóżko Veronici było puste. Ciekawe, gdzie poszła siostra?

Mar jednak nie zaprzątała sobie tym głowy. Bardziej bała się swojego snu i spotkania z Rillianne.
Z westchnieniem znów się położyła i zasnęła. Tym razem, na szczęście bez snów.
Gdy się obudziła, wciąż była sama w pokoju. Spojrzała na zegarek. Śniadanie trwa juz od 10 minut! Szybko się ogarnęła, ubrała i pobiegła do stołówki.

Zastała tam Veronicę przytuloną do Jeremiego. "Już się pogodzili" westchnęła w myślach z pobłażliwym uśmiechem. Nick siedział na przeciwko i bawił się sosem czekoladowym rysując nim różne rysunki na naleśnikach. Mar zaśmiała się cicho i ruszyła w stronę bufetu po kanapki z żółtym serem i czarną herbatę. Zmierzała  w stronę swoich przyjaciół, gdy prawie wpadła na nią piętnastoletnia dziewczyna.
- Gomenasai! - krzyknęła, ledwo odwracając się do Mar i nadal biegnąc do drzwi.
Westchnęła, usiadła obok Nicka i przywitała się, rzucając siostrze i jej chłopakowi lekko zdziwione spojrzenie. Nick przełknął spory kęs swojego naleśnika, który zostawił wokół jego ust i na brodzie liczne ślady sosu czekoladowego i pomachał sobie dłonią przed nosem.
- Oni tak cały czas. Jedzie od nich hormonami na kilometr.
Veronica przewróciła oczami i bez słowa zabrała się do swojej jajecznicy.
- W ogóle. - zaczął Nick, przełykając kolejny kęs naleśnika, brudząc się jeszcze bardziej i celują w Mar widelcem, też upaćkanym czekoladą - Znasz tą dziewczynę, co przepraszała cię po japońsku?
- To był japoński? - spytała lekko zdziwiona. Myślała, ze to było jedno z tych niewielu angielskich słówek jakich jeszcze nie znała.
- A) zadałem ci pytanie B) tak, C) nie pytaj skąd wiem, że to było przepraszam - nakazał karcącym tonem z surową miną, na co wybuchnęła śmiechem. Przyjaciel posłał jej spojrzenie typu "żartujesz sobie ze mnie?!"
- Wybacz. - wymamrotała przez śmiech, bo Nick z tą miną i czekoladą na twarzy wyglądał co najmniej komicznie - Nie, nie znam jej. A ty?
- I skąd wiesz co mówiła? - dołączyła się Veronica.
- Odpowiadam tylko dlatego, że mam świadomość iż : siedzisz na kolanach syna Hadesa, który jest mistrzem w rzucaniu nożami, w szafie masz zardzewiałą piłę, naczytałaś się Creepypast, naoglądałaś sie Piły, twoim idolami są Jeff the Killer i Jigsaw i kocham swoje klejnoty. - wytłumaczył z poważną miną, kiwając głową z każdym punktem, na co na usta Veronici wstąpił dumny uśmieszek, a Jer niby odruchowo zaczął bawić się nożem do masła - Tak znam ją i kilka japońskich słówek jakich mnie nauczyła.
- A kim ona jest? - dopytywała się Marceline.
- A co zazdrosna? - zapytał z zawadiackim uśmiechem -  Muszę powiedzieć Willowi, ze wybrałaś mnie. Biadaczek się załamie - pokręcił z politowaniem głową, cmokając ze współczuciem, na co policzki Mar przybrały odcień jej włosów - To Luna Grace Elenwood, moja narzeczona.

Po tych słowach przy stoliku zapadła dziwna cisza przerywana, odgłosem sztućców uderzających o talerze i szklanek odstawianych na stolik, przerwana dopiero przyjściem niebieskowłosej, która oparła się o ramiona Nicka.
- Cześć, kochana! - przywitał się zanim ta zdążyła powiedzieć choć słowo i objął ją w talii - Jak tam przed naszą nocą poślubną?
- Weźźź! - walnęła go ręką po głowie i usiadła obok - Hej! - pomachała do reszty przyjaciół - Jestem Luna Grace Elenwood. Córka Hermesa i siostra, tak siostra, nie narzeczona jak to lubi mawiać, tego idioty siedzącego obok - wskazała na Nicka.
- Hermesa? - zdziwiła się Veronica - Nick jest synem Apollina.
- No cóż. - powiedział Nick neutralnym tonem odkrywającego coś naukowca - Powiedzmy, że nasza matka była wszechstronna.
Veronica uniosła brwi, ale nie drążyła tematu. Śniadanie minęło na śmiechu i poznawaniu Luny i jej i Nicka sekretów z dzieciństwa, jak to, że Nick przez pół dzieciństwa bał sie wszelkich obrazów w domu, bo bał się, ze porwą go do swojego świata i on będzie na tym obrazie już na zawsze i nie wyjdzie.

***

Dwa dni jakie Marceline miała do spotkania z Rillianne minęły błyskawicznie.
Mar odziana w ciemniejsze ciuchy wymknęła się z Hacjendy, gdy słońce zaszło, nie wzbudzając podejrzenia przyjaciół i przeszła się do Viel.

Na początku nie rozpoznała wysokiej postaci uczesanej w znajome dwa kitki po bokach. Ubrana w małą czarną, bez maski nie przypominała tamtej dziewczyny jaką Marceline widziała na plaży. Rillianne machnęła na nią ręką znad kieliszka whiskey, jak widać rodzeństwo ma podobne zamiłowania do trunków.
- Sławetna Obdarzona przybyła! - powiedziała, gdy Mar usiadła naprzeciwko - Umówiłabym się z tobą na wczoraj, ale był finał Free! i nie mogłam tego przegapić! - usprawiedliwiła się i upiła łyka alkoholu.
- Free? - zdziwiła się Mar. O czym ona mówiła?
- Anime? Haru? Rin? Makoto? Pływanie? - rzucała hasła, a gdy jej towarzyszka pokręciła głową, westchnęła : - Obdarzona? - dodała z cwaniackim uśmiechem, który tyle razy widziała na ustach Willa - Chyba o tym miałyśmy mówić.
- Tak... - wyszeptała niepewnie Marceline, kurczowo ściskając torebkę w której miała ukryty sztylet, tak na wszelki wypadek.
- Mam większy w bucie i potwory na każde skinienie palcem. Nie radzę - powiedziała z sztucznym uśmieszkiem - Ale wracamy do naszej Obdarzonej, nie mam całego wieczoru. Kurosiek na mnie czeka. - rozsiadła się wygodnie na swoim krześle - Znasz mit o Pandorze?
- Znam. - potwierdziła Mar, ze strachem puszczając torebkę. Kelner przyniósł jej sok jabłkowy, choć o niego nie prosiła. Upiła łyk, a Rillianne rozpoczęła opowieść :
- Obdarzona jest kimś podobnym. Pewnej kobiecie, która była w ciąży ze swoją drugą córką, przyśniła się Hestia. Powiedziała jej, że dziecko, które nosi zostało wybrane przez bogów. Po narodzinach przyszła do niej we własnej boskiej osobie razem z zastępem nimf i zabrały je córkę na Olimp, a tam...
- Bogowie obdarzyli ją mocami - przerwała jej Mar, mówiąc jak w letargu, wpatrując sie w szklankę - Nadali jej moje imię i oddali rodzicom. - podniosła wzrok na siostrę Willa i zauważyła jacy są podobni - Miałam wizję. Wtedy na plaży.
- Hm.... - Rillianne zamyśliła się, biorąc łyk whiskey - Czyli bogowie chcą byś to pamiętała.
- Ale czemu? I co? - dopytywała się.
- Marceline, córa Kasandry i Nickolaosa z Gór, Obdarzona, która...

Ale Mar nie dowiedziała się jaka Obdarzona, bo przerwał im znajomy głos :
- Proszę, proszę... Moja najlepsza przyjaciółka gada z moją byłą i siostrą mojego przyjaciela. Ciekawe...
Nad nimi stał Nick z surową miną
- O Nicky! - Rillianne dopiła drinka i wstała - Miło cię znów widzieć - cmoknęła go w policzek - Ale skoro nam przeszkodzono - wskazała na Mar - To ja już idę. Sebcio czeka! Resztę ci opowie Willy - pomachała im na pożegnanie i wyszła z Viel.
- Sebcio?
- Sebastian Michaelis z Kuroshistuji. Rin to klasyczna Otaku i yaoistka przy okazji. Tak jak moja siostra. I fanka vocaloidów, wciąż czesze się jak Miku. - westchnął - Dziwne, że jeszcze się na niebieski nie przefarbowała. A może to był zielony? Ale my nie o tym...
- Co z nią robiłaś?! - przerwał mu Will, który ze złością wpadł do środka.
Marceline skuliła się za Nickiem.
- Will spokojnie... - powiedział przyjaciel z podniesionymi rękoma.
- Spokojnie?! Rillianne mogła ją zabić! - krzyknął na całe pomieszczenie, tak, że barman zagroził mu wyprowadzeniem z baru, na co Will zareagował wzruszeniem ramion i złapał Mar za rękę, po czym siłą wyciągnął ją na zewnątrz.
- Hej! - zawołał Nick, rozdzielając ich ręce - Lordly-Wilkołak traktuje ją delikatniej!
Will spiorunował go wzrokiem.
- Poszła do mojej nieprzewidywalnej siostry, nikomu o tym nie mówiąc! Mam prawo być wściekły!
- Nie jesteś jej chłopakiem by sie o nią martwić! Lordly jest bliżej tego niż ty! - Nick przytrzymał za ręce przyjaciela, który był blisko rozwalenia szyby za Marceline.
- Lordly ma sekret, który oboje znamy, więc nie wyskakuj mi tu, że prędzej on będzie z Mar niż ja! - wrzasnął wyrywając mu się.
- Jestem tu. - pisnęła Marceline, chowając głowę w ramionach, cała zaczerwieniona bo usłyszeniu wymiany zdań pomiędzy przyjaciółmi. Ledwo hamowała łzy. Wściekłość Willa ją raniła, bo to ona była jej powodem. Nie chciała, by Will się wściekał. Nie lubiła złości, ogarnia ja wtedy strach i smutek.
- I właśnie w tym problem! - odgarnął sobie włosy z twarzy i oparł dłonie po obu stronach głowy Mar - Nie powinno cię tu być! Nie powinnaś milczeć w sprawie tego spotkania! Powinnaś była mi powiedzieć... - wyszeptał już cicho opierając głowę o jej ramię - Myślałem, że zacznę zabijać z niepokoju o ciebie. - musnął delikatnie ustami jej obojczyk, wywołując delikatne dreszcze. Poczuła, że się uśmiechał.
- Już wam chyba coś mówiłem w szpitalu! - westchnął Nick - Pomiźacie się w pokoju. Najlepiej Mar. Bo ja nie chcę na to patrzeć... - zrobił gest jakby wymiotował .
- Jesteście razem w pokoju? - spytała, gdy Will już odsunął się od niej niechętnie, i gdy jej rumieniec toroche zbladł i odzyskała zdolność mówienia bez zająknięcia.
- Niestety... - westchnął Will.
- Ja ci zaraz dam niestety! - przyjaciel walnął go po głowie - Dobra wracamy do Hacjendy, bo nam zaraz umrą tam z tęsknoty.
Śmiejąc się ruszyli w stronę szkoły. Ale Mar wciąż nurtowały słowa Rillianne. Nie ma innego wyjścia. Będzie musiała dopytać Willa.

***
Ethan

Siedzi obok mnie. Jedziemy autokarem gdzieś. Nie ważne gdzie. Nie obchodzi mnie to w ogóle. Ważne, że jedziemy tam razem i że jest to daleko od Hacjendy.
Śpi, opierając głowę o szybę. Na ramiona ma zarzuconą moją kurtkę. Wygląda pięknie. Uśmiecham się jak głupi na ten widok.
Pochylam się i odgarniam kilka kosmyków jakie opadło na tą piękną twarz. Serce bije mi jak oszalałe. Mamrocze coś cicho, delikatnie poruszając tymi słodkimi ustami. Robi mi się gorąco na myśl co potrafi nimi uczynić. Przybliżam się jeszcze bardziej i całuję je, wplatając dłoń w te jedwabiste włosy i nakręcając ja na palec.
- Kocham cię - szepczę cicho i spoglądam w, teraz już otwarte, piękne, niebieskie oczy Williama Evela.

Ethan zerwał się z łóżka z przerażeniem. Znowu?! Kolejny raz śnią mu się takie rzeczy. Chociaż to nic w porównaniu z, na przykład, wczorajszym snem... On i Will... razem... Wzdrygnął się.
- Nie, to nigdy nie nastąpi - szepnął do siebie - Nie pozwolę na to. Przecież nie jego pragnę...

Z tą myślą położył się znowu spać.

Ale w jego głowie odezwał się cichy znajomy głos, który nawiedział go w snach "Czy aby na pewno, Lordly?"
_____________
Oto trzynasty rozdział!!!
Coś mam wrażenie, że znienawidzicie mnie za końcówkę, ale co tam xD Mam nadzieję, że wciąż będziecie to czytać :*
Mam też nadzieję, że rozdział się podoba. I przepraszam za błędy.
W ogóle pisze to w pokoju, w którym są tylko meble, bo mam mieć remont (głupi sufit mi spadł), co cię równa z tym, że teraz nie będę mogła pisać zbytnio. Rozdziału proszę się szybko nie spodziewać.
Ten rozdział dedykuję trzem osobom : 

Lunie, wiesz czemu xD
Radosnej Oli, dzięki że wzięłaś się też za tego bloga i wiedz, że znalazłam cię na Facebooku xD

i Roldze (dobrze odmieniam) cieszę się, że tak cię niecierpliwisz co do następnych rozdziałów. 
Nie zanudzam
Laciata <3

Jeśli czytasz to skomentuj!!!