niedziela, 31 sierpnia 2014

One Shoot...

(zamiast trzech kropek powinien być tytuł, ale nic a to nic mi nie wpadło do głowy)
Na piękne zakończenie wakacji!
Oto przed Wami one shoot z...!!!
_________________________

Kagamine Len. Gwiazda, którego piosenki są rozsławiane na całym świecie. Sukces ostatniego kawałka SPICE* przyniósł mu taki rozgłos, że w Japonii jest znany przez każdego. Miliony dziewcząt chce go chociaż zobaczyć, zamienić z nim słowo, lub dotknąć, choćby musnąć ramieniem.

A ja chodzę z nim do klasy.
Ale ten "zaszczyt" spotkał nie tylko mnie. Jest jeszcze dwadzieścia pięć osób, które dzielą ze mną ten "przywilej". I połowa nie jest zbyt z tego zadowolona. Dziewczyny oczywiście Len zachwyca. Ciągle proponują mu nieprzyzwoite rzeczy związanie z niektórymi jego piosenkami (#SPICE).
Wtedy na wierzch wychodzi prawdziwa natura Lena. Chłopak jest nieśmiały. Nigdy by nie pomyślał o niektórych rzeczach jakie śpiewa. Mimo iż to on pisze wszystkie teksty (nie mam bladego pojęcia jak może jednocześnie śpiewać to bez zażenowania, a w szkole czerwienić się i jąkać jak ktoś tylko o tym wspomni. Może był na haju jak pisał niektóre piosenki?).
Z czego oczywiście chłopcy z klasy się śmieją. Len jest najbardziej nielubianym chłopakiem w klasie. Zbiera laury w nauce. W sporcie trochę gorzej, ale radzi sobie. To akurat powinno imponować innym, ale działa w zupełnie odwrotny sposób. Chłopak jest najprościej mówiąc czarną owcą.
Ale jedna osoba jest dla niego miła.

Przewodnicząca.

Kagamine Rin. Ku memu utrapieniu, nie są rodziną. Jest to jedynie zbieżność nazwisk. Dodajmy iż jest przyjaciółką z dzieciństwa Lena i też koleżanką po fachu.. Nagrali razem mnóstwo piosenek. I nie zapomnijmy, że Przewodnicząca to damska wersja Lena. Tylko Len ma ociupinkę dłuższe włosy, które wiąże w taką słodką kitkę. Gdyby ubrali się tak samo i Len rozpuściłby włosy prawdopodobnie by się ich rozróżnić nie dało. No chociaż Len jest wyższy.

Nie można też ominąć tego, że Len najwyraźniej czuje coś do Rin. Bez wzajemności, bo Rin jest ostatnio widywana z Kaito.

No, do listy miłych dla niego osób dodałabym jeszcze jego fanki, ale... to się nie liczy.
I powinnam się tam też znaleźć ja.
Gdybym miała tyle odwagi chociaż odezwać się do Lena.
Nie raz jak zostawiałam dłużej w szkole, ucząc się przyłapywałam go w klasie muzycznej z gitarą, czy przy fortepianie. Można powiedzieć, że słyszałam SPICE zanim zostało wydane, siedząc przed drzwiami do sali muzycznej, gdzie zawsze ma próby. Znaczy coś tam robi jeszcze z tym w domu, ale głównie zajmuje się tym w szkole. Gdzie ja mam okazję go posłuchać, odrabiając lekcję.

Jak ja go tam w ogóle znalazłam?

Jeszcze nim Len zdobył sławę, wychodząc z klasy po nauce, zobaczyłam go opuszczającego salę muzyczną z futerałem na gitarę na plecach.  Następnego dnia z czystej ciekawości podkradłam się pod tą salę i słuchałam. Poznałam jego debiut zanim usłyszał go świat. I tak stało się to moją tradycją.
Gdy muzyka cichła ja zbierałam się pospiesznie z mojego miejsca i wychodziłam zanim Len mnie zobaczył.

Do czasu...

Przygotowywaliśmy się do egzaminów. Byłam tak skupiona na podręczniku do historii, że nie zauważyłam, gdy Len przestał grać i wyszedł z sali muzycznej tak zamyślony, że potknął sie o moje nogi. Cudem złapał równowagę, upuszczając przy tym wszystkie nuty i teksty jakie miał ze sobą, które rozsypały się dookoła, w tym jedna z kartek wylądowała mi na głowie, a druga na biuście.
Ja zbyt zajęta nauką nie zauważyłam tego. Bo jak? Chłopak, którego codziennie podsłuchuje, i który podoba mi się od wieków, właśnie potknął się o moje nogi, a na mnie wylądowały dwie kartki z nowym dziełem nad jakim pracował. Normalka.
Zauważyłam go dopiero, gdy jego ręka sięgnęła po kartkę. Odtrąciłam ją pospiesznie, źle odczytując jego zamiary. Rzucając na bok książkę odczołgałam się jak najdalej.
- Zostaw mnie, zboczeńcu! - krzyknęłam, nie patrząc na niego.
- P-przepraszam. - usłyszałam zawstydzony szept wypowiedziany tym cudownym głosem jakiego słucham popołudniami i uświadomiłam sobie, że moje pierwsze słowa do Lena brzmiały " Zostaw mnie, zboczeńcu!" Spuściłam głowę. - Ja tylko chciałem wziąć kartkę...
Wtedy uświadomiłam sobie o kartce, która teraz leżała w połowie drogi między mną a Lenem i to że leżała na mnie jeszcze minutę temu.
- To ja przepraszam. Nie zauważyłam cię. - powiedziałam z lekkim uśmiechem - Jestem Cross Yume. - wyciągnęłam do niego rękę.
- Kagamine Len. - złapał ją i delikatnie pocałował jak dżentelmen - Chodzimy razem do klasy prawda? - zarumienił sie lekko.
- Hai. Zapytałabym się co robiłeś o tej godzinie w sali muzycznej, ale... - zacięłam sie, czując, że na policzki tanecznym krokiem wstępuje mi rumieniec.
- Hmmm? - spytał i delikatnie przechylił głowę w pytającym geście.
- Doskonale wiem co tam robisz... - dokończyłam zażenowana - Przepraszam, ale już od jakiegoś czasu słucham jak grasz tutaj.
- Wiem. - odparł z najsłodszym uśmiechem jaki w życiu widziałam. - Siedzisz w takim miejscu, że zawsze cię widzę. Odrabiasz lekcje, tak?
- H-hai. - zająknęłam się - Czasem jak skończę, czytam książkę. - wskazałam na leżącą obok niego powieść.
- Mogę wiedzieć, czemu nie robisz tego w domu? - spytał, biorąc książkę do ręki i obracając ją w dłoniach.
- Bracia mnie irytują. Wybacz jeśli cię zezłościłam tym, że tu przesiadywałam. - wymamrotałam.
Len wyglądał tak cudownie, kucając metr ode mnie i patrząc niewidzącym wzrokiem na książkę w ręce. Na prawdę nie wiem kiedy się w nim zakochałam.
Moment!
Zakochałam?!
Czy. Ja. Właśnie. Przyznałam. Że. Kocham. Lena?!
- Słucham? - spytał, wyrwany z myśli. Boże, czy ja to powiedziałam na głos?! Błagam nie. Tylko nie to. Zginę. Zapadnę się pod ziemię. Zmienię się w bezkształtną szarą masę, jeśli to usłyszał.
Len spojrzał na mnie wnikliwie tymi swoimi lazurowymi oczami.
- Nie, nie. Nie złości mnie to. - pokręcił głową - To nawet przyjemne uczucie myśleć, że siedzisz tu tylko po to by posłuchać jak gram.
Dzięki Ci, Boże!!! Te myśli wciąż są tylko częścią moich rozmyślań i nikt ich nie słyszy. Niech tak pozostanie
- To dobrze - odetchnęłam z ulgą - Myślałam, że ci przeszkadzam.
Len podszedł parę kroków do mnie i odgarnął kilka moich różowo-fioletowych kosmyków jakie opadły mi na twarz, wplatając dłoń we włosy, lekko niszcząc mój długi trzy kolorowy warkocz..
- Droga Yume-chan. Jak by miało mi przeszkadzać, że taka dziewczyna jak ty codziennie słucha mojej muzyki? - zapytał.
Nie poznaję go. Zwykle w obecności dziewcząt rumieni się i nie potrafi wykrztusić słowa. A teraz zachowuje się tak... otwarcie. I to w stosunku do mnie. Ale szczerze? Podoba mi się to. Nawet bardzo. Ciepło jego dłoni lekko muskającej mój policzek, palce w moich włosach, te oczy, sprawiające, że tonę w ich lazurowej toni.
Ja się naprawdę w nim zakochałam.
Spuściłam głowę, czując że jestem cała czerwona na twarzy.
Wstał z cichym śmiechem, jaki on ma cudny śmiech!, i podał mi rękę. Wstałam z jego pomocą i sięgnęłam po książki, by spakować je do torby. Len ukląkł ponownie i pakował je razem ze mną. Kiedy skończyliśmy, razem wyszliśmy ze szkoły w milczeniu.
- Yume-chan...? - zaczął nieśmiało, gdy podziękowawszy mu i pożegnawszy się odwróciłam się by ruszyć w stronę mojego domu.
- Hmm? - zwróciłam się w jego stronę, odplątując słuchawki i przekładając je przez szyje tak, że obie zwisały mi po jednej stronie.
- Skoro już oficjalnie wiem, że podsłuchujesz moje próby... - powiedział, bawiąc się palami. Jak widać jego nieśmiałość wróciła. Ech... Ale taki jest po prostu rozkoszny i nie mogłam się nie uśmiechnąć. - Może mogłabyś... towarzyszyć mi w sali muzycznej...? nie siedziałabyś na podłodze... a mnie byłoby miło... ćwiczyć w twoim towarzystwie...
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Oczywiście. Chętnie posiedzę tam z tobą.

Pożegnaliśmy się i, ledwo powstrzymując się od tego by zacząć skakać, wróciłam do domu. Wyminęłam braci w kuchni i wzięłam obiad do pokoju, by tam go zjeść. Czytając książkę i jedząc jednocześnie w pewnym momencie zerknęłam na lustro. Mój, jeszcze rano idealny, warkocz był zniszczony. No tak. Len wplątał w niego dłoń. Od razu zarumieniłam się, aż po szyję. Ciekawe co chłopaki sobie pomyśleli. Szybko dokończyłam obiad i, przed zniesieniem talerza z powrotem do kuchni, rozpuściłam włosy. Zeszłam na dół zastawszy całą trójkę przy stole jedzących pizzę, przynajmniej czwarty z nich, najmłodszy Sinji wcinał jedną z tych ohydnych papek dla dzieci.
- Ja dostałam to - wskazałam oskarżycielskim gestem na mój talerz - A wy mi tu pizzę żrecie?!
Tenshi, drugi najstarszy z rodzeństwa podsunął mi pizze, ale jak zobaczyłam na niej kurczaka od razu zrezygnowałam i sięgnęłam po paczkę Pocky z szafki ze słodyczami. Włożyłam jeden do ust i wzięłam Sinji'ego na ręce.
- Chodź, mały, pora spać. - wyszeptałam do malucha.
Gdy już zajęłam się najmłodszym braciszkiem, sama udałam się do łazienki. Która oczywiście była zajęta. Walnęłam pięścią w drzwi.
- Kioshi! Wyłaź mi stąd w jednej chwili!
Łazienka się otworzyła i z kłębów pary wyłonił sie mój brat, odziany jedynie w ręcznik na biodrach.
- A co, Onee-chan chce ładnie wyglądać dla Pana Przyprawy? - zapytał, czochrając mi włosy.
Zaczerwieniłam się, odtrąciłam jego rękę i weszłam do łazienki.
- Nie twój biznes! - wrzasnęłam możliwie cicho, by nie obudzić Shinji'ego i trzasnęłam drzwiami.

Rano stałam przed lustrem, zastanawiając się jakby tu dzisiaj spiąć włosy. Co do ubioru to nie miałam zbyt wielkiego wyboru ze względu na mundurek. Po dłuższej chwili postanowiłam upiąć je w koka, oczywiście zostawiając fioletowo-różową grzywkę okalającą mi twarz. Założyłam na ramię moją torbę z książkami i popędziłam do szkoły chcąc jak najszybciej zobaczyć Lena, a potem wysłuchać jego ćwiczeń po lekcjach.

Cudem przetrwałam zajęcia. Ciągle rozpierała mnie energia. Nauczyciele niejednokrotnie zwracali mi uwagę za moje zachowanie, ale ja miałam ich gdzieś, chciałam tylko w końcu pójść do Lena. Chłopak, gdy zerkał na mnie od czasu do czasu prawie nie mógł powstrzymać śmiechu, przez co również obrywał od nauczycieli.

W końcu nadszedł koniec zajęć! Mimo całego przejęcia tą sprawą z Lenem, z przyzwyczajenia usiadłam pod drzwiami i teraz faktycznie zauważyłam, że z tego miejsca jestem widoczna dla Lena. Nareszcie usłyszałam kroki i zza zakrętu wyłoniła się blond głowa Lena. Myślałam, że zacznę skakać ze szczęścia. Podszedł do mnie i stanął nade mną, z przesłodkim, delikatnym rumieńcem.
- C-cześć. - zająknął się - Czyli jednak chcesz siedzieć tutaj? - spytał z lekko wyczuwalnym rozczarowaniem w głosie.
- Nienienienienie! - zaczęłam protestować, wstając - Nie o to chodzi. Ja po prostu... - urwałam, poprawiając koka - Usiadłam tu z przyzwyczajenia. Chodźmy. - usprawiedliwiłam, uśmiechając się i kierując się w stronę sali. Len szybko mnie wyminął i otworzył przede mną drzwi zapraszając mnie do środka dżentelmeńskim gestem. Weszłam, dziękując mu dygnięciem.
Obdarzył mnie najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Pospiesznie wszedł za mną i pokierował mnie na pufę. Zaśmiałam się cicho i usiadłam, wyjmując książki z torby.

Zajęłam się lekcjami, a Len wygrywał na gitarze melodię nowej piosenki, czasem przyśpiewując.
Do godziny zakończenia próby Lena, czyli do momentu, kiedy cieć wygania uczniów ze szkoły, zostało około półgodziny, gdy uporałam się z zadaniami domowymi. Schowałam zeszyty i wyjęłam z torby książkę. Wyciągnęłam przed siebie nogi, skrzyżowałam je w kostkach i, odgarniając kilka kosmyków z twarzy, otworzyłam książkę, gdy Len przerwał grę, odłożył gitarę, zlustrował mnie wzrokiem, trochę dłużej zatrzymując się na ustach, i na koniec sprawił, że zatonęłam w jego oczach.
- W warkoczu wyglądasz ładniej. - stwierdził przekrzywiając głowę - Chociaż teraz też bardzo ładnie wyglądasz.
Dobra. Gdyby ktoś mi powiedział, że kiedykolwiek usłyszę takie słowa, na dodatek od Kagamine Lena!, wyśmiałabym go. Zaśmiałabym mu sie w twarz i kazała nie gadać głupstw. A teraz po prostu zaniemówiłam.
- D-dziękuję - wyszeptałam, chowając głowę w ramionach.
- Nie masz za co. Chciałabyś bym ci coś zagrał? Pracę nad Alluring Secret Black Vow na dziś skończyłem. Nie mam już siły do tej piosenki, a muszę ją jeszcze skonsultować z Rin... - westchnął.
- Hmm... - zamyśliłam się, przykładając palec, z paznokciem pomalowanym fiołkowym lakierem, do ust - Może Chou to Hana to Kumo*? - spytałam z nadzieją. Usłyszeć moją ukochaną piosenkę z Lenem na żywo to spełnienie marzeń.
Jęknął.
- Na trzy głosy? Mimo, że jesteśmy identyczni nie potrafię naśladować głosu Rin. A tym bardziej Yuume-sana. Chyba, że zaśpiewasz ze mną za Rin, to ja postaram się przekształcić głos.
Myślałam, że wspominając o Rin w jego głosie pojawi się tęsknota, żal, że nie może być z nią. Ale jego ton zdradzał tylko cichą miłość, jaką brat żywi do siostry.
- Nie! Nie trudź się. A co byś chciał zagrać? - zapytałam pochylając się do przodu i opierając ramiona na kolanach.
Przygryzł wargę, co wydało mi się tak słodkim gestem, że aż miałam ochotę go pocałować. Dobra. To miałam ochotę zrobić już tysiąc razy tego dnia.
- Aku no Meshitsukai?
- Bylebym nie płakała, okay? - wskazałam na niego oskarżycielsko palcem - Ostatnio jak słyszałam Servant of Evil, czyli dzisiaj, o mało się nie popłakałam.
Na jego policzki wstąpił tak uroczy rumieniec, że o mało nie jęknęłam z zachwytu.
- N-naprawdę? - zająknął się ze słodkim niedowierzaniem wymalowanym w oczach, a po chwili dodał : - Wolisz angielski tytuł?
- Hai. - odpowiedziałam szybko - A teraz graj! - machnęłam na niego ręką - Osobisty koncert Kagamine Lena na żywo, tylko dla mnie. Spełnienie marzeń.
Uśmiechnął się i usiadł na stołku przed fortepianem. Położył smukłe palce na klawiszach i zaczął grać jedną z najpiękniejszych melodii jakie w życiu słyszałam, a chwile później doszedł do tego jeszcze jego cudowny głos :














Patrzyłam na niego jak urzeczona. Po moich policzkach ciurkiem spływały łzy.
- Len... To było... - pokręciłam głową, zasłaniając dłonią usta. - Nie mogę...
- Yume-chan... - szepnął, odchodząc od fortepianu. Podszedł do mnie i uklęknął na przeciwko mnie.
Zamknęłam oczy i wytarłam policzki wierzchem dłoni. Wstrzymałam powietrze przez chwilę i wolno je wypuściłam.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się delikatnie - To było po prostu takie piękne... Masz taki talent, że można tylko po zazdrościć.
- Nie przesadzaj. Ale to bardzo miłe, że aż tak się wzruszyłaś. Nigdy bym nie pomyślał, że ktoś mógłby się tak wzruszyć na moich piosenkach. - delikatnie odgarnął mi kilka kosmyków z twarzy. - Szczególnie jeśli jesteś to ty. Wiele to dla mnie znaczy...
Patrzyłam się na niego oniemiała. Chłonęłam każdy szczegół jego twarzy, zaróżowione policzki, upór walczący z nieśmiałością i wstydem w lazurowych oczach, idealne, różowe usta tylko kilka centymetrów od moich.

Na świecie w tej chwili dla mnie liczyły się dwie rzeczy : Len, który znajdował się tak blisko mnie, z ręką na moim policzku, z moimi włosami plączącymi się między jego smukłymi palcami. I to jak bardzo w tej chwili pragnęłam go pocałować, przytulić, pozbyć się tej gumki na jego włosach i zatopić w nich palce.
I mu się nie oparłam. Wyprostowałam się bardziej i dosięgłam jego ust.
Jestem pewna.
Jak Bóg tworzył Kagamine Lena uznał, że jednak jeden ideał na świecie mu nie zaszkodzi i uczynił go idealnym.
Albo to we mnie zaszczepił tyle miłości do niego.
Nie ważne.

Ważne jest to, że tu i teraz całowałam Kagamine Lena, który najwyraźniej nie miał nic przeciwko, bo oddał pocałunek. Włosy rozsypały mu się na karku, gdy zdjęłam z nich gumkę, jednym ruchem palców zakładając ją na nadgarstek. Zaczęłam nakręcać je na palce.
- Len... - westchnęłam pomiędzy pocałunkami.
I pożałowałam tego.

Len odsunął się ode mnie, cały czerwony, z cudownie roztrzepanymi włosami.
- Przepraszam. - wyszeptałam, spuszczając głowę, walcząc ze łzami. No tak. Głupia. Jak mogłam pomyśleć, że Lenowi na mnie zależy?! Jestem po prostu dziewczyną, którą z grzeczności zaprosił na próbę, by nie wyszedł na to, że ją wygania.
Pokręcił głową, odgarniając włosy z twarzy.
- N-nie... oto ch-chodzi... - zająknął się - Po prostu... ja...
- Nie interesuję cię. Rozumiem. - powiedziałam, lekko łamiącym głosem, zdejmując gumkę z nadgarstka i oddając mu ją. Wstałam, wzięłam torbę i, rozpuszczając koka, skierowałam się do wyjścia. Len mnie dogonił i złapał za nadgarstek, gdy roztrzepywałam włosy, by ładniej się ułożyły.
- Nie. Właśnie, że nie rozumiesz. - powiedział, niepodobnym do niego, upartym tonem. Puścił mnie, widząc moje zranione spojrzenie. Spuścił głowę, zasłaniając oczy grzywką, ale jego czerwone policzki były i tak widoczne.
- Czego? Odtrąciłeś mnie. Dałeś mi to jasno do zrozumienia. - szepnęłam ostatkiem sił. Wiedziałam, że z następnym słowem nie powstrzymam łez. Jednogłośnie mnie odtrącił. Zrozumiałam to. Czego jeszcze ode  mnie chciał?

- Baaaka. - westchnął - Nie zrobiłbym tego. Yume-chan. Chociaż nie... Masz rację. Nie interesujesz mnie! Nie! - wybuchnął, a ja czułam jak moje serce rozłamuje się na pół. Jedna niesforna łza wypłynęła z mojego oka. - Zajmujesz mój umysł dwadzieścia cztery godziny na dobę! Miłosne piosenki piszę z myślą o tobie! Podczas nagrywania teledysku do SPICE chciałem, byś to ty znalazła się na miejscu Rin. Albo na miejscu Miku-senpai, czy Luki-san, albo Meiko-san! Najlepiej, byś była tam tylko ty!
Uśmiechnęłam się przez łzy, nie widziałam nic, bo tak zniekształciły mi obraz. Te słowa były piękne.
- Len... - zaczęłam, ale uniósł rękę, ze spuszczoną głową, każąc mi milczeć, aż skończy.
- Gdy zobaczyłem cię pierwszy raz, uznałem, że możesz być interesująca. Ale nie miałem odwagi do ciebie podejść. W końcu zobaczyłem jak któregoś dnia patrzysz, co robię w sali muzycznej. Mi wcześniej zdarzało się zatrzymywać pod klasą gdzie pracowałaś, by chociaż przez kilka sekund otwarcie ci się przyjrzeć. A następnego dnia usiadłaś pod drzwiami. Nie jednokrotnie chciałem zaprosić cię do środka. Przyłapywałem sie nad tym, że przestaję grać w pół piosenki, bo zapatrzyłem się na ciebie. Zrobiłem małe przemeblowanie tak, by móc cię lepiej widzieć! Marzyłem o tym, byś siedziała na przeciwko mnie i doradzała mi, krytykowała, wytykała błędy, i chwaliła, nagradzała pocałunkami. Przystałbym na wszystko o co poprosisz. Wystarczyłoby twoje słowo, a skończyłbym próbę, żeby spędzić z tobą trochę czasu gdzie indziej. Dałbym sobie nawet robić coś we włosach, a niezbyt lubię jak ktokolwiek mi coś z nimi robi. A dziś siedziałaś przede mną. Słuchałaś jak gram. Gdy zaczęłaś płakać miałem ochotę przytulić się i pozwolić ci wypłakać się w moją koszulę. Miałem ochotę rozerwać gumkę na twoich włosach i zanurzyć w nich dłonie, napawać się ich zapachem. Scałować łzy na twoich policzkach. Śniłem o tobie. Co noc. Nie spałem do drugiej czy trzeciej w nocy, wyobrażając sobie, że w końcu z tobą porozmawiam. Codziennie czułem rozczarowanie, kiedy już się pakowałaś i wychodziłaś. Aż w końcu, gdy wychodziłem, zastałem ciebie siedzącą wciąż pod drzwiami. Nie potknąłem się o twoje nogi, tylko o swoje, bo z wrażenia zapomniałem jak się chodzi. Kiedy się do mnie odezwałaś, mimo, że było to tak głupie zdanie jak "Zostaw mnie, zboczeńcu!", kiedy usłyszałem twój głos, myślałem, że pęknę, że rzucę się na ciebie wyznając ci to wszystko co teraz, i spełniając swoje marzenia. Jednak wstyd zwyciężył jak widziałaś. Ale dziś... Jak mnie pocałowałaś. Moja bariera pękła. Mam gdzieś, że mówię takie rzeczy. Że przyznaję się do moich myśli. Mam gdzieś moją nieśmiałość. Liczysz się teraz tylko ty stojąca przede mną. I nic więcej. - skończył i spojrzał mi w oczy.

Byłam wstanie zrobić jedną rzecz.

Wpadłam mu w ramiona z płaczem, a po chwili pocałowałam.
- Kocham cię, Len. - wyszeptałam w jego usta. On tylko mruknął i znów mnie pocałował.
Gdy najpiękniejszy pocałunek w moim życiu dobiegł końca on wymamrotał w moje włosy te piękne słowa.
- Też cię kocham, Yume-chan. 
_____________________
*** Polski cover piosenki Lena Servant of Evil w przepięknym wykonaniu RenixClannad, która jest autorką tego pięknego tekstu.
**** Hai i Baka (w treści jest przez trzy a dlatego, że Len to przeciągnął) z japońskiego znaczy tak i idiota (idiotka), głupia (głupi)...
Oto przed Wami one shoot z moim ukochanym Kagamine Lenem! 
W momencie gdy moja faza na tego cudnego vocaloida sięgnęła zenitu Laciata postanowiła napisać one shoota z nim! I oto owoc tego postanowienia przeczytaliście!
Mam nadzieję, że się podoba i przepraszam za wszelkie błędy i za to jaśniejsze tło od piosenki. Nie mogłam tego zwalczyć -,-
Jestem strasznie dumna z tego, a wyznanie Lena podoba mi się aż nad to. Nigdy jeszcze chyba nie byłam tak zadowolona z czegoś. 
Mam nadzieję, że wakacje minęły Wam dobrze. Bo ja miałam cudowne.
I życzę powodzenia na jutrzejszym rozpoczęciu i w nowym roku szkolnym  (;-;)
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

Ciekawe czy tak samo jak z BVB zarażę kogoś miłością do Lena? xD <3

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział XI

- To którędy na plażę? - spytała Marceline po tym jak przejechały już jakiś kilometr i stanęły na rozdrożu
- Nie wiem... - odpowiedziała Sybil - Byłam pewna, że dobrze jedziemy.
Marceline westchnęła i palcem wskazała na drogę prowadzącą w lewo.
- Ene Due Like Fake Torba Borba Ósme Sake Deus Zeus Kosmateus i Morele Baks. - mówiła, z każdym słowem wskazując inną drogę. Ostatecznie jej palec wskazał ścieżkę wiodącą w lewo.
Sybil prychnęła rozbawiona.
- Zeus Kosmaterus? Ósme sake? Gdzie ty się tego nauczyłaś?
Mar schowała głowę w ramionach.
- Veronica to recytuje jak nie wie w co się ubrać. - odpowiedziała.
- A ty co? - zabrzmiał za nią zirytowany głos - Podpisujesz pakt z demonem?
Dziewczyna obejrzała sie i zobaczyła...
- Czarny książę z bajek na pięknym, czarnym rumaku... - westchnęła Sybil, tak że Marceline nie mogła się nie zaśmiać, ale jednocześnie musiała się z nią zgodzić. Will ubrany cały na czarno, siedzący na czarnym jak smoła ogierze wyglądał co najmniej jak bóg nocy, lub mroczny książę jakiejś ciemnej krainy.
- N-nie. - wyjąkała Marceline speszona jego niby to wrogim, niby to obojętnym i niby to... ciepłym? wzrokiem - Jedziemy z Sybil na plażę. - powiedziała gładząc łopatkę klaczy i uśmiechając się.
- Zgubiłyście się? - zakpił Damon.
Mar razem z Sybil spuściły głowy.
- Ten idiota, Willem zwany, i tak was tam nie zaprowadzi. Za mną. - powiedział z westchnieniem i ruszył do przodu.
- Hej! Damon! Prrrrr - Will pociągnął za wodze, nakazując mu się zatrzymać, lecz ogier spojrzał na niego znacząco i chłopak poluźnił uchwyt i dał się prowadzić koniu. Posłał Marceline piorunujące spojrzenie, gdy razem z Sybil ruszyła za nimi.
Dziewczyna poczuła jakby ktoś bardzo powoli zatopił w jej ciele japońskie senbon, zanurzone wcześniej w subtelnie działającej truciźnie. Czemu Will się tak zachowuje? Gdy leżała w szpitalu był dla niej tak miły. Teraz się do niej prawie nie odzywa. Czemu? Co takiego się stało, że Will stracił do niej sympatię?
Westchnęła i wbiła wzrok w tył jego głowy. Chłopak siedział wyprostowany, jego ramiona zdradzały lekkie napięcie. Nie obejrzał sie na nią ani razu. Nie rzucił ani jednego komentarza.
- Patrzysz się na niego jak Persefona na kwiaty. Przyznaj się, że ci się podoba. - westchnęła Sybil.
- C-co? - zacięła się - N-nie p-prawda! To tobie podoba się Damon!
Te słowa zadziałały na oba konie. Wzdrygnęli się, zerknęli na siebie i zapadła grobowa, niezręczna cisza.
Will obejrzał się na Marceline, przeszywając ją błękitnym spojrzeniem.
- Droga na plażę idzie prosto. Ja jadę galopem. A ty jak chcesz. - rzucił oschle, popędził Damona i po chwili zniknęli jej z oczu.
Sybil też się zerwała, więc Marceline dała jej pozwolenie na ruszenie galopem i pognały za chłopakami.

***

Po kilku minutach dotarły na zupełnie pusta plażę.
Will z Damonem pognali brzegiem morza, rozchlapując wodę dookoła.
Po plaży rozszedł się jeden z najpiękniejszych dźwięków jakie Marceline w życiu słyszała. Zamknęła oczy, wsłuchując się w jego brzmienie. Dopiero po chwili odkryła jego źródło. To Will... się śmiał. Jeszcze nigdy nie słyszała by śmiał się tak szczerze... Na jej usta wkradł się ciepły uśmiech.
-  Właśnie po to tu jeździ. O każdej porze dnia i roku. Tu może robić co chce i nikt go nie zobaczy. - powiedziała Sybil, a w jej głosie słychać było rozczulenie. - Więc... - zaczęła cicho, po czym głośnio dodała - Nie zostańmy w tyle!
Marceline zaśmiała się i popędziła klacz, śladem Damona, galopem w stronę wody.

Jeździli tak ponad godzinę, nic nie mówiąc, jedynie się śmiejąc i od czasu do czasu na siebie zerkając.
Nagle Mar przeszło dziwne uczucie. Zatrzymała Sybil.
- Coś się zbliża... - szepnęła.
Will spojrzał na nią pytająco.
- Coś złego. - dodała.
I w tym momencie zza drzew wyszedł piekielny ogar.
Sybil cofnęła się kilka kroków, za to Damon i Will wystąpili przed nie.
Na psie siedziała młoda kobieta. Długie, czarne, lejące sie włosy miała upięte w dwa wysokie kitki po bokach głowy, obwiązane białymi wstążkami. Ale nie wyglądała w tej fryzurze ani trochę dziecinnie. Grzywka opadająca na czoło zasłaniała kawałek białej maski, kryjącej jej oczy.
Ale w wydatnych kościach policzkowych, pewnym uśmiechu, pełnych ustach było coś znajomego.
- Cienie... - syknął Will, jeszcze bardziej zasłaniając Marceline.
- Cień - poprawiła go dźwięcznym głosem - A dokładniej sam Mrok.
Chłopak uśmiechnął się krzywo, bez krzty wesołości.
- Wygryzłaś wuja Anthoniego?
- Oh, Willy, Willy... - westchnęła teatralnie - Kochany wujek Anthoni gryzie ziemię od ostatniego ataku na waszą szkółkę.
Cienie? Mrok? o czym oni mówią? I skąd ta kobieta zna imię Willa?
- No tak... Chyba sam pozbawiłem go serca.
"Mrok" zaśmiała się, odchylając głowę do tyłu i zasłaniając usta dłonią odzianą w jedwabną białą rękawiczkę. Marceline za to przerażona wciągnęła z sykiem powietrze, na co Will posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
- O, Willy! Kogo tam chowasz? Nie przedstawisz mnie swojej dziewczynie? - zaplotła ręce na piersi - Nie ładnie tak. - westchnęła i wychyliła się trochę by zobaczyć Marceline - Dziewczyna-gwiazda? No w końcu przestałam widzieć gwiazdozbiór Obdarzonej.
Dziewczyna-gwiazda. Znowu.
Nagle wiedziała skąd kojarzyła tą kobietę. Taki sam uśmiech widziała na podobnych do kobiety ustach Willa. Te rysy twarzy posiadała Jacquline.
Ale matka Willa była martwa, czyli... siostra? Ale Lily również przebywa w Hadesie.
- Marceline? - prychnął - Obdarzo... - zaciął się - "Przez wszystkich obdarzona bez pamięci się budzi..."
- Jak mogłeś nie zauważyć? - zachichotała, ale po chwili zamilkła - Chyba, że... Nie... - wciągnęła powietrze przez zęby, zakryła usta dłonią i z udawanym niedowierzaniem powiedziała - Willy kocha dziewczynkę-gwiazdkę.
Po tych słowach, również wypowiedzianych wcześniej przez Lily, zakręciło jej się w głowie i plażę pochłonęła ciemność.

***

Stoję w rogu wielkiej sali. Sali Tronowej na Olimpie. Dookoła marmurowego podwyższenia, na którym leży mała istotka zwinięta w biały materiał, stoi dwanaście tronów. Na każdym z nich siedzi jeden z bogów olimpijskich. Obok Posejdona stoi Hades, a przy Demeter siedzi Hestia.

Mam wrażenie, że już to kiedyś widziałam. Ale nie z tej perspektywy. Wiem, że już byłam światkiem takiej sytuacji. Ale nie wiem gdzie i kiedy.

Każdy, łącznie ze mną, wpatruje się w dziecko leżące na marmurze. Śpi. Jego skóra ma łagodny oliwkowy odcień. Drobniutkie rączki trzyma pod brodą, a kciuk prawej delikatnie dotyka jego malutkich usteczek. Nie mogę się nie uśmiechnąć obserwując je. Jest słodkie.

Bogowie zastanawiają się nad czymś, prawie wzrokiem wypalając dziurę w marmurze. Tylko Hestia uśmiecha się ciepło.

W końcu Apollo wzdycha i wstaje. Podchodzi do dziecka i kładzie mu opuszki palców na czole.
- Ja, Apollo, bóg słońca i sztuki, obdarowuję cię pięknym głosem, zręcznymi palcami, talentem do pędzla i słów. - mówi poczym zabiera palce i składa na czółku dziecka pocałunek.

Zachęcona jego czynem z tronu powstaje Afrodyta.
- A ja, piękna bogini Afrodyta, z braku lepszego pomysłu, daję ci urodę równą kwiatom w olimpijskich ogrodach. - wzdycha i roba to samo co Apollo.

Za ich śladem idą kolejni bogowie.

Zeus podarowuje mu panowanie nad powietrzem.

Posejdon możliwość rozumienia jego dzieci i władania jego żywiołem.

Hades, jak można było się spodziewać, zdolność rozmawiania z zmarłymi.

Hera tylko krzywo patrzy na dziecko i z prychnięciem odwraca głowę, mówiąc, że nie interesuje ją ludzkie dziecko.

Demeter, kręcąc głową, daruje mu władzę nad ziemią.

Artemida, niezbyt chętnie, zdolność wyczuwania potworów w okolicy.

Hermes z zawadiackim uśmiechem, zdolność otwierania zamkniętych drzwi.

Hefajstos władzę nad ogniem.

Dionizos sącząc win, przechyla w pozdrowieniu kieliszkiem w stronę dziecka, po czym mówi :
- Mocnej głowi ci, dziecko, życzę. Wina nigdy za mało.

Atena, piorunując go wzrokiem, obdarowuje dziecko inteligencją, jakiej niektórym mało (w tym momencie znacząco patrzy na boga wina) i zdolnością błyskawicznej nauki.

Na sam koniec Ares daje dziecku zdolność opanowania walki każdą bronią świata.

Czemu ja posiadam większość z tych mocy?

Zawołane przez Hestię nimfy podchodzą do płaczącego teraz dziecka. Jedna z nich bierze je na ręce i z ukłonem podaje bogini ogniska domowego. Ona przyjmuje je z uśmiechem i pochyla głowę przed bogami i wychodzi razem z nimfami.
Schodzą po pięknych marmurowych schodach, a ja podążam ich śladem.
Po kilku minutach dochodzimy do ubogiej chatki. Jedna z nimf puka do drzwi. Za nami rozciąga się piękna panorama Aten.
Skąd wiem, że to Ateny?
Otwiera nam mężczyzna, niedużo starzy od Daniela. Na widok nimf i Hestii kłania się nisko i woła po grecku swoją żonę i córkę.
Zamieram, gdy je widzę. Żoną mężczyzny jest staruszka, którą widziałam.
Hestia z uśmiechem podchodzi do kobiety i składa jej w ramionach dziecko.
- Kasandro, Nikolaosie... zgodnie z obietnicą oddajemy wam waszą córkę, Marceline. Dobrze zajmijcie się Obdarzoną. - mówi.
Małżeństwo kłania sie bogini i przyrzeka opiekować się dzieckiem.

Tylko... czemu ono ma moje imię?

***

Wianuszek przekleństw z ust Willa wyrwał ją z ciemności i wizji. Marceline siedziała razem z nim na Damonie i opierała głowę o jego tors.
- Złaź - warknął, gdy już się wyprostowała.
Lekko przestraszona zsunęła się z siodła, pogłaskała Damona po łopatce i wdrapała się na Sybil . Wszystkiemu towarzyszył perlisty śmiech kobiety na ogarze.
- Nie sądziłam, że z ciebie taki dobry aktor, Willy.
- Zamknij się, Rillianne. Czego chcesz?
- To już muszę czegoś chcieć? - westchnęła - Chciałam tylko odwiedzić mojego kochanego brata bliźniaka.
Brata bliźniaka? Czyli są rodzeństwem... Ale... Bliźniakami?
Will zacisnął dłonie w pięści.
- Ty nigdy nie chcesz tylko odwiedzić kochanego brata bliźniaka. Jak ostatnio sie widzieliśmy atakowałaś naszą szkołę. Znowu się szykujecie?
- Na pewno ci powiem, braciszku. Ale Nyks chce jej. - wskazała ręką na Marceline.
Nyks ma takie same plany jak Ciemna Kobieta? Nie... Nyks to Ciemna Kobieta.
- Może sobie chcieć. - powiedział, znów zasłaniając Mar.
- Nie ona jedyna, jak widzę. - zaśmiała się jak opętana - Ale to Nyks ją dostanie. Nie ty, Willy.
Rillinne pstryknęła palcami i zza drzew wyłoniło sie co najmniej tuzin drakain scytyjskich,a na ich czele stała Kampe.
Siostra Willa zaśmiała się i odeszła na ogarze w stronę. (&) Gdy zniknęła w mroku Kampe wydała rozkaz i wszystkie drakainy ruszyły na nich.
Will wyjął z pochwy przy boku samurajską katanę i nie schodząc z Damona, zaczął ciąć głowy, ramiona, piersi, brzuchy przeciwniczek. Bez ustanku i bez litości. Ale do wężowych kobiet dołączyły także empuzy.
Marceline sięgnęła ręką do biodra, mimo iż wiedziała, że nie ma przy sobie broni. Will zerknął za nią i z westchnieniem, sięgnął ręką do tyłu, odchylił koszulę ukazując misternie zdobioną rękojeść sztyletu, wyciągnął go zza paska i rzucił Marceline. Złapała go milimetr od twarzy tak, że ostrze delikatnie przecięło jej skórę na czubku nosa. W momencie, gdy kropla krwi kapnęła na piasek, Mar wpadła w wir walki. Empuzy i drakainy padały bez końca, a mimo to wciąż ich przybywało. Sztylet nie radził sobie tak dobrze w porównaniu z kataną Willa, ale się nie poddawała.
I Will i Mar mieli już kilka poważniejszych i bardziej powierzchownych ran, ale duża szrama biegnąca od prawego ramienia do lewej łopatki. Konie również były w pewnym stopniu ranne. Biała jak śnieg sierść Sybil teraz była zabarwiona czerwonymi pręgami.
Kampe stała z założonymi na piersi rękoma i przypatrywała się tej scenie, a jej wężowe włosy falowały w tę i z powrotem.
- Masz te swoje pie****ne moce. Użyj ich do czegoś pożytecznego. - warknął Will gdy minęli się przez moment.
Marceline spuściła głowę i niezauważalnie nią kiwnęła.
Nie chciała używać ziemi. Mogło to zagrozić Willowi, Sybil, Damonowi czy niej samej. W ten sam sposób wykreśliła też wodę i powietrze.
No i został ogień.
Wywołała na dłoni kulę ognia, uśmiechając się trochę wrednie. Podrzuciła ją jak piłkę i rzuciła w stronę jednej empuzy. Pierwsze zapłonęły włosy, a potem ubrania i po chwili po empuzie została garstka pyłu. To samo zrobiła z kilkoma następnymi.

Marceline ciskała ogniem, a Will wymachiwał kataną z wprawą najlepszych samurajów przez ciągnącą się wieczność godzinę.
Po tym czasie została już tylko Kampe, która zaśmiała się w niebogłosy.
Will i Mar zsunęli się z siodeł, ale nie zdążyli zbliżyć się do przeciwniczki, bo Will upadł omdlały z wysiłku i utraty krwi. Mar błyskawicznie przy nim uklękła i próbowała go obudzić, ale nic z tego.
Kampe ruszyła w ich stronę i z uśmiechem zakpiła :
- No, no, córo gwiassd. I co terasss srobisss bess ssswojego ssamuraja?
Marceline wstała i zasłoniła Willa swoim ciałem.
- Mrok, chyba nie kazała ci ich zabijać. - usłyszała za sobą znajomy głos.
W oczach Kampe wymalowało się przerażenie. Mar odwróciła się i ujrzała Ciemną Kobietę pochylającą się na Willem.
-Nyksss - szepnęła, a jej węże we włosach zasyczały przestraszone.
- Szkoda go - westchnęła bogini, wstając - Pomagał mi. A ty... - machnęła na Kampe - Wynoś się.
Ta posłusznie się ukłoniła i zniknęła za drzewami. Nim Mar zdążyła coś powiedzieć Nyks już zniknęła. Rzuciła się do Willa i po szybkiej oględzinie jego ran wyciągnęła Damonowi i Sybil pledy spod siodeł, wytrzepała je i rozłożyła na piasku. Z wysiłkiem położyła Willa na nich.
- Ile ty ważysz? - syknęła cicho.
Chłopak odzyskał przytomność na tyle, by otworzyć oczy i jęknąć, gdy Marceline go położyła i oświadczyła, że będzie się musiała pozbyć jego koszuli. Sięgnęła do guzików i zaczęła je rozpinać. W połowie uświadomiła sobie co robi i jej ręce zamarły, a na policzki wlał się rumieniec. Potrząsnęła głową. To nie pora na wstyd. Will jest ranny i trzeba go opatrzyć. Gdy juz się uporała z guzikami, delikatnie podniosła Willa do pozycji siedzącej.
- Siedź! - nakazała, gdy znów chciał się położyć.
- Taa jest, pani szeryf. - wymamrotał, wykrzywiając się, gdy Mar zaczęła mu wyciągać ręce z rękawów z cichym chichotem. Jak najdelikatniej ściągnęła koszulę do końca i uklękła za nim.
- Woda utleniona - jęknęła, uświadamiając sobie, że nie ma nic by oczyścić rany Willa pełne piasku.
- Obok jest monopolowy - powiedział Damon, jakby to było oczywiste. A gdy Mar spojrzała na niego niezrozumiale, prychnął - Alkohol.
Po chwili Marceline załapała o co chodzi ogierowi, ale nie chciała zostawiać Willa samego. Choć każda chwila zwłoki przybliżała go do wykrwawienia się. Mar też była ranna, więc jakby weszła do sklepu od razu wezwaliby karetkę. (&)
Jej wzrok powędrował ku podartej koszuli Willa i czapsom na jego nogach. Skrzywiła się, świadoma ran na swoich nogach (w momencie, gdy Will obrywał ciosy w klatkę piersiową i plecy ona dostawała w nogi) i tego, że od krwi na koszuli prawdopodobnie wda się zakażenie. Podarła koszulę na paski i owinęła nimi nogi, po czym zakryła prowizoryczny opatrunek czapsami.
Sięgnęła do kieszeni, mimo, iż wiedziała, że nie ma przy sobie portfela.
- Will? - spytała z cichą nadzieją, że jest juz przytomny i że ma przy sobie portfel.
W odpowiedzi jęknął zasłaniając oczy. Podczas gdy ona bandażowała sobie nogi jego koszulą, on zdążył już się położyć na plecach (przy okazji prezentując umięśniony brzuch). Aranżując przy tym spotkanie stęsknionych za sobą kochanków jakimi są jego rany i sierść koni jaką pokryte są pledy... westchnęła w myślach.
- Gdzie masz portfel? i jak już masz się kłaść to nie na plecach! Chcesz sobie przykleić cały w sierści pled do pleców?! - skarciła go i siłą ledwo go podniosła. Zatoczyła koło wskazującym palcem, nakazując mu się obrócić.
- Gorzej jak Rin, gdy spadałem z sanek... - wymamrotał, ale posłusznie położył się na brzuchu.
Mar westchnęła. Przez to, że Will wciąż krwawił, a ona nie mogła mu pomóc ogarniała ją irytacja.
- No i gdzie ten portfel?
- No i gdzie ta słodka, ustępliwa i nieśmiała Marceline, która stojąc nad półnagim facetem nie jest w stanie wykrztusić słowa? - odgryzł się, na co Mar zarumieniła się po szyję - W tylnej kieszeni.
Spojrzała na wskazane miejsce i jeszcze bardziej sie zaczerwieniła. Oczywiście kieszeń była pusta.
- Jesteś na tyle przytomny by się odgryzać? Wykrwawiasz się, Willy. Gdzie? - nieświadomie użyła zdrobnienia wykorzystywanego przez Rillianne i Lily. Troska o niego sprawiała, że prawie nie panowała nad słowami.
- W przedniej kieszeni. Prawej.
Mar szybko wyciągnęła portfel, delikatnie unosząc Willa (oczywiście też się rumieniąc) i pobiegła najszybciej jak mogła ku wyjściu z plaży. Sklep ujrzała od razu, gdy przeszła z piasku na beton. Wpadła zdyszana do środka i poprosiła o wódkę. Sprzedawczyni spojrzała na nią krytycznie, ale gdy ujrzała napchany portfel, sięgnęła po butelkę i podała dziewczynie, żądając wysokiej sumy. Mar nie miała czasu się kłócić, więc zapłaciła i szybko wróciła do Willa.

Portfel rzuciła gdzieś obok i uklękła przy Willu. Ściągnęła z siebie koszulę zostając w podkoszulku. Podarła ją na kilka kawałków i jeden z nich namoczyła kupionym alkoholem. Zaczęła delikatnie czyścić rany Willa. Złapał ją za rękę i odsunął ją od siebie.
- Też jesteś ranna. Oczyść swoje. Potem zajmij sie moimi. - wyszeptał cicho.
Mar pokręciła głową, ale Will nie dał się opatrzyć. Ściągnęła czapsy i odwiązała przesiąkniętą krwią koszulę Willa z nóg. Zabrała się za pospieszne oczyszczanie ran, ale chłopak znów złapał ją za rękę, wyjął kawałek koszuli z jej dłoni i sam zajął się jej nogami. Poszło mu to szybko, ale robił to dokładnie. Widziała, że krzywił się przy każdym ruchu, ale nie ustępował, gdy ona protestowała. W końcu jej rany były oczyszczone, ale nie było możliwości ich zabandażowania. Mar westchnęła i siłą wyrwała Willowi kawałek materiału, wyrzuciła go za siebie, wzięła czysty fragment i zajęła się obrażeniami chłopaka. Już bez protestów dał sobie pomóc. Ale w pewnym momencie zaczął gwałtownie szukać czegoś palcami na ramionach, pogarszając stan swoich ran.
- Will! - Marceline złapała go za nadgarstki, unieruchamiając mu ręce. - Co robisz?
- Tatuaż... - wychrypiał. Rany zaczęły znów krwawić - Muszę... Muszę zobaczyć czy jest cały.
Mar ledwo trzymając jego nadgarstki jedną ręką, od nowa zaczęła przemywać rany. U nasady karku z prawej strony zauważyła niedużą czarną plamę. Delikatnie przejechała po niej palcami.
- Tu - szepnął.
Marceline po przyjrzeniu się plamce dostrzegła, że jest to róża i lilia. Oba kwiaty nachodziły na siebie płatkami. Na pięknej róży była kaligraficznym pismem napisana duża litera R, połączona z widniejącą na lilii, literą L, napisaną tym samym pismem.
- Jest cały - wyszeptała z uśmiechem.

Will odetchnął z ulgą, wyrwał rękę z jej uścisku i ujął jej dłoń, przykładając ją do ust. Mar zadrżała i mocniej ścisnęła jego drugi nadgarstek. Wykręcił go tak, że teraz to on trzymał ją i przyciągnął jej ręce do siebie tak, jakby go przytulała. Ostrożnie puścił jej ręce, z obawą, że je zabierze, lecz Marceline nic nie zrobiła. Była zbyt zszokowana jego czynami. Delikatnie obrócił się w jej stronę, położył dłonie ja jej tali i posadził ją przed sobą. Pochylił się bardzo blisko niej.
- Will? - spytała słabo. Głos jej drżał. Jej dłonie spoczywały na jego obojczykach.
- Dziękuję. - wyszeptał ustami delikatnie muskając jej. Pociągnął ją delikatnie do siebie i ich usta się złączyły.
Mar nie wyobrażała sobie, że mogła tego aż tak pragnąć. Ethan całował bardzo dobrze. Ale Willowi nie dorastał do pięt. Ukuło ją w serce na myśl ile dziewcząt pomogło mu tak dobrze posiąść te umiejętności. Zapomniała o walce jaką rozegrali kilkanaście minut wcześniej. Zapomniała o ranach jakie oboje odnieśli. Zapomniała o tym, że Will nie ma na sobie koszuli, a ona jest jedynie w podkoszulku.
Jego ręce oplotły ją w tali jeszcze mocniej. Odsunął sie od niej delikatnie i zanurzył twarz w zagłębieniu jej szyi, wdychając zapach jej włosów.

- Will? - powiedziała cicho - Musimy wracać. - odgarnęła mu włosy z twarzy z czułym uśmiechem.
Chłopak westchnął i wstał niechętnie. Jego wzrok powędrował ku całym poranionym łydkom Marceline.
- Nie pojedziesz sama. Nie dasz rady. - zarządził i wziął ją na ręce. Posadził ja na Damoni bokiem, tak jak jeździły damy w dawnych czasach. Sam zaś usiadł za nią i pojechali na ogierze w stronę szkoły. Sybil powoli kłusowała za nimi.
___________________________
Oto rozdział jedenasty!
Po długiej przerwie jest. Wiem, że nie ma 15 komentarzy. Jestem niekonsekwentna... -,- 
Rozdział jest w większości pisany na Białorusi (wakacje minęły pod znakiem wyjazdów) więc po marokańskich rozdziałach, macie białoruski. Mam nadzieję, że się podoba i przepraszam za błędy.
Szczerze to chyba całe to opatrywanie i te rany nie są zbyt realistycznie, ale co tam. 
Chyba każdy zauważył takie coś (&). Tym czymś oznaczyłam fragment na jaki weny dostałam po odwiedzeniu dębu przy którym pisała kuzynka mojego pradziadka Maria Rodziewiczówna. Jumnęłam sobie weny on niej (byłam jeszcze w miejscu związanym z Elizą Orzeszkową, ale nic mnie nie naszło to tym)
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!