piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział XXI


                Alarm zerwał go z łóżka około północy.
                I tak nie spał, ale ten przeraźliwy, głośny dźwięk zwalił go na podłogę.
                Doskonale wiedział co to oznacza :
                Dave uciekł, zostawiając za sobą niezłą rozróbę. Zgodnie z planem.
                Teraz, gdy cała Siedziba jest pogrążona w chaosie, Cole pobiegnie do systemów zabezpieczeń i wyłączy je wszystkie, tak by nikt tego nie zauważył, i przy okazji kilkoro Cieni tam będących, będzie już z głowy. 
                Pozostała trzynastka robiła co do nich należało, czyli podjudzała panikę, podawała środki odurzające i zabijała tych których się dało.

                Zerwał się z podłogi i pobiegł szukać Rillianne.
                Obie, z Nyks zastał w gabinecie siostry. Nie patrzył na boginię o twarzy anioła. Ukłonił się jedynie.
                - Pani... Mroku...
                Rillianne wybuchnęła śmiechem.
                - Kocham patrzeń, jak mój ukochany braciszek się przede mną płaszczy. - powiedziała podchodząc do niego i ściskając mu policzki palcami. Jej ostre paznokcie wbijały mu sie w skórę, ale nie czuł bólu. Nie gdy piękna twarz Marceline patrzyła na niego oczami Nyks. Już nic go nie obchodziło.
                Po chwili Rillianne wypuściła jego policzki z uścisku i spoważniała, widząc jego minę.
                 - Co się stało?
                - Dave, jeden z herosów z Hacjendy, uciekł. - Wstał, nadal unikając wzroku Nyks.
                Oczy Rillianne rozszerzyły się lekko, ktoś kto nie znałby jej dobrze, nie zauważyłby tej drobnej różnicy. Jednak Will jako jej brat dostrzegał najmniejsze zmiany w twarzy siostry.
                - Idź do Johna - powiedziała nadmiernie spokojnie, prostując się i odwracając wzrok. - Powiedz mu, że ma zamknąć wszystkiego wejścia do Siedziby i zabić każdego, kto spróbuje się z niej wydostać, lub do niej wejść.
                - Jak sobie życzysz, Mroku - skłonił się podobnie, połykając resztki dumy, które kazały wyśmiać w twarz Rillianne jej rozkazy.
                Wyszedł pewnym krokiem z jej gabinetu, a gdy drzwi zatrzasnęły się za nim i Nyks z Rillianne straciły go z oczu, na jego usta wpłynął zwycięski uśmiech. John prawdopodobnie teraz smacznie śpi, uśpiony jak nie zabity przez Josette. Telefon zawibrował mu w kieszeni. Uśmiech się poszerzył. Nick i Herosi z Hacjendy juz czekają na otwarcie bram skryci pod czarami dzieci Hekate.

                Pobiegł do pomieszczenia monitoringowego, gdzie zastał jasnowłosą Josette z seksownym uśmiechem na czerwonych ustach, siedzącą na fotelu strażnika, z nogami opartymi o panel sterowania.
                U jej nóg leżał w kałuży krwi John. Nie zrobiło to na nim wrażenia. I tak wszyscy mieli zginąć. Nie mogli dopuścić odnowienia Cieni, a gdyby przy życiu został chociaż jeden z nich ryzyko byłoby zbyt duże.
                - Czyń honory, Williamie Evelu - Josette zdjęła nogi z panelu i wstała, szerokim gestem pokazując serię przycisków. Will podsunął sobie nogą fotel zwolniony przez dziewczynę. Zaczął wystukiwać na klawiaturze hasła i komendy. Josette pilnowała by nikt tu nie wtargnął. W końcu po kilku minutach włamywania się do systemu Cieni, chociaż Josettte odwaliła juz większość roboty, na wszystkich ekranach pojawił sie jeden komunikat.

BRAMY ZOSTAŁY OTWARTE

       Wstał i wymienił z Josette delikatne uśmiechy. Will sięgnął po telefon i wysłał jedną z kilku przygotowanych wcześniej wiadomości.

"Bramy do Piekieł stoją przed Wami otworem"

                Wybiegli z pomieszczenia do umówionego miejsca, jakim była hala treningowa Wszyscy już tam byli.
                - Wiecie co robić - powiedział stanowczo - Każdy biegnie do przeznaczonej mu bramy. Zabija po drodze kogo się da. Jasne?
                Wszyscy zdecydowanym tonem potwierdzili. Na sygnał Willa rozbiegli się we wszystkie strony. On, Olivier, Josette i jeszcze jeden chłopak, którego imienia nigdy nie mógł zapamiętać, pobiegli w stronę głównej bramy, gdzie czekała największa część armii herosów, razem z Nickiem i Grizzeldem.

                Po drodze minął go jeden z Cieni. Jego gardło szybko spotkało się z jego kataną. Walki nią uczył się razem z Rillianne od najmłodszych lat. W Hacjendzie kontynuował naukę pod okiem Japończyka wywodzącego się ze starej japońskiej rodziny samurai. Prawdopodobnie nie było lepszego Amerykanina we władaniu kataną od niego. Potem było kilku następnych. Josette i chłopak pobiegli dalej, zostawiając Willa i Oliviera na ich pastwę... Albo nie... Zostawiając tych Cieni na pastwę Willa i Oliviera. To brzmi o wiele lepiej. I jest bliższe prawdy.

                Było ich pięciu. Olivier i Will stanęli plecami do siebie, mierząc ich wzrokiem. Przez chwilę cała siódemka stała w bezruchu. Najwyższy z nich mrugnął.
                I w jednej chwili wszyscy się na nich rzucili. Olivierowi udało się przebić jednego sztyletem, ale drugi wytrącił mu ten który dzierżył w prawej ręce, odbierając mu możliwość kontynuowania Tańca Nemesis, z którego był znany.
                Willa w tym czasie zaatakowało dwóch. Jednego powalił na ziemię kopniakiem, a miecz drugiego zablokował kataną.  Pod jego nogą wylądował sztylet Oliviera. Zanim zdążył kopnąć go w stronę sojusznika leżący na ziemi Cień wyszarpnął go spod jego nogi i wstał, atakując Willa. Chłopak odtrącił miecz blondwłosego Cienia, który blokował i odbił cios. Niestety trochę za późno i sztylet drasnął jego ramię. Syknął z bólu, gdy poczuł jak strużka krwi cieknie mu po ramieniu, ale zignorował go robiąc unik przed mieczem, który teraz zmierzał w stronę Oliviera.
                Nie musiał nawet krzyczeć. Chłopak zrobił perfekcyjny unik, tak, że miecz przeciął na pół głowę swojego przyjaciela. Will i Olivier znów przywarli do siebie plecami. Will zajął się tym, który wcześniej atakował Oliviera, a on zajął się tymczasowym właścicielem swojego sztyletu i blondyna z mieczem. Blondyn zamachnął się tak, jakby chciał pozbawić głów obu, ale Will i Olivier w jednym momencie, niczym dwa ciała władane jednym umysłem schylili się i powalili go kopniakami na nogi, od razu wstając i uraczając spotkaniem z ciężkimi butami pozostałą dwójkę. Katana Willa przebiła na wylot brzuch Cienia, za to sztylet Oliviera zastąpiła tymczasowo oko jego przeciwnika. Miecz tamtego powalonego blondyna tak bardzo kochał właściciela, że przebił mu serce.

                Will i Olivier spojrzeli po sobie zdyszani. Oboje wiedzieli, że to nie koniec walki, że czeka ich o wiele więcej przeciwników, i że musza spieszyć się do bram, bo tam czeka najwięcej Cieni. Stali tak jeszcze chwile poczym ruszyli biegiem w stronę wyjścia.
                Nagle do ich uszu doszedł znajomy Willowi szloch. Doskonale wiedział do kogo należy... Wymienił spojrzenia z towarzyszem, pokazując by on kontynuował drogę, a Will sprawdzi co się stało.

                Odskoczył w bok i wyważył drzwi dzielące go od szlochu.
                Przez moment nie widział nic w skąpanym w mroku pokoju. Po chwili jego oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności i zobaczył dwie sylwetki. Jedna - kobieca była pochylona nad wyraźnie męską. Kobieta płakała. W głowy mężczyzny wylewała się krew.
                - Możesz mnie zabić, Will - do jego uszu doszedł ledwie słyszalny, zrozpaczony głos siostry. - Możesz mnie zabić. I tak to planujecie. Jestem najgorsza z nich wszystkich. A teraz, gdy on nie żyje... Nie pozostało mi już nic.
                Widział juz na tyle dobrze, by rozpoznać mężczyznę na kolanach Rillianne. Był to ten sam mężczyzna, który obmacywał ją w dzień przybycia Willa i Mar do Cieni.
                - Był w Cieniach od małego... Tak jak ja. - szlochała, chociaż Will nawet się nie odezwał - Jego ojciec pełnił funkcję Mroku, jednocześnie przygotowując mnie do niej. Przyjaźniliśmy się. Byliśmy najmłodszymi członkami. Nie było tutaj innych dzieci - pociągnęła nosem - Gdy byliśmy starsi... Zakochaliśmy się w sobie... Jesteśmy razem już tyle czasu... - oparła głowę o jego pierś - A teraz mi go odebraliście! - krzyknęła.
                Will nic nie zrobił, ani nic nie powiedział. Wiedział, że nie powinien. Gdy Rillianne jest w rozpaczy juz nic jej nie pomoże.
                - Wiem jak bardzo chcesz uratować Marceline... - powiedziała tak cicho, że myślał że się przesłyszał - Też bym chciała ją uratować na twoim miejscu. - spojrzała na brata intensywnie niebieskimi oczami, które sam tak często widział w lustrze. Zawsze uważał, że Rillianne nie jest w ogóle do niego podobna. Ale teraz zauważył niektóre podobieństwa. Podobny kształt ust, ten sam nos, to samo spojrzenie spod rzęs, te same kości policzkowe. Kochał Rillianne całe życie, nawet, gdy dowiedział się co robi, że kieruje Cieniami, przez które tyle stracili. Czasem jej nienawidził... Ale teraz świadomość, że jego  własna siostra jest Mrokiem. Tym Mrokiem, który miał zginąć za zło wyrządzone całej Radzie, wszystkim Domom Herosów... Miał ochotę posłać cały plan do piekła, by uratować siostrę. Ale wiedział, że to niemożliwe... Może... gdyby im pomogła, gdyby wyjawiła sekret jak pozbyć się Nyks... Może by ją ułaskawili.
                - Rin... - wyszeptał cicho stając za nią i obejmując jej szyję. - Pomóż nam, a przeżyjesz... Będziemy mogli być rodzeństwem jak kiedyś. Jesteśmy bliźniakami... mimo nienawiści jaką się darzyliśmy przez te lata...
                Zaśmiała się smutno
                - Chyba ja powinnam wypowiadać te słowa... Ja nie mam juz po co żyć, Will... Zabijacie Cienie, Jamie nie żyje... Po co mi to wszystko? Ale...
                Serce Willa momentalnie przyspieszyło.
                - Ale..?
                - Jest jeden sposób na pozbycie się Nyks, raz na zawsze... - wyszeptała cicho w jego dłoń, muskając ustami jego kłykcie.
                Odsunął ją troche od siebie i odwrócił, tak by móc spojrzeć jej w twarz. Nadzieja na uratowanie jedynych dwóch kobiet jakie kochał była coraz większa.
                - Jaki, Rin? Jaki?
                - Jej...

                Urwała w pół słowa.

                Gdy wypowiadała ostatnią spółgłoskę tego krótkiego słowa...

                ... jej gardło na wylot przeszyła strzała.

                Niebieskie oczy Rin spojrzały na niego. W tych oczach było w tym momencie wszystko. Miłość, żal, smutek, gniew, rozpacz, delikatna radość.
                Wycharczała coś, ale z jej ust polała się tylko szkarłatna piana.
                Will krzyknął, gdy ciało jego siostry osuwało sie w jego ramiona brudząc czarną koszulę krwią. Zdusił kolejny wybuch i jedynie pozwolił łzom płynąć.

                Płakał nad ciałem siostry
                Płakał nad jej duszą
                Płakał nad tym, że zasłużyła na Tartar i nie zrobiła nic, by to zrekompensować.
                Płakał nad ostatnią nadzieją o ratunek Marceline.
                Płakał nad faktem, że ostatnia nadzieja na pokonanie Nyks nie żyła.
                Płakał nad tym, że już nikt mu nie został.
                Płakał nad ukochaną siostrą, której nie powiedział jeszcze tylu rzeczy...

                Ponad jego płacz wybił się kpiący głos, którego nienawidził z całego serca, od pierwszego słowa jakie usłyszał z tych ust.
                - Zabawne.
                Strząsnął z policzków resztki łez i uniósł głowę w stronę zabójcy siostry.
                - Ethan Lordly... - warknął i zerwał się na nogi. Ciało Rillianne opadło na ciało jej ukochanego oplatając go rękoma, jakby po prostu spali spleceni w miłosnym uścisku.
                To jeszcze bardziej wzbudziło jego złość.
                - Tak. Jego też zabiłem. - Will niemal usłyszał jak Lordly się uśmiecha.
                Nienawidził tego człowieka, z każdą chwilą coraz bardziej. To on odebrał jego siostrze szansę na życie z tym mężczyzną. Na stworzenie w pewnym stopniu prawdziwej rodziny z nim. Na posiadanie dzieci...
                Spojrzał na syna Aresa najbardziej nienawistnym spojrzeniem jakie kiedykolwiek widział świat, którego sama Megajra by się nie powstydziła.
                - Wiesz, że już nie żyjesz? - spytał niesamowicie spokojnie.
                Brunet sie zaśmiał. Perfidnie się zaśmiał. Śmiał się śmiać nad ciałem jego siostry? Will wyciągnął katanę już całą szkarłatną od krwi. Zaraz będzie tonąć w krwi Lordly'ego oj dopilnuje tego...
                - William... - powiedział podchodząc do niego, przechodząc nad ciałem Rin jakby to był zwykły pies leżący mu na drodze...  - Mówisz jakbyś mnie nienawidził.
                - Bo cię nienawidzę, sk*rwielu... - wypluł te słowo z największą pogardą.

                Ethan podszedł bliżej z okropnym uśmiechem i rzucił się na niego.
                Will wiedział o tym, że ten dupek go kocha. Nie było to nic nowego. Nick uświadomił go o tym wieki temu...
                Ale nie spodziewał się, że w środku walki z Cieniami, w pomieszczeniu z dwoma trupami, szczególnie chwile po tym jak na jego oczach zamordował jego siostrę, będzie go całował.
                Powstrzymując odruch wymiotny, kopnął go w krocze. Lordly zwinął się z bólu, spadając na niego. Zepchnął go z siebie i zaczął okładać pięściami jak najmocniej umiał. Gdy szczęka chłopaka była cała we krwi wstał i wziął do ręki swoją katanę. Przejechał ostrzem po klatce piersiowej syna Aresa, zostawiając na niej, głęboką czerwona pręgę. Lordly darł sie w niebo głosy, które i tak mu nie pomogą. Już stanowczo za późno...
                Oczom Willa ukazały sie żebra, mięśnie, jelita. Nawet go nie zemdliło. Wbił katanę w żołądek bruneta i przekręcił nią kilka razy. Jego krzyki były melodią dla jego uszu.

                Już nic go nie obchodziło.
                Rillianne, jego jedyna rodzina nie żyła, a Marceline była opętana przez psychiczną boginię.
                Oba były jego winą, chociaż drugie pośrednio.

                Gdy jego krzyki ucichły, a Will był pewny, że juz nie żyje, wyjął katanę z jego bebechów i wytarł o jego twarz, rozcinając przy okazji nos.

                Podszedł do siostry chowając katanę do pochwy.
                - Żegnaj siostro - spojrzał po raz ostatni w jej piękne niebieskie oczy, po czym je zamknął - Spoczywaj w pokoju i niech Hades się na tobą ulituje...


                Ucałował po raz ostatni jej czoło, pogładził po niesamowicie długich i pięknych włosach, po czym wyszedł z pomieszczenia, obiecując sobie, że dopilnuje, by Rin była pochowana jak prawdziwy bohater, a nie zdrajca. 
_____________________
Oto dwudziesty pierwszy rozdział.
Tak ja jeszcze żyje. Tak jest 2:30 w nocy. Tak ja mam jutro korki z angielskiego na 13. Tak siedzę od północy i kończę ten rozdział.
I tak został prawdpodbnie jeszcze jeden rozdział i epilog. 
I tak postaram się je napisać przed końcem roku szkolnego. 
No cóż
Mam nadzieję, że się podoba
I mam nadzieję, że nie jest zbyt ochydny.... to chyba przez Grę o Tron...
No nic
Dobranoc (patrząc na godzinę o jakiej to piszę) ;*
I nie zanudzam
Laciata <3