wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział XVI

Obudziła ją skrzypiąca podłoga. Nie spała twardym snem jak zwykle, bo zamartwianie się o Sybil, Damona i inne konie ze stajni, rozpacz za ukochanym domem, myśl, że Cienie dopuściły się czegoś takiego, sprawiały, że sen nie był przyjemny i spokojny. Przed oczami wciąż miała tlące się ruiny.

- Nie śpisz? - dotarł do niej cichy, niepewny głos Willa.
Wolno się podniosła. Jej głowa zaczęła pulsować bólem. W pokoju było ciemno, jej oczy wciąż nie przyzwyczaiły się do ciemności, wiec ledwo widziała sylwetkę chłopaka siedzącego pod ścianą na przeciwko jej łóżka.
- Will? - oparła się o ścianę i przetarła oczy dłonią - Co tu robisz? Jest... - spojrzała na zegarek - trzecia w nocy.
- Wiem... - westchnął cicho... - Nie mogłem spać i... - obraz powoli nabierał ostrości i Marceline zobaczyła, że Will odwraca głowę w stronę okna. Wzruszył ramionami - Po prostu... wstałem i chciałem się przejść... I wylądowałem tutaj.
Gdy Mar uświadomiła sobie co powiedział, cała jej twarz oblała się rumieńcem. Schowała twarz w ramionach i podciągnęła pod brodę nogi.
- To straszne, prawda? - szepnęła cicho.
Chłopak przez dłuższa chwilę nie odpowiadał. Już myślała, że jej nie usłyszał, ale odpowiedział :
- Rillianne chciała mnie ostrzec... - oparł czoło o zgięte kolana, przez co jego głos był trochę zniekształcony i Mar nie była pewna czy dobrze usłyszała.
Przekrzywiła głowę, patrząc na jego ciemną sylwetkę.
- Hmmm?
Głowa Willa delikatnie się podniosła, jego niebieskie oczy, patrzące na nią spod rzęs, przeszyły ja na wskroś.
- Miałem się z nią spotkać. O dwudziestej drugiej, wczoraj... Nie przyszedłem... Może, gdybym poszedł... gdybym się z nią zobaczył... może... udałoby sie nam uratować Hacjendę. Tych herosów co zginęli...
Mar gwałtownie podniosła głowę, z szokiem wymalowanym na twarzy.
- Zginęło 20 półbogów... Znałem kilku z nich... - wyszeptał i znów schował twarz za kolanami, obejmując je ramionami.
W oczach Mar w jednej chwili zebrały się łzy. Próbowała je powstrzymać ale cichy szloch, który wydobył się z jej piersi zdradził ją. Will w jednej chwili znalazł się przy niej i ją przytulił. Nawet sobie nie wyobrażała jak bardzo tego potrzebowała. Schowała twarz w jego ramieniu i dała upust łzom. Obecność Willa działała na nią w pewien sposób uspokajająco. Był ciepły, a jego zapach sprawiał, że nie chciała się odsuwać. W końcu, nie wiedziała, kiedy zasnęła.

- Pobudka!!! - krzyknęła śpiewnym tonem Luna, wbiegając do pokoju Marceline razem z Jo i Kaiem, ubrana w różową piżamkę z kocimi łapkami na spodniach.
Mar zignorowała ją, nakryła się kołdrą i odwróciła na drugi bok, napotykając przeszkodę. Otworzyła jedno oko i zobaczyła jedynie obojczyk Willa, który muskało kilka kosmyków jego kruczoczarnych włosów. Pierwszą reakcją była chęć wyrwania się, drugą - rumieniec i pytanie co on tu robi, ale trzecią - uznała, że jej to nie obchodzi i chęć spania dalej.
- Halooooo - głos Luny stawał się bardziej natarczywy. Sięgnęła nawet po kołdrę, by ściągnąć ją z nich, ale Will przykrył ich znowu i posłał siostrze Nicka mordercze spojrzenie.
- Zostaw. - warknął i objął Mar.
Luna spojrzała na niego lekko przestraszonym wzrokiem.
- Dobra, dobra, Panie Wielkie i Złe Zeusiątko. - uniosła ręce w geście poddania - Idę, idę. Możesz nadal gwałcić tą biedną istotkę.
Z gardła Willa wydobył się cichy warkot i siostra Nicka wyszła z pokoju.
- No. - mruknął cicho i przyciągnął Mar bliżej siebie - Już jest spokój.
Marceline tylko westchnęła i znów oddała się w objęcia Morfeusza, bo tam zapominała o troskach i o tym, że Hacjenda to teraz tylko dymiące zgliszcza.

Śmieję się. Ludzie w moim towarzystwie też się śmieją. Kojarzę ich twarze, ale nie potrafię przypasować do nich imion. Jednak rozpoznaję Nikolaosa i Kasandrę. Jak i ich córkę, która, wychodzi na to, że jest moją siostrą. Widzę w niej rysy podobne do moich i Kasandry.
Nagle wstaje jakiś mężczyzna. Jest kilka lat starszy ode mnie. Ubrany w chiton. Jako jeden z niewielu tutaj, nie ma zapuszczonej brody. Moje serce podskakuje delikatnie. Czy to był ktoś mi bliski?
Rozglądam się. To miejsce nie wygląda jak współczesne mieszkanie... Wygląda jak... dom w starożytnej Gracji, które widziałam na rysunkach w podręcznikach. C-czy ja... Czy ja urodziłam się w starożytności? Czy to naprawdę moje czasy?
Mężczyzna chrząka i uderza kielichem o stół.
- Drodzy przyjaciele, rodzino! Jak wszyscy wiemy dziś są siedemnaste urodziny mojej cudownej narzeczonej Marceline! Chciałem ci, kochana, życzyć wszystkiego najlepszego i tego byś była idealna w roli mojej żony. Jeśli wiesz o czym mówię  - mruga do mnie znacząco. Po sali niosą się śmiechy. A moja twarz oblewa się rumieńcem.

Ten mężczyzna jest moim narzeczonym. To rozumiem... ale... Mówienie takich rzeczy na głos przy takim tłumie... Tak się nie powinno robić... Czuję iskierkę wydobywającą się z mojego palca. Zerkam na moją dłoń. Rozgrzewa się. Nagle gliniany talerz roztapia się pod moimi dłońmi. Drewniany stół w sekundę zajmuje się ogniem. Odskakuję od niego. I jakoś próbuję powstrzymać płomienie, jednak mi nie wychodzi. Moja siostra reaguje zbyt późno i jej ozdobny chiton zajmuje się ogniem. Próbuje go ugasić lecz na próżno. Odrywa tlący się kawałek i wybiega razem z innymi w stronę wyjścia. Jestem zaraz przed nią. Krzyki ludzi ranią moje uszy. Łzy ciekną mi z oczu. Znowu... znowu coś zniszczyłam. To znowu moja wina. To znowu ja wszystko zniszczyłam.

Moja siostra jest zaraz za mną. Trzymam ją za rękę. Nagle coś wyrywa jej dłoń z mojego uścisku. Wypadam na zewnątrz, a siostra zostaje za drewnianymi belkami, które rozdzielają nasze ręce. Słyszę jej krzyk wołający moje imię. Staram się zniszczyć dzielącą nas barierę za pomocą powietrza lub ziemi, ale na próżno. Bezradnie osuwam się na ziemie i zalewam łzami. Przez moją głupotę. Przez jedno głupie zdanie wypowiedziane przez mojego narzeczonego! Ja zniszczyłam wszystko. Podpaliłam cały mój dom. Stoi w płomieniach przede mną, a ja nie mogę nic zrobić. Rozglądam się dookoła. Na zewnątrz udało wydostać się tylko kilku nielicznym mężczyznom, jednej kobiecie, dziecku, które miało około sześć lat i które płakało na cały głos za mamą, zamkniętą za belkami, w tym pożarze. Przyglądam się mężczyznom... żaden z nich nie okazuje się moim ojcem... Ale jeden... jest moim narzeczonym. Wstaje i biegnę gdzie najdalej mogę. Nie patrzę na drogę, wpadam na ludzi, niektórzy na mnie krzyczą, niektórzy ignorują. Jednak mnie oni nie obchodzą. W końcu się zatrzymuje. Rozglądam się. Jestem na Panteonie. Pięknej świątyni poświeconej bogini mądrości - Atenie. Ateno... - myślę - Czemu nie dałaś mi na tyle mądrości, bym wiedziała jak uwarować bliskich mi ludzi, z pożaru, który sama spowodowałam. Kolana się pode mną uginają i siadam na ziemi z nogami przyciągniętymi do piersi.

Nagle przede mną naprawdę pojawia się Atena... Podchodzi do mnie i bierze moją brodę w dłoń.
- Oh, biedna Marceline... Wybacz, chciałam by cię zabito...
Patrzę na nią wielkimi oczami. O czym ona mówi?
Atena odchodzi kilka kroków i zaczyna spacerować po świątyni.
- Wielka Obdarzona... obdarowana przez wszystkich bogów jakąś zaletą, talentem... W przypadku Zeusa, Posejdona, Demeter i Hefajstosa była to władza nad żywiołami... czyli największy błąd w ich nieśmiertelnym życiu... - bogini wzdycha - To było do przewidzenia, że stracisz nad nimi władzę... W końcu jesteś tylko zwykłym człowiekiem... Nie powinniśmy dawać ci tych mocy... A teraz jeszcze nie możemy cię zabić... Bo Selene musiała wtrącić swoje trzy grosze i uznać, że zaopiekuje się tobą jako gwiazdozbiorem... - kręci głową z zażenowaniem.
- Masz do mnie pretensje, bo chciałam uratować życie młodej dziewczynie, którą los skazał, gdy była jeszcze małym dzieckiem? - odzywa się głos zza bogini mądrości. Przed moimi oczami staje Selene, bogini, która nazywa mnie swoją córką.
Atena prycha, a bogini księżyca odwraca się do mnie i podaje mi rękę.
- Chodź, dziecko - uśmiecha się miło. Łapię jej rękę i wstaję.

Nagle przenosimy się do ciemnej komnaty. Rozświetlają ją jedynie jasne punkciki, które mają imitować gwiazdy. Selene staje przede mną i patrzy na mnie smutnym wzrokiem.
- Żegnaj, Marceline - szepcze i całuje mnie w czoło.
Świat przysłaniają mi mroczki. Nie widzę już nic i padam na ziemię nieprzytomna.

Obudziła się gwałtownie wstając. Will leżący obok spojrzał na nią z zdziwieniem w oczach. Normalnie by się zarumieniła, ale była zbyt przejęta. Z jej oczu po raz kolejny polały się łzy. Musiała wyglądać już jak królik, ale nie obchodziło ją to.
Chłopak znów ją przytulił.
- Ciiii... - wyszeptał w jej włosy - Co się stało?
- Ja... - szlochnęła - Spaliłam całą moją rodzinę... Wszystkich znajomych... W moje siedemnaste urodziny... - przytuliła się jeszcze mocniej do niego.
- Nic takiego się nie stało... - powiedział cicho, a jego głos brzmiał pewnie - Twoje siedemnaste urodziny musiały być w tym roku. W mediach by o tym mówili. A ja na pewno bym o tym usłyszał, a tak nie było. Możesz być spokojna... to był tylko sen.
Wyrwała mu się.
- Nie! - krzyknęła kręcąc głową - Ty nic nie rozumiesz! Nie urodziłam się siedemnaście lat temu! - zakryła ramionami oczy - Urodziłam się w starożytności - podkreśliła dobitnie ostatnie słowo - Ponad trzy tysiące lat temu! Gdy ludzie nie znali elektryki, Archimedes wyskakiwał z wanny, na Igrzyskach Olimpijskich był bieg hoplitów, mężczyźni nie golili bród, stawiano waszym rodzicom świątynie, składano im ofiary, a grecka mitologia nie żyła jedynie na kartach książek dla większości ludzkości, tylko była prawdziwą religią, którą wyznawała cała Grecja!
Will patrzył się na nią z wyrazem niedowierzania na twarzy, a z oczu Mar wypłynęło jeszcze więcej łez. Chłopak szybko się ogarnął i przytulił ją.
- Spokojnie... Wierzę ci... Wiem, że jesteś Obdarzoną, a znam jej historię. Po prostu.... Nie dopuszczałem tego do siebie... To co się wtedy stało to nie twoja wina... - pocałował ją w czubek głowy.


Łzy nadal nie przestawały cieknąć i nawet ciepłe słowa Willa, jego ramiona przytulające ją, nie dawały pocieszenia.
_________________
Oto szesnasty rozdział!
Dedykuję go Roldze. Już masz co czytać. Przez następny miesiąc... łups...
I obiecany : "Will pachnie świeżymi ciasteczkami" Luna. Tak Lunałko, pachnie ciasteczkami...
Mam nadzieję, że rozdział się podoba, że nic nie schrzaniłam, jak zawsze, i że nie ma zbyt wielu błędów za które przepraszam ;)
Czy tylko ja rozpaczam, że wracamy już do szkoły?
Nie zanudzam
Laciata <3

Jeśli czytasz to skomentuj!!!