poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział XIX

Will

Chciał do niej wrócić. Świadomość, że tkwi sama w tych ciemnościach sprawiała, że miał ochotę pobiec tam z powrotem i uwolnić ją. Zacisnął pięści. Wiedział, że nie mógł tego zrobić. Gdyby wrócił po Mar, cały plan ległby w gruzach, a Cienie złapałby by go w momencie, gdy zszedłby do lochów. Uciszył więc, milczące przez lata sumienie, które wołało za zostawioną w wilgotnym, ciemnym lochu Marceline. Potrząsnął niezauważalnie głową. Nie może się zdradzić.

Skupił wzrok na idącej przed nim Cindy. Czuł na sobie żarliwy wzrok Lordly'ego, idącego za nim. Prychnął rozbawiony, wywołując jego cichy warkot.

Przeszli kilkanaście korytarzy, aż w końcu weszli do ślepej uliczki, kończącego się jednymi drzwiami. Lewa ściana była cała przeszklona i widać z niej było pole treningowe Cieni. Kilka sylwetek, mimo później pory, nadal biło się z manekinami, lub celowało do tarcz. Prawa ściana, pomalowana na delikatny niebieski ozdobiona była kilkoma obrazami i jednymi dużymi dwuskrzydłowymi drzwiami.

Cindy poprowadziła go do drzwi na końcu korytarza. Zapukała i poczekała chwile. Will myślał, że nie doczekawszy się odpowiedzi po prostu odejdą. Ale kobieta po prostu weszła, a za nią Will i Lordly.
W dużym i przestronnym gabinecie stało jedyne białe biurko, a pod ścianą kilka regałów. Podłoga była ciemna, a ściany białe, z wyjątkiem tej za biurkiem, która przedstawiała mapę świata, która była poznaczona czarnymi i niebieskimi punktami. Ściana po jego prawej stronie była cała przeszklona i ukazywała widok na drugą salę treningową, zajmującą około trzy piętra.
Na aż za dużym biurku siedziała Rillianne. Tyłem do nich. Z rozpiętym suwakiem sukienki. Do jej dekoltu, czego na szczęście nie widzieli, dobierał się jakiś facet. Uszy Willa były drażnione przez jej ciche jęki.
Cindy odchrząknęła. Rin Odchyliła głowę do tyły tak, że ich widziała.
- Oh, Cindy... Zajęta jestem. - wyjęczała, zamykając oczy i oddając się pieszczotom swojego chłopaka.
- Rin, mogłabyś okazać trochę przyzwoitości i z takimi rzeczami przenieść do sypialni. - powiedział Will opierając się o ścianę - Twój ukochany braciszek do ciebie przyjechał, by ofiarować ci dozgonną wierność.
Znowu otworzyła oczy i spojrzała na nich.
- O, Willy - wyprostowała się, odpychając od siebie mężczyznę, wywołując tym jego pomruk rozczarowania. Odwróciła się w ich stronę. Facet za nią zapiął jej sukienkę całując po szyi, po czym wyszedł mierząc Willa wrogim spojrzeniem. Chłopak zaśmiał się. Tym razem krzywe spojrzenia padły na niego ze strony wszystkich w pomieszczeniu, Przewrócił oczami. - Willy - powtórzyła Rin - Jesteś ostatnią osobą, której bym zaufała, gdyby przyszła do Cieni oferując wierność.
Położył dłoń na sercu.
- Ranisz moje uczucia, siostrzyczko. - powiedział z teatralną przesadnością. Jednak jego twarz i oczy pozostały niezmiennie poważne. Will nie miał ochoty na wygłupy. Chciał jak najszybciej wykonać swoje zadanie w kwaterze Cieni. Nie mógł się bawić ze świadomością, że Marceline siedzi sama w zimnym, wilgotnym, ciemnym lochu. - Nie wierzysz mi? Zejdź do swoich lochów. - uśmiechnął sie paskudnie - Przyjechałem do twojej zapyziałej kryjówki, bo mam dość Grizzelda, dość tej głupiej szkółki, marginesem, to był dobry ruch by ją spalić, ale mogłaś napisać by mnie ostrzec, a jeśli myślisz, że chciało mi się jechać 200 kilometrów wzdłuż Stanów Zjednoczonych tylko po to by zobaczyć moją z lekka paranoiczną siostrę, która jeszcze nie powiedziała mi o co chodzi, to się mylisz. Proszę cię.
Rillianne okrążyła biurko zamiatając długą suknią podłogę. Nigdy nie zrozumie jej zamiłowania do tego typu ubrań wyjętych wprost z garderoby damy z początków dwudziestego wieku. Długie włosy zgarnęła na lewe ramie.
- Lochy? A co takiego ciekawego kryje się w moich lochach, braciszku?
- Obdarzona - odpowiedział zimno.
- Marceline - rzucił w tym samym czasie Lordly, przez co teraz to na niego zwróciły się wrogie spojrzenia rodzeństwa. Tylko Will miał na ustach ten paskudny uśmiech.
- Wszyscy tutaj znamy twoje upodobania, Ethanie Lordly, więc nie maskuj ich Obdarzoną. Pamiętaj, że jesteś tu nowy i zawsze mogę kazać cię wywalić, albo zabić. Nikt nie będzie się sprzeciwiał woli Mroku. - dopiekła mu Rin i uśmiechnęła sie wrednie. Jej bratu o mało nie udało się powstrzymać śmiechu. To okrutne, nawet jak na niego, zważając na to, że to On był 'obiektem' upodobań Lordliego, ale nie mógł się powstrzymać. Ten facet za bardzo zalazł mu za skórę już w Hacjendzie.
Syn Aresa nic nie powiedział, tylko zacisnął dłonie w pięści.
- Powiedzmy, że ci wierzę, Will. Chociaż nie do końca tak jest - szepnęła Mrok przechodząc obok brata - Ale to że przywiodłeś tu Obdarzoną, twoją wielką miłość... - zaśmiała się cicho - Zobaczymy jak sie spiszesz.
Wyminęła go i wyszła. Na odchodne rzuciła jeszcze tylko :
- Cindy, zaprowadź Willa do pokoju. Tego pustego, obok mojego i Heath'a.
Blondynka stanęła przed nim z wrednym uśmiechem na wąskich ustach.
- Za mną.
Nie oglądając się za siebie wyszła z pomieszczenia. Will wyszedł za nią. W gabinecie Mroku został jedynie Lordly, który po chwili i tak go opuścił.

***

Marceline

Siedziała skulona w rogu celi. Jej ręce przybrały już siny kolor, choć spędziła w lochach dopiero około godziny. Nie czuła palców, które skostniały już do samych opuszków. Gdy przyjechała tu z Willem, miała na sobie kurtkę zimową, ciepłe buty i szalik, ale jakieś półgodziny temu przyszedł jeden z Cieni i z okrutnym uśmiechem pozbawił ją jedynej ochrony przed przejmującym zimnem.
Chuchała sobie w dłonie, próbując jakoś przywrócić je do funkcjonalności.

Nagle po cichych korytarzach lochów rozniósł się dźwięk obcasów stukających o podłogę. Kroki z każdą chwilą stawały się coraz donośniejsze, aż nagle ucichły. Marceline z uniosła głowę i jej wzrok zatrzymał sie na ciemnej sylwetce. Nie musiała widzieć jej twarzy, by wiedzieć, że stała przed nią Rillianne. Obie przez moment mierzyły się wzrokiem. Siostra Willa nie miała przy sobie żadnego źródła światła, ale przemierzyła korytarze lochu bez problemu. Jak widać znała je doskonale.
- Wrzucili cię do najgorszej celi... - powiedziała Mrok obojętnie i pochyliła się w stronę krat, lekko przekrzywiając głowę - Nie chcę byś mi szybko umarła... - westchnęła - Nyks nie byłaby zadowolona. - wyprostowała się i Mar poczuła się naprawdę mała w porównaniu do niej. A w końcu to ona miała trzy tysiące lat i została obdarzona mocami...

No tak! Moce!

Jak to się stało, że wcześniej o tym nie pomyślała? Mogła przecież stopić te kraty!
Podeszła do krat, powoli jakby była już przegrana, złapała je w dłonie i oparła o nie głowę. Delikatnie zaczęła rozgrzewać ręce, ale metal wciąż pozostawał zimny.
Rillianne zaśmiała się, jak osoba, która właśnie wyszła ze szpitala psychiatrycznego, odchylając głowę do tyłu.
- To jednak cię nie przeniosę, Marceline - wypowiedziała jej imię z takim szyderstwem i rozbawieniem, że dziewczyna od razu poczuła się słaba i bezradna - W życiu nie stopisz tych krat. Są specjalnie zaczarowane przez dzieci Hekate. - jej białe zęby błysnęły w morderczym uśmiechu, gdy kucała, by zrównać się z Mar. Przez chwilę jej się przyglądała, poczym z głośnym, diabelskim śmiechem odeszła, a odgłos jej kroków i śmiechu jeszcze długo rozbrzmiewał w głowie Marceline.

Nie wiedziała ile tam przesiedziała, ale było jej okropnie zimno. Zasnęła bardzo niespokojnym snem.
Nie miała bladego pojęcia co jej się śniło, ale obudziła się z krzykiem, cała zlana potem.

Po korytarzach znów rozniosły się kroki, ale o wiele delikatniejsze od tych Rillianne. I cichsze. Po chwili przed jej celą stanęła ciemna postać, w ogół której roznosił się delikatny czary dym. Jej czarne oczy, usłane gwiazdami błyszczały w ciemności, tak, że Mar od razu poznała stojącą tam osobę.


- Witaj, Marceline - rzekła Nyks przechodząc przez kraty - Będziemy miały bardzo dużo czasu by się poznać, gdy siedzisz w tej celi. - uśmiechnęła się i pochyliła w jej stronę, tak, że jedyne co Marceline widziała to jednocześnie piękna i przerażająca twarz bogini z całymi czarnymi oczami, przyozdobionych srebrnymi punktami - I dużo czasu by cię złamać...
_________
Ta dam! Oto dziewiętnasty rozdział!
Nie wierze, że udało mi się go napisać przed rozpoczęciem kwietnia!
Mam nadzieję, że się podoba ;)
I czy macie świadomość, że minął już ponad rok odkąd jesteśmy tu z Marceline, Willem, Ethanem i Nickiem? ^u^
Zostałam też nominowana do LBA więc, jeżeli ktoś ma ochotę poczytać moje odpowiedzi na pytania Radosnej Oli zapraszam http://tak-cie-prosze-obudz-mnie.blogspot.com/p/liebster-blog-award.html zachęcam też, do brania udziału xD (nie mam kogo nominować ;-; )
Nie zanudzam
Laciata <3

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział XVIII

Z góry przepraszam! Jestem na siebie wściekła, że nie udało mi się napisać tego rozdziału szybciej. Bardzo przepraszam!
I przepraszam też za przekleństwa Willa. Ale nie mogłam ich ominąć.
_____________________

Mijały minuty ciszy. Marceline i Will wpatrywali się w napis na ścianie, a Nick bezgłośnie szlochał nad ciałami krewnych.
Nagle coś uderzyło w ścianę przed nimi dokładnie przed oczami Mar. Dziewczyna odskoczyła tłumiąc krzyk. Spojrzała na Willa. Jego twarz wykrzywiał grymas złości. Rzucił kolejnym przedmiotem w ścianę. Mar nie zdążyła zarejestrować co to było. Nick nawet nie podniósł głowy.
- Will... - szepnęła pojednawczo, gdy wziął do ręki wazon z kwiatami - Odłóż to. Uspo...
Nie dała rady dokończyć. Chłopak złapał ją za nadgarstki .
- Po pierwsze. Nie rozkazuj mi. W szczególności, gdy jestem wku*wiony. Po drugie. Nie uspokoję się do pie*rzonej cholery! - krzyknął i odepchnął Mar.
Dziewczyna cofnęła się kilka kroków, ale nie udało jej się złapać równowagi i po chwili siedziała na podłodze wpatrując się w Willa z przerażeniem w oczach. Nic by się nie stało, gdyby to było delikatne odepchnięcie. Gdyby się tylko zachwiała. Ale chłopak użył wręcz gladiatorskiej siły. Przez chwilę wpatrywał się w swoje dłonie, ale szybko o tym zapomniał. Wyjął z kieszeni telefon, który nagle zaczął dzwonić. Ciszę wypełnił metaliczny, lekko irytujący głos. Mar juz go kiedyś słyszała. Gdy po spotkaniu Daniela z Ateną, szła z Willem na lunch. Chłopak odebrał od razu niecenzuralnie witając siostrę.
Rozmowa trwała około pół minuty, a Mar nie słyszała nic oprócz stłumionego śmiechu Rillianne i głośnych przekleństw jej brata. W życiu nie słyszała tylu przekleństw jak podczas tych trzydziestu sekund. Nie sądziła, że to możliwe wypowiedzieć ich tyle w tak krótkim czasie.
Oderwała wzrok od bruneta. W tej pozycji widziała wszystkie trupy. Najpierw oczy zaszły jej łzami, chwilę później całe policzki miała mokre. W tym momencie w jej podbrzuszu zebrało się dziwne uczucie, tworząc coś w rodzaju bańki. Z każdą kolejną łzą, z każdym kolejnym przekleństwem Willa, z każdym kolejnym szlochem Nicka ta bańka rosła, gniotąc jej wnętrzności. Kilka minut później, gdy w jednym momencie z ust Willa padło kolejne przekleństwo, z piersi Nicka wydobył się szloch, a łza kapnęła z policzka Mar, ta bańka pękła, rozlewając w dziewczynie wściekłość, żal i czystą, najprawdziwszą nienawiść. Świat przed jej oczami zatrząsł się. Imitacje świeczek na tym okropnym żyrandolu, z którego nadal zwisały sznury, zapaliły się, jakby były prawdziwe. Woda polała się z kranów w całym domu, po chwili mocząc podłogę i spływając po schodach. Szyby wypadły z okien, wpuszczając wiatr, który rozwiał wszystkim włosy. Żyrandol zaczął się bujać i jedna z palących się świeczek spadła na zasłony, które w jednej chwili stanęły w ogniu. Ogień się rozprzestrzeniał. Tynk zaczął spadać z sufitu.
Will ponownie głośno zaklął, nie wiedząc co robić. Podbiegł o Nicka, uderzył go pięścią w policzek. Rozkazał mu coś, ale oszołomiona Mar nie zrozumiała. Była jak w transie. Widziała wszystko, ale nie rejestrowała tego co dzieje się wokół niej. Nick rozejrzał się i, nagle, pognany adrenaliną, pobiegł na piętro. Will za to podszedł do niej. Nie była w stanie się ruszyć. Jej rozbiegane oczy latały wzrokiem po całym pomieszczeniu nie widząc nic. Chłopak zakrył je i pociągnął ją za rękę, stawiając do pionu.
- Ruszyłabyś swój szanowny tyłek, Mar, a nie ciągać cię trzeba.
Nie odpowiedziała. Nawet nie usłyszała tych słów. Jej umysł ich nie zarejestrował.
- Wybacz - to jednak usłyszała.
A po chwili cały widok spowiła ciemność

***

Obudziła się w samochodzie. Na dworze nadal było ciemno. A może znowu? Nie wiedziała ile czasu minęło odkąd straciła przytomność. Podniosła sie do pozycji siedzącej. W głowie czuła tępe pulsowanie.
- Jak mocno tobą przywaliłem? - doszedł ją głos z siedzenia przed nią.
- Ałł... - jęknęła - Za mocno, Will. - poskarżyła się Marceline. Rozglądnęła się na boki - Gdzie jedziemy?
- Do kryjówki Cieni, moja zakładniczko. - odwrócił się do niej, ukazując w uśmiechu białe zęby. Wyglądał lekko przerażająco.
- Zakładniczko? - przełknęła ślinę - O czym ty mówisz, Will?
- Odkryliśmy, gdzie jest główna kwatera Cieni. I chcemy ją zniszczyć. A ty nadajesz się do tego idealnie, Mar. - uśmiech nie zszedł mu z twarzy, ale znów patrzył na drogę - Ja jadę z tobą, bo mnie jako jedynemu uwierzą, że przechodzę na ich stronę. A ty jesteś moim podarunkiem dla nich, w ramach lekkiego podlizania się. Chociaż Mrokiem jest moja bliźniaczka. Trudno nie będzie.
Marceline pokiwała głową. Kilka kosmyków opadło jej na twarz. Chciała je odgarnąć, ale jej dłonie napotkały opór.
- Czemu mnie związałeś?!
- Dla wiarygodności. Poza tym zaraz będziemy. Udawaj, jakbym zabierał cię tu wbrew twojej woli. - sięgnął ręką do tyłu i odsunął przeszkadzające jej kosmyki. Spróbowała ugryźć go w rękę. - Hej!
- Jestem tu wbrew mojej woli. Will, wytłumacz mi to. Wiesz, że nawet ze skrępowanymi rękoma, mogę wysadzić ten samochód w powietrze. - zagroziła, chociaż nie była taka pewna swoich słów. Nie panowała nad swoimi mocami i nie była pewna, czy udałoby jej się je przywołać. Will najwyraźniej przejrzał jej myśli.
- Nie zrobiłabyś mi nic. A poza tym nie panujesz nad swoimi żywiołami. Mar, jesteś człowiekiem. Nie półbogiem. Nie jesteś przystosowana do magicznych mocy. - odparł twardo, bez uczuć. dziewczyna spuściła głowę. Nie musiał jej tego przypominać - A odpowiadając na twoje pytanie. Podczas, gdy ty byłaś nieprzytomna, skontaktowaliśmy się z Grizzeldem, dostaliśmy auta, Nick pojechał na doki, gdzie jest teraz większość herosów i mentorów. Nasza dwójka została posłana prosto do gniazda szerszeni, kwatery Cieni. Mamy szpiegować. Znaczy... Ja mam szpiegować. Znając Cienie. Posiedzisz w lochu.
- Lochu? - wykrztusiła.
- Tak, lochu. Nie wiesz co to loch? - zakpił. Widać było, że się nią bawi.
Westchnęła. Znów używa swojej obrony. Staje się tym złym, wrednym Willem, którego Mar tak nie lubiła.
- Wiem, co to jest.
- Właśnie - powrócił do opowieści - Mamy ich zaatakować od środka. I w właściwym momencie wpuścić naszą armię do środka, a ty masz wybuchnąć swoimi mocami. I nie dać się Nyks. Jej dzieci, których w Cieniach nie brakuje, będą wzywać swoją matkę, by cię opętała. Masz się nie dać, rozumiesz?

Pokiwała głową. Kolejne dziesięć minut przejechali w ciszy. Nagle ich oczom ukazał się dwupiętrowy budynek. Spowijał go cień, światło paliło się tylko w kilku oknach. Will wjechał przez wielką bramę, która otworzyła się gdy tylko pod nią podjechali. W oszklonych drzwiach budynku stały dwie postacie. Will zatrzymał się przed nimi i wyszedł z samochodu, trzaskając drzwiami. Kiwnął głową do postaci i otworzył drzwi Mar.
- Farsę czas zacząć... - szepnął cicho i jego usta delikatnie, przelotnie musnęły jej usta. W jednym momencie z łagodnego, jego twarz przybrała lekko zirytowany wyraz, złapał ją za włosy i mocno pociągnął - Wyłaź, dzi*ko!

Automatycznie zaczęła się szarpać i krzyczeć. Uścisk na włosach na moment zelżał, by Will zakneblował jej usta jakąś szmatką. Znów złapał ją za włosy i wyciągnął z samochodu. Nie przestała się wyrywać.
Chłopak ciągnął ją do postaci.
- Zamawiał ktoś irytującą, szarpiącą Obdarzoną? - warknął na wstępie, zaciskając mocniej pięść na czerwonych włosach Marceline.
- Nie popisuj się, Evel. - rzuciła obojętnie postać przy drzwiach.
Mar doskonale znała ten głos.
To on był pierwszym dźwiękiem jaki usłyszała, po przebudzeniu w tych czasach.
W drzwiach stał Ethan Lordly razem z jakąś kobietą.
- Łoo.. Lordly. Czyżbyś jednak nie był taki głupi na jakiego wyglądasz? A może robisz to dla mnie? - jego głos przybrał lekko lubieżny ton. Ale Mar nie zwróciła na to uwagi. Wpatrywała się w Ethana. Co... co on robi w kwaterze Cieni? Może też został tu wysłany jako szpieg... Ale Will by jej o tym powiedział,
Wtedy dotarła do niej straszna prawda. Poczuła się jakby ktoś wymierzył jej policzek. Ethan ich zdradził. Dołączył do Cieni z własnej, nieprzymuszonej woli.
- Evel... - powiedziała kobieta oparta o framugę. Była wysoka i szczupła. Miała sięgające za uszy blond włosy i niebieskie oczy. Lekko wykrzywione wąskie usta i uniesione brwi świadczyły o lekkiej irytacji - Jak ja cię dawno nie widziałam.
- Jakoś chyba nie tęskniłaś, Cindy.  - odszczekał jej - Wejdziemy? - zaczął iść, ciągnąc Mar za sobą, ale przed drzwiami drogę zastąpiła mu kobieta, którą Will nazwał Cindy.
- Owszem, nie tęskniłam. Ale ty tu nie wejdziesz.
- Posłuchaj mnie, panienko - podszedł krok bliżej - Co jak co, ale to ja tu mam na nazwisko Evel i to moja siostra jest twoja przełożoną, nie odwrotnie. I to ja w tej chwili trzymam za włosy dziewczynę obdarzoną przez każdego boga tuż po przyjściu na świat, urodzoną trzy tysiące lat temu, która większość swojego życia spędziła jako gwiazdozbiór. I tak się składa, że wasza bogini - w jego ton wkradła się nuta pogardy - jej potrzebuje. Jak myślisz. Które z nas powinno teraz rozmawiać z Mrokiem?
Blondynka warknęła, ale przepuściła ich w drzwiach.
- Za mną - rzuciła i ruszyła jakimś korytarzem.
Mar nie miała za ciekawych widoków, przez przymus bycia pochyloną i przez ciągnięcie za włosy. Cały czas się potykała. Nawet podłogi z ciemnego drewna nie widziała za dobrze, bo jej burza włosów zasłaniała jej wszystko.
Przeszli parę korytarzy. Za sobą słyszała kroki Ethana. Obróciła głowę by spojrzeć na niego, ale Will błyskawicznie pociągnął ją w swoją stronę.
- Tu masz się gapić. - warknął.
Wściekłość wypełniała ją od środka. Każde słowo z ust Willa dolewało oliwy do ognia. Ale wiedziała, że nie może się poddać. Bo Nyks od razu wykorzysta okazję. A wtedy nie będzie tak zabawnie.

Korytarz w jakim teraz się znaleźli był o wiele ciemniejszy i zimniejszy. Czuć tu było wilgocią. Wiedziała gdzie są. To lochy. Zerknęła w bok, a to co zobaczyła utwierdziło ją w tym przekonaniu. Panowała tu złowroga cisza, którą przecinały jedynie odgłosy ich kroków.
- To tu. - Cindy przystanęła, przed jedną z cel. Wyjęła z kieszeni klucz. Oczy Marceline rozszerzyły się. Wiedziała, że trafi do celi, ale... Gdy teraz zobaczyła ten klucz... klucz do jej wolności... przeraziła się. Jej oddech przyspieszył. Uścisk Willa na jej włosach zelżał i delikatnie przesunął dłonią po jej głowie w pocieszającym geście.
Kobieta otworzyła celę i wskazała Willowi jej wnętrze. Brutalnie wrzucił tam dziewczynę. Cindy z powrotem zamknęła drzwi. Zamek trzasnął a cała trójka odeszła. Nawet Will sie nie obejrzał.


Została sama w tej ciemnej celi.
_____________
Oto osiemnasty rozdział!
Mam nadzieję, że się podoba. I znowu przepraszam
Trochę późno, ale co tam
Wszystkim dziewczynom życzę wszystkiego najlepszego w naszym dniu ;*
Nie zanudzam (bo nie mam siły)
Laciata <3