poniedziałek, 22 grudnia 2014

One shoot - Butterfly, Flower and Spider

Zanim przeczytacie tego oto oneshoota, lub w trakcie czytania polecam odsłuchać te cudne piosenki *.* Butterfly, Flower and Spider Haitoku no Hana (to może nie jest tak związane z tematem, ale jest piękne) dzięki którym naszła mnie wena na tego oto oneshoota, Mam nadzieję, że się spodoba :)

______________________________

            - Szlachcic, Allen Autriche  i jego sługa Yume Miziki, przybili! - krzyknął w głąb sali balowej mężczyzna przyjmujący gości. Len przewrócił oczami. Yume skinął głową w stronę mężczyzny i razem zeszli po schodach.

            Nikt z gości nie zainteresował się zbytnio spóźnionymi przybyszami. Tylko kilka par oczu spojrzało na nich przelotnie i znów przenieśli wzrok na schody, mieszczące się na przeciwko tych wejściowych. Rozległy się fanfary. Na ich szczycie stanęła para królewska. Paulletto d'Luferin, władca Montelli, wystąpił krok przed żonę i donośnym głosem oznajmił :
            - Dziękuję wszystkim tu obecnym za przybycie. Wiele to znaczy dla mnie i dla mojej żony, ponieważ, jak doskonale wiecie, dzisiaj mija ćwierćwiecze od dnia naszego ślubu. I jednocześnie dzień dziewiętnastych urodzin naszej najstarszej córki. Panie i panowie! Dzisiejsza solenizantka, Rillianne d'Luferin!

            Król, wraz z małżonką zeszli po schodach, a po chwili na ich miejsce weszła kobieta, na której widok Lenowi zaparło dech. Wysoka, smukła, na tle wielobarwnego witrażu z różą, w pięknej, czerwonej sukni, z dłońmi skrytymi pod prostymi jedwabnymi rękawiczkami, wyglądała przepięknie. Jasne włosy opadały luźno na łopatki. Niebieskie oczy uważnie, z lekkim strachem przeczesywały salę. Zaczęła powoli schodzić ze schodów, palcami jednej ręki muskając poręcz. Jej wzrok zatrzymał się na nim. Tak myślał przez chwilę. Dopiero po pół minucie doszedł do wniosku, że jej piękne oczy wpatrują się w Yumę stojącego obok niego. On również patrzył na księżniczkę. W jego oczach malowało się uwielbienie.
            - Rin... - wyszeptał jego sługa, jak urzeczony. Lena ogarnęła zazdrość. Skąd rycerz pochodzący z biednej rodziny, może znać tą piękną księżniczkę prosto z zamku? I do tego mówić o niej tak poufnie! Uniósł dumnie brodę i do końca zszedł po schodach., zostawiając towarzysza w tyle.

            Podszedł do stołu z bufetem i wziął w dłoń, osłoniętą czarną rękawiczką, kieliszek czerwonego wina i powoli je sącząc oparł się o ścianę. Przeczesał salę wzrokiem w poszukiwaniu znajomych twarzy. Dostrzegł Yumę kłaniającego się księżniczce. Jak widać nie przejął się zbytnio tym, że jego pan go zostawił. Len prychnął i znów zanurzył usta w winie. Odsunął kieliszek i lekko nim bujając, z markotną miną przyglądał się czerwonemu płynowi obijającemu się o szkło.

            - Oh, panicz Autriche! - usłyszał nad sobą wysoki, kobiecy głos - Nie spodziewałam się, pana tutaj!
            Podniósł głowę. Przed nim stała upudrowana, niska, trochę starsza kobieta z okularami na nosie, z nienaturalnie wypiętymi do tyłu pośladkami. Ta postawa nadawała jej lekko wygląd kaczki. Mimo to na twarz Lena wstąpił delikatny, arogancki uśmiech.
            - Madame Crusoe... - skłonił się lekko - Miło mi panią widzieć. - sięgnął po jej dłoń i delikatnie ją pocałował.
            - Jak zwykle szarmancki. - zachichotała - Ale pozwoli pan, że przedstawię. - zza jej pleców wystąpiła, młoda dziewczyna. Długie brązowe włosy miała upięte w misternego koka. Duże zielone oczy spoglądały na niego z mieszanką zawstydzenia, ciekawości i zachwytu. - Moja siostrzenica. Klaryssa la Founte.
            Dziewczyna ukłoniła się delikatnie. Była piękna, Len nie mógł zaprzeczyć. Ale o wiele bardziej wolałby, aby na miejscu Madame Crusoe stała królowa Anastasia, a zamiast Klaryssy kłaniała mu się panienka Rillianne...

            Jakie piękne imię. Rillianne. Mógłby słuchać jego brzmienia przez całe życie. Chociaż najchętniej słuchał by swojego imienia, wymawianego jej głosem, w krzykach rozkoszy, we łzach, gdy pocieszałby ją, w wyznaniach miłości, o porankach, przy przebudzeniu...  W jego głowie od razu zaczęły formować się hmm... ciekawe obrazy przedstawiające księżniczkę.

            - Panie? - wyrwał go z fantazji głos Yume - Nie mogłem panicza znaleźć w tłumie.
            Allen potrząsnął głową, by przegonić z umysłu obrazy Rillianne w wielu różnorodnych sytuacjach. Madame Crusoe i jej siostrzenica odeszły od niego. Po postawie Madame było widać, że czuje się obrażona tym, jak Len zignorował ją i jej piękną siostrzenicę. Niestety Madame, pomyślał, Klaryssa jest piękna, ale przy księżniczce jest jak zwiędły kwiat.
            - Myślę, że chyba jednak byłeś zajęty czymś innym niż szukaniem mnie. - prychnął.
            Yume zaczął się śmiać, tak że aż zgiął się w pół.
            - Czyżbyś był zazdrosny, Len? - powiedział przez śmiech.
            - Skąd znasz księżniczkę? - zapytał prosto z mostu, nie zważając na poufną formę w jakiej Yume się do niego zwrócił. Zwykle nie pozwalał sobie na mówienie mu po imieniu na tego typu przyjęciach. Nie dlatego, że Len mu tego zabronił. Uznał, że tak nie wypada, a on nie miał nic do tego, jego decyzja.
            Jego słowa wywołały kolejną salwę śmiechu.
            - Jakiś ty bezpośredni, paniczu. - powiedział, kiedy już się uspokoił - Bawiłem się z Rin... znaczy księżniczką Rillianne, gdy byliśmy dziećmi. Moja matka była szwaczką na zamku i często jej tam towarzyszyłem. Choć to bardziej Rillianne zajmowała mój czas. Nie widziałem jej chyba już od dwóch lat... - opowiedział z wyraźnym rozmarzeniem w głosie, co jeszcze bardziej pogłębiło gniew Allena.
            - Oh, Yume! - usłyszał zza pleców rycerza kobiecy głos, należący do królowej Anastasii - i Len! Nie sądziłam, że przybędziesz. Nie odpowiedziałeś na zaproszenie. - w jej głos wkradła się nuta wyrzutu.
            - Wasza wysokość - Len ukłonił się, a Yume poszedł w jego ślady - Proszę o wybaczenie. Najwyraźniej posłaniec z potwierdzeniem naszego przybycia nie dotarł.
            - Rozumiem. - jej twarz złagodniała i Len po raz kolejny przekonał się jaka królowa jest piękna. Ją, w przeciwieństwie do jej córki, widywał bardzo często. Jego matka była jedną z najlepszych przyjaciółek władczyni. Często gościła u nich na dworze, a oni u niej w zamku. Jak to możliwe, że nie widywał księżniczki?

            Nagle orkiestra zaczęła wygrywać szybszą piosenkę.
            Królowa z wyrazem podniecenia na twarzy, przeprosiła Lena i szybko weszła na schody :
            - Przy tym pięknym utworze nikt, powtarzam nikt, nie ma stać pod ścianą. Wszystkich proszę do tańca! Raz, raz! - klasnęła w dłonie.

            Goście zebrali się na środku sali i rozpoczęli taniec jakiego Len nigdy w życiu nie widział. Ludzie wirowali, gdy piosenka była szybka. Po chwili zwalniała i tworzyło się wiele par. Ale i wtedy ten taniec był szybki i dynamiczny. Ludzie klaskali, przytupywali.
            Nagle w tłumie wirujących ludzi zobaczył Yume, który najwyraźniej znów go zostawił, tańczącego z księżniczką. W tym samym momencie jakaś dziewczyna uśmiechnęła się do niego słodko i pociągnęła w tłum. Nie minęła minuta a Len już znalazł się przy księżniczce.  Obrócił się za plecami Yume, znalazł się obok Rillianne i delikatnie łapiąc ją za rękę, obrócił ją, tak, że jego sługa został z boku skazany na byłą towarzyszkę Lena.
            Księżniczka wylądowała w jego ramionach i spojrzała na niego lekko przestraszonymi oczami. Len uśmiechnął się do niej delikatnie, aroganckim uśmiechem. Jej twarz znajdowała się tylko centymetr od jego, prawie stykali się nosami. Rillianne spuściła wzrok na jego buty, a Allen zaśmiał się cicho do jej ucha. Na te piękne policzki wpłynął uroczy rumieniec.
            Niestety muzyka znów przyspieszyła i Len musiał odsunąć się od księżniczki. Jednak nie dał innym mężczyznom szansy na zbytnie zbliżenie się do niej. Nie był zaborczy, ale wystarczyło jedno krzywe spojrzenie na konkurenta, a ten już sobie odpuszczał. Błysk strachu w oczach konkurentów, sprawiał, że Len czuł się bardziej pewny siebie i jego arogancki uśmiech wciąż się powiększał.
            Mimo, że nigdy w życiu nie tańczył tego tańca, czuł się nawet pewnie, mając księżniczkę u swego boku. Jego stopy same stawiały kroki, a Rillianne zgrabnie wirowała przed nim prowadząc go w tym tańcu.
            Jednak ku wielkiemu rozczarowaniu Lena muzyka musiała się skończyć. Szybkie nuty nagle się skończyły, sprawiając, że ciało Rillianne  wylądowało w jego ramionach. Oboje ciężko oddychali. Taniec był męczący, ale oczy księżniczki, wpatrzone tylko w niego, tak blisko jego oczu, niesamowicie niebieskie... Jej usta tylko kilka centymetrów od jego. Jej oddech stykający się z jego w połowie drogi do jej słodkich, różowych ust. To wszystko sprawiło, że już nie pamiętał o zmęczeniu i pragnął jedynie posmakować tych kuszących go od początku, ust.
            Rozległy się oklaski i czar prysł. Rillianne odsunęła się i ukłoniła. Podszedł krok bliżej i uniósł jej twarz. Znów znajdowała się tak blisko. Jednak on wciąż pragnął więcej.

            - Księżniczko - sam się skłonił, sięgnął po jej dłoń owinięta w białą rękawiczkę i pocałował ją - To ja jestem twym sługą, nie kłaniaj mi się, proszę. Zaszczytem dla mnie było choćby zobaczenie cię, a o cudownym tańcu z tobą nie wspominając - jego ton i lekko zachrypnięty głos wywołały na jej policzkach śliczny rumieniec.
            - Dziękuję... - wyszeptała cicho.
            - Cała przyjemność po mojej stronie, pani. - ukłonił się ponownie, nie spuszczając wzroku z jej oczu
            - Jest pan starszy ode mnie! - zaprotestowała - Proszę mnie tak nie typować - jej policzki znów miały ten uroczy odcień różu.
            Len uśmiechnął się zwycięsko i podał jej ramię. Zeszli z parkietu dając innym parom miejsce do tańca.
            - Jestem tylko dwa lata starszy, księżniczko. Len wystarczy. - uśmiechnął się rozbrajająco i podał jej kieliszek szampana. Niepewnie wzięła go do ręki delikatnie muskając jego czarną rękawiczkę, sprawiając, że jego ciało przeszył dreszcz. Jak on pragnął tej kobiety... Upiła łyk trunku delikatnie rozmazując szminkę na szkle.
            - Dziękuję - powiedziała cicho z uroczym uśmiechem.
            - Rin? - piękny nastrój prysł z chwilą pojawienia się Yume - Len?
            Allen odwrócił wzrok od bruneta, zanurzając usta w trunku.
            - Yume? - księżniczka odwróciła się do sługi - Znasz pa... Lena?
            Mężczyzna roześmiał się cicho.
            - Znam? Gdyby nie ten arogancki, sadystyczny - Allen skrzywił sie nieznacznie słysząc te określenia - ale lojalny i szlachetny człowiek, nie oglądałabyś mnie tu teraz. - odpowiedział rycerz ze śmiechem, czym lekko przeraził księżniczkę
            - N-naprawdę?
            - Jak się tak rwie do wal z przestępcami, to się nie dziw, Yume, że w końcu potrzebowałeś czyjeś pomocy - Len westchnął, patrząc na nich sponad kieliszka.
            Brunet znów zaczął się śmiać, drapiąc się po głowie.
            - Jednak masz rację...
            Księżniczka niepewnie podeszła bliżej Allena, napawając go nadzieją, że preferowała jego towarzystwo i ratunek Yume sprawił, że zabłysł w jej oczach. Eh... on się chyba... nie to niemożliwe... On Len Autriche nie mógł się zakochać. Nie tak szybko. Ale ta kobieta... eh... Uśmiechnął się niezauważalnie
            - Dziękuję - ukłoniła się delikatnie - Gdyby nie ty, Len, Yume nie byłoby teraz z nami i nie mogłabym go znów spotkać. - jego uśmiech w jednej chwili, zmienił się w grymas, a nadzieja w wściekłoś -  Jeszcze raz dziękuje. Cieszę się, że mogłam poznać takiego szlachetnego człowieka.
            W Lenie się zagotowało. Jak mogła go chwalić w takim momencie. Rillianne miała być JEGO. Miało jej zależeć na JEGO towarzystwie. Nie Yume.
            Ścisnął trochę mocniej kieliszek i tylko skinął głową ze sztucznym uśmiechem.
            Yume z głupim wyrazem twarzy przybliżył głowę do ucha księżniczki. Jak on śmie tak poufnie się do niej zbliżać, ich przyjaźń z dzieciństwa to jedno, ale są na przyjęciu, gdzie obserwuje ich teraz setki par oczu, w tym Lena. Który w tej chwili zaczął żałować, że uratował Yume, tam tego dnia.
            - Wielki Allen Autriche jest nie w humorze. Cóż takiego się stało, Len? - spytał już stając prosto, ale wciąż trochę za blisko Rillianne.
            Księżniczka zaśmiała się cicho.
            - Potrzebne ci do szczęścia, Yume? - spytał sarkastycznie.
            - Umrę bez tej wiedzy, panie. - ukłonił się głęboko, sprawiając, ze do jego uszu doszedł perlisty śmiech Rillianne. Przewrócił oczami i odstawił kieliszek na stół.
            - Idę się przewietrzyć. - ukłonił się przed księżniczką - Wybacz, pani. - ruszył do wyjścia prowadzącego do ogrodu, posyłając Yume mordercze spojrzenie. Usłyszał tylko jego "ups" i tłum ludzi oddzielił go od nich. Nie minęło dużo czasu, a już znalazł się na zewnątrz. Chłodne powietrze owiało jego twarz.  Odetchnął.

            Boże, co się z nim dzieje? Ta kobieta zbyt na niego działa. Pożałował uratowania Yume. Gdyby nie jego rycerz, Len by też już gryzł piach. Jednak nadal pragnął księżniczki.

            - Len? - usłyszał za sobą głos cichy jak brzęczenie dzwoneczków. Jego serce przyspieszyło.
            Ehh... On - arogancki, mający kobiety na skinienie palcem szlachcic dał się uwiązać jednej, delikatnej księżniczce w przeciągu kilku godzin...
            Nie odwrócił się. Bynajmniej nie zamierzał. Jednak jakaś siła sprawiła, że się odwrócił, szybko pokonał dystans dzielący go i Rillianne i złożył na jej różowych ustach tak upragniony pocałunek.
            Spodziewał się, że księżniczka go odtrąci, że krzyknie, że zacznie się go bać, że pójdzie do ojca i Len będzie skończony. Ale nie spodziewał się, że, nieśmiało, ale jednak, Rin zarzuci ręce na jego szyję i odda pocałunek.
             Po chwili odsunęła się, jednak nie przestała obejmować jego szyi. On oparł ręce na jej talii nie zamierzając jej wypuszczać.
            Na usta Lena wpłynął zwycięski uśmiech, a niebieskie oczy chłonęły każdą część jej twarzy. Jej policzki były niesamowicie różowe, co jeszcze bardziej powiększyło satysfakcję Lena. Pochylił się do jej ucha i cicho wyszeptał :
            - Jesteś piękna, wiesz? - przytulił ją mocno, opierając głowę na jej ramieniu i wdychając jej niesamowity zapach.
            - Dziękuję... - ledwo usłyszał jej słowa - Cieszę się, że mogłam cię zobaczyć na moich urodzinach. I w końcu cię poznać... - objęła go mocniej zaciskając dłonie na jego marynarce.
            Cisnęło mi się na usta by zapytać "Jak to w końcu?" ale się powstrzymał i pozwolił jej mówić dalej.
            - Zastanawiasz się, czemu mówię w końcu? Yume mi o tobie opowiadał kilka lat temu. Jaki to jesteś szlachetny, odważny i jak dałeś mu schronienie. Marzyłam by cię poznać. Słuchałam jak pokojówki wymieniają się plotkami na twój temat... Oh... - westchnęła - Zakochałam się w tobie przez same historię. A gdy już cię zobaczyłam. Nie od razu poznałam, że to ty uratowałeś Yume. Ale nawet zanim sie o tym przekonałam wiedziałam, że to ty. Że ty jesteś dla mnie. - ścisnęła go jeszcze mocniej - Pewno teraz uważasz mnie za głupią dziewczynkę, ale tak jest.
            - Rillianne - Len westchnął. Te słowa były muzyką dla jego uszu - Ty powinnaś mieć o mnie złe zdanie. Zakochałem się w tobie w momencie zobaczenia cię. Nie znając cię w ogóle.

            Do ich uszu doszedł śmiech. Szczery głośny śmiech,  tak dobrze znany Lenowi. W drzwiach do ogrodu stał Yume klaszcząc w ręce. Skórzane rękawiczki tłumiły dźwięk, ale echo i tak się roznosiło.
            - Długo musiałem czekać. - z jego twarzy nie schodził uśmiech - Chodźcie. Królowa już wie. Teraz męczy mnie, bym was tu przygnał, bo musicie odtańczyć końcowy taniec. Na schodach - z każdym słowem jego uśmiech się poszerzał - Na oczach wszystich.
            Allen westchnął i odsunął się od Rillianne. Ukłonił się, podając jej dłoń.
            - Skoro królowa prosi. Rillianne, zatańczysz ze mną ten ostatni taniec?
            Jej perlisty śmiech rozniósł się po ogrodzie.
            - Oczywiście. - położyła swoją dłoń na jego i ruszyli w stronę sali balowej.

            Weszli wywołując falę oklasków. Księżniczka zarumieniła się lekko spuszczając wzrok. Len uścisnął delikatnie jej dłoń, sprawiając, że kobieta lekko się uśmiechnęła.
        
    Doszli do schodów. Rillianne jak piórko zaczęła wspinać się po schodach, a on zaraz obok niej nadal nie puszczając jej dłoni. Zabrzmiała muzyka. Ukłonili się nieznacznie i zaczęli tańczyć w doskonale znanym Lenowi tańcu. Na każdym przyjęciu w jego domu tańczyło się ten taniec. Kolejność figur jest tu tak naprawdę bez znaczenia. Liczy się tylko jedna rzecz - nie można puścić dłoni partnerki. Rillianne wirowała razem z nim w tym tańcu.

            Po niedługim czasie nuty ucichły, a księżniczka zatrzymała się w jego ramionach. Nie obchodziło go, że setki ludzi na nich patrzy. Po prostu ją pocałował. Rozległy się oklaski.
            Nagle głos ojca Rin wybił się ponad je.
            - Panie i panowie! Oficjalnie ogłaszam od dawna planowane zaręczyny mojej córki Rillianne d'Luferin i szlachcica Allena Autriche'a!!!
            Oklaski znów zagłuszyły wszystko. A Len zatonął w niesamowitych niebieskich oczach księżniczki z szczęśliwym uśmiechem na ustach. Ona z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem schowała głowę w jego ramionach.


            To był najpiękniejszy dzień ich życia. Przyszłych władców Montelii, dla których nie liczyło się teraz nic tylko najukochańsza osoba obok.
________________
Okay... nie sądziłam, że uda mi się to tak szybko skończyć, ale jest! 
Mam nadzieję, że się spodobało.
Chyba rozwaliłam końcówkę, ale co tam. Walić to (masło maślane)
O. Rillianne występująca tu to nie siostra Willa, jakby sie komuś taka myśl przewinęła. W tym oneshoocie są vocaloidy : Len i Rin Kagamine i VY2 znany też jako Yuuma (jego imię zmieniłam, bo Yume ładniej brzmiało xD)
Zachęcam do komentowania :) może napiszę rozdział do końca przerwy świątecznej xD
I życzę wszystkim zdrowych, pogodnych świąt. Bogatego Mikołaja, czekolady i wszystko co zamarzycie. 
Nie posiadam zdolności pisania kreatywnych życzeń, przepraszam.
Nie zanudzam
Laciata <3 

Jeśli czytasz to skomentuj!!!

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział XV

Will

Gdzie jesteś?
Odbierz.
Willy, muszę Ci to powiedzieć, przyjdź proszę.
Chociaż odpisz.
Will, proszę!
Boję się, odbierz.
Stało Ci się coś?
Złapali Cię?
Odbierz.
Braciszku... Boję się, odbierz.

SMS'y od Rillianne stawały się coraz bardziej natarczywe i zrozpaczone. Jednak Will doskonale znał sztukę manipulacji własnej siostry. Umówili się na dwudziestą drugą w ruinach ich starego domu, jednak on nie miał najmniejszego zamiaru tam jechać. Irytujący dźwięk bąbelków, który miał ustawiony na SMS i ciągły głos Hatsune Miku śpiewający World is Mine, coraz bardziej go drażniły jednak nie zamierzał odpisywać ani odbierać.
Po półgodzinie ciągłych SMS i telefonów postanowił w końcu wyciszyć urządzenie, uprzednio jednak chciał przeczytać wszystkie wiadomości. Z każdą coraz bardziej się bał. Aż w końcu nadeszła ostatnia :

Boję się o Ciebie... Nie chciałam tego, ale wybacz. Już za późno. Kocham Cię, braciszku.
                                                                                                   
             
Marceline

Mar obudziło dziwne przeczucie. Zignorowała je, bo godzina trzecia nad ranem to jednak jest moment, gdy ignoruje wszystko. Nawet gdyby teraz obok niej znaleźli się Ethan i Will, całując ja po szyi i nie wypuszczając z ich silnych ramion... moment! Skąd naszły ją takie myśli? Cała jej twarz się zaczerwieniła, a ona nakryła się kołdrą. Przeszedł ją dreszcz, jednak znów go zignorowała.

W momencie, gdy zamknęła oczy i miała już odpłynąć w ramiona Morfeusza, coś wstrząsnęło budynkiem. Tynk zaczął sypać się z sufitu. Obie z Veronicą zerwały się z łóżek.
- Co jest? - spytała siostra szybko zakładając pierwsze z brzegu dłuższe spodnie i buty.
Mar pokręciła głową, w momencie, gdy wpadł do nich Will.
- Co jest? - powtórzyła pytanie brunetka - I co ty tu robisz?
- Nie ma czasu na pytania. Cienie atakują. Ubierać się, ale już! - chłopak zdawał się naprawdę przejęty, w czasie gdy siostry się ubierały tupał nerwowo jedną nogą. Nie trwało to jednak długo. Gdy tylko Mar zarzuciła na siebie kurtkę, wziął ją za rękę i w szaleńczym tempie wyciągnął ją na zewnątrz.
- Will! - pisnęła - A Veronica?
- Poradzi sobie. Do ciebie miałbym wątpliwości. - warknął. Mar lekko zraniona nie odzywała się już cała drogę.
W końcu dobiegli do wyjścia. Na zewnątrz byli już wszyscy. Veronica po chwili ich dogoniła.
- Gdzie oni są?! - wrzasnął Will, przedzierając się przez tłum w stronę dyrektora.
- Odlecieli - powiedział słabo, bez okularów i z rozczochranymi włosami wyglądał młodziej i, gdyby nie zawstydzało to Mar, mogłaby przyznać, że był nawet atrakcyjny. - Przelecieli nad Hacjendą na pegazach, zrzucili grecki ogień i odlecieli.

Will zaczął przeklinać na cały głos. Mar przerażona i wciąż trochę zraniona, zdobyła się na odwagę by do niego podejść, ale drogę zastąpił jej zatroskany Ethan.
- Nic ci nie jest?
Marceline pokręciła głową i chciała go wyminąć. Krzyki Willa raniły jej uszy i powoli zaczynała ja boleć głowa. Syn Aresa jednak nie dał jej odejść.
- Już chcesz ode mnie uciec? - zapytał z lekko rozbawionym spojrzeniem. Policzki Mar przybrały różowy odcień.  Pokręciła głową.
- To gdzie idziesz?
Przez chwile myślała co powiedzieć. Nie chciała mu mówić, że chce podejść do Willa i teraz nawet uświadomiła sobie, że nawet nie wiedziałaby co zrobić. Co by mu powiedziała?
Do syna Zeusa podszedł Nick i jego krzyki ucichły, jednak nie na tyle by ukoić jej ból głowy.
Westchnęła i powiedziała, że idzie szukać siostry. Błądziła w tłumie nastolatków. Wszyscy dorośli zebrali się w jednym miejscu i dyskutowali. Nie sądziła, że jest ich tak wiele. Jednak jej rówieśników było kilkanaście razy więcej i znalezienie jednej dziewczyny w tym labiryncie było nie lada wyzwaniem.

W końcu jednak wychwyciła wzrokiem ciemną głowę Veronici, przytulającą się do Jeremiego. W takim momencie nie miała serca im przerwać. Wiedziała, że siostra bardzo potrzebuje swojego chłopaka w tej chwili, więc odwróciła się. Wtedy w polu jej widzenia mignęła niebieska głowa. Po chwili Luna stanęła przed nią.
- Widziałaś mojego brata idiotę? - spytała
- Był z Willem - odpowiedziała cicho wskazując głową kierunek.
- Hmm... - twarz Luny przybrała dziwny wyraz - Ciekawe co oni tam robią... Chodź ze mną do nich! - zaproponowała i złapała ją za rękę i delikatnie pociągnęła w stronę chłopaków. Mar delikatnie wyrwała rękę, ale ruszyła za niebieskowłosą.

Po ponownym przedarciu się przez tłum nastolatków dotarły do chłopaków. Will teraz siedział pod drzewem z wyprostowanymi rękoma położonymi na ugiętych kolanach, z głową zwieszoną miedzy nimi. Nick kucał naprzeciwko, coś do niego mówiąc. Luna podbiegła do nich, podrywając brata na nogi. Will podniósł głowę i napotkał spojrzenie jej zielonoszarych oczu. Uczucie zdrady w jego błękitnych oczach prawie wycisnęło jej łzy z oczu. Wskazał delikatnie brodą Hacjendę. A raczej to co z niej pozostało. Ruiny jej domu wciąż dymiły, a w niektórych miejscach wciąż tlił się ogień. Widok zasłoniły jej łzy. Cofnęła się o kilka kroków, aż napotkała za swoimi plecami drzewo. Powoli się po nim osunęła tracąc władzę w nogach. Z jej klatki piersiowej wydobył się szloch. Spędziła w Hacjendzie tylko kilka tygodni, ale pokochała to miejsce. To był jej i jej przyjaciół dom.
Zerwał się delikatny wiatr. Z miejsca gdzie mniej więcej był położony jej pokój wzbiło się w powietrze coś białego, z przypalonym jednym rogiem. To białe coś po chwili okazało się kartką, która wylądowała u stóp Marceline. Jak przez mgłę sięgnęła po nią. Był to rysunek. Jeden z niewielu jakie narysowała. Mimo iż jej to wychodziło rzadko miała ochotę rysować. Ten przedstawiał ją, Willa, Nicka, Veronicę, Jeremiego i Ethana w tle. Wszyscy byli uśmiechnięci, śmiali się. Jeremy delikatnie obejmował w talii swoją dziewczynę, a dłoń Willa znajdowała się blisko dłoni Mar. Uśmiechnęła się przez łzy. Jak bardzo by pragnęła by to była rzeczywistość. By Cienie nie istniały. By Nyks nie próbowała wywołać wojny. Ona by pamiętała swoją przeszłość. Wiedziałaby kim jest. Prawdopodobnie nie należała do tych czasów, ale... Jednak tu czuła się jak w domu.

Ale ten dom został zniszczony.

Zanim z jej piersi wydobył się kolejny szloch po okolicy rozniósł się głos dyrektora :
- Na razie tymczasowo zostaniecie odesłani do waszych najbliższych rodzin. - wśród półbogów rozniosły się szepty - Jeśli jednak takiej nie macie. A wiem, że jest to w miarę spotykane zjawisko - spojrzenie czekoladowych oczy Gizzelda spoczęło na niej i na Willu - Zostaniecie pod opieką waszych mentorów. Chyba, że ktoś z rodziny przyjaciół okaże się chętny do zaopiekowania się wami. Wtedy możecie się podziać tam. Wasi mentorzy was odprowadzą, bym miał pewność, że wszyscy trafili tam gdzie powinni.

Gdy tylko głos dyrektora ucichł Nick złapał za telefon i wykręcił czyjś numer.
- Halo? Babciu? No cześć. Tak to ja Nick, przepraszam, ze tak wcześnie... Tak, Luna jest ze mną... No chodzi o to... że Hacjenda spłonęła... Tak, nic nam nie jest. W porę uciekliśmy. I mamy na razie zamieszkać u rodziny.... Tak wiem, że jesteśmy mile widziani, ale... Moi przyjaciele... Tak, dwójka... Nie mają się do kogo wprowadzić, chyba, że mieliby zamieszkać z mega nudnym facetem po trzydziestce, który umawia się z moją mentorką... No wiem, jestem tego samego zdania babciu... To przygarniemy ich, prawda? Tak, też cię kocham. Ale będą naleśniki? To dobrze... Będziemy wieczorem. - chłopak pożegnał się i pokiwał głową z zadowoleniem.
- Nie musicie się męczyć u tego nudnego faceta... - poinformował, akurat w momencie gdy podszedł do nich ich mentor - No hej, Daniel.
Mężczyzna pokręcił z politowaniem głową.
- Domyślam się, że idziecie do babci Nicka? - wszyscy pokiwali głowami. Daniel wyjął telefon z kieszeni i napisał coś do kogoś. - Zawiozę was. Nie będziemy Phoebe ciągać. - machnął na nich ręką i wszyscy ruszyli w stronę samochodu mentora Mar i Willa.
- A nie mówiłem? - szepnął do nich cicho Nick przez śmiech.

Wsiedli do auta i odjechali zostawiając za sobą tlące się ruiny Hacjendy. Po kilku godzinach dojechali na miejsce. Daniel zaparkował przed średniej wielkości piętrowym domem, z ścianami pomalowanymi na delikatny pastelowy żółty kolor. Do ciemnych drzwi wiodły schody, kończące się niedużym gankiem. Spadzisty dach był z ciemnoszarych dachówek, prawie całkowicie przykrytych śniegiem. Mar dopiero teraz zauważyła, że świat stał się biały. Domek był uroczy. Zza okiem widać już było świąteczne lampki rozwieszone w domu.
- Dzięki, Daniel! - rodzeństwo podziękowało i wszyscy wysiedli.

Nick tanecznym krokiem wszedł po schodach w połowie prawie się przewracając. Luna wyprzedziła brata i energicznie zapukała. Drzwi otworzyła im młoda kobieta, mniej więcej w wieku Daniela.
- Nick! Luna! - zawołała uradowana, zza pleców rodzeństwa wyłonili się też Mar i Will - Cześć. Jestem Rose. Ciocia Nicka i Luny. Wchodźcie! - zaprosiła ich do środka.
Przedpokój, pomalowany na delikatny morelowy kolor, nie był duży. Znajdowały się tutaj tylko wieszaki na kurtki, mała komoda, pewno na buty, kapcie i ewentualne akcesoria. Nad komodą wisiało prostokątne lustro za które były zatknięte jakieś karteczki. Po bokach lustra były naścienne lampy dające oświetlenie całemu pomieszczeniu. Po lewej stronie wisiała skrzynka na klucze. Zaczęli zdejmować kurtki i buty.
Z łuku prawdopodobnie prowadzącego do kuchni wyszła niska, starsza kobieta. Wycierała ręce w szmatkę kuchenną.
- Nick! Luna! Chodźcie zrobiłam naleśniki! - przywitała ich. Kiedy rodzeństwo pognało do kuchni, kobieta podeszła do lekko zakłopotanych Marceline i Willa - Co tak stoicie. Chodźcie. Dla was też mam.
Zaprowadziła ich do kuchni i posadziła naprzeciwko Nicka i Luny, którzy czekali na nich z posiłkiem.
- Itadakimasu! - krzyknęła niebieskowłosa i zabrała się za naleśniki polane sosem czekoladowym.
- Smacznego - przetłumaczył jej brat i wszyscy zaczęli jeść.
Gdy Mar kończyła drugiego naleśnika do kuchni weszła babcia Nicka.
- Skarbie, patrz co dla ciebie zrobiłam na święta. - rozłożyła przed sobą biały, wełniany sweter z wyszytą lirą na środku - Podoba ci się?
- Jest piękny, babciu - chłopak aż się wzruszył. - Zjem i lecę się w niego przebrać.
Will nachylił się do Luny, zahaczając ramieniem o rękę Mar.
- On tak na serio? - spytał, lekko załamany zachowaniem przyjaciela.
- On ma całą kolekcję swetrów od babci. - pokręciła głową - Ale kawaii* w nich wygląda.
Will westchnął w momencie, gdy Nick wrócił na swoje miejsce.

Skończyli jeść. Rodzeństwo wytłumaczyło im, że rodzinną tradycją jest po kolacji usiąść przy kominku i pograć w gry, pośpiewać piosenki. Mar i Will niepewnie dołączyli do nich. Razem z nimi przy kominku zasiadła również Rose, jej mąż i dwójka rozkosznych dzieci. Grali w karty, jedną z gier Kaia i Jo, i pośpiewali kilka świątecznych piosenek. Mimo że był początek grudnia w tym domu panował już zupełnie świąteczny nastrój.

Późnym wieczorem Marceline poszła do przydzielonego jej pokoju, sąsiadującego z pokojem Willa. Długo siedziała wpatrując się w gwiazdy za oknem. W końcu z myślą o Hacjendzie i z nadzieją, że koniom, o których wcześniej zapomniała o co była na siebie strasznie wściekła, nic się nie stało, zasnęła niespokojnym snem.
______________
*Kawaii z japońskiego znaczy słodkie.
Oto piętnasty rozdział! 
Mam wielką nadzieję, że się Wam podoba.
Przepraszam, za wszelkie błędy, niedociągnięcia i tak dalej, ale jestem w połowie chora, i nie chce mi się myśleć zwłaszcza jak jutro zaczynam fizyką... -,-
W ogóle to nie wiem czy ktoś będzie to interesować, ale http://ask.fm/TheYoungDevil obiecany (nie do końca) ask :)
Rozdział dedykuję wszystkim kto komentuje, bo komentarze naprawdę mają dla mnie wielką wartość i jednak dają mi jakiegoś tam kopa w dupę, i zapał, który niestety pani od Chemii odbiera zapowiadając większy sprawdzian na ostatni tydzień szkoły -,-
Nie zanudzam
Laciata <3 

Jeśli czytasz to skomentuj!!!