poniedziałek, 22 grudnia 2014

One shoot - Butterfly, Flower and Spider

Zanim przeczytacie tego oto oneshoota, lub w trakcie czytania polecam odsłuchać te cudne piosenki *.* Butterfly, Flower and Spider Haitoku no Hana (to może nie jest tak związane z tematem, ale jest piękne) dzięki którym naszła mnie wena na tego oto oneshoota, Mam nadzieję, że się spodoba :)

______________________________

            - Szlachcic, Allen Autriche  i jego sługa Yume Miziki, przybili! - krzyknął w głąb sali balowej mężczyzna przyjmujący gości. Len przewrócił oczami. Yume skinął głową w stronę mężczyzny i razem zeszli po schodach.

            Nikt z gości nie zainteresował się zbytnio spóźnionymi przybyszami. Tylko kilka par oczu spojrzało na nich przelotnie i znów przenieśli wzrok na schody, mieszczące się na przeciwko tych wejściowych. Rozległy się fanfary. Na ich szczycie stanęła para królewska. Paulletto d'Luferin, władca Montelli, wystąpił krok przed żonę i donośnym głosem oznajmił :
            - Dziękuję wszystkim tu obecnym za przybycie. Wiele to znaczy dla mnie i dla mojej żony, ponieważ, jak doskonale wiecie, dzisiaj mija ćwierćwiecze od dnia naszego ślubu. I jednocześnie dzień dziewiętnastych urodzin naszej najstarszej córki. Panie i panowie! Dzisiejsza solenizantka, Rillianne d'Luferin!

            Król, wraz z małżonką zeszli po schodach, a po chwili na ich miejsce weszła kobieta, na której widok Lenowi zaparło dech. Wysoka, smukła, na tle wielobarwnego witrażu z różą, w pięknej, czerwonej sukni, z dłońmi skrytymi pod prostymi jedwabnymi rękawiczkami, wyglądała przepięknie. Jasne włosy opadały luźno na łopatki. Niebieskie oczy uważnie, z lekkim strachem przeczesywały salę. Zaczęła powoli schodzić ze schodów, palcami jednej ręki muskając poręcz. Jej wzrok zatrzymał się na nim. Tak myślał przez chwilę. Dopiero po pół minucie doszedł do wniosku, że jej piękne oczy wpatrują się w Yumę stojącego obok niego. On również patrzył na księżniczkę. W jego oczach malowało się uwielbienie.
            - Rin... - wyszeptał jego sługa, jak urzeczony. Lena ogarnęła zazdrość. Skąd rycerz pochodzący z biednej rodziny, może znać tą piękną księżniczkę prosto z zamku? I do tego mówić o niej tak poufnie! Uniósł dumnie brodę i do końca zszedł po schodach., zostawiając towarzysza w tyle.

            Podszedł do stołu z bufetem i wziął w dłoń, osłoniętą czarną rękawiczką, kieliszek czerwonego wina i powoli je sącząc oparł się o ścianę. Przeczesał salę wzrokiem w poszukiwaniu znajomych twarzy. Dostrzegł Yumę kłaniającego się księżniczce. Jak widać nie przejął się zbytnio tym, że jego pan go zostawił. Len prychnął i znów zanurzył usta w winie. Odsunął kieliszek i lekko nim bujając, z markotną miną przyglądał się czerwonemu płynowi obijającemu się o szkło.

            - Oh, panicz Autriche! - usłyszał nad sobą wysoki, kobiecy głos - Nie spodziewałam się, pana tutaj!
            Podniósł głowę. Przed nim stała upudrowana, niska, trochę starsza kobieta z okularami na nosie, z nienaturalnie wypiętymi do tyłu pośladkami. Ta postawa nadawała jej lekko wygląd kaczki. Mimo to na twarz Lena wstąpił delikatny, arogancki uśmiech.
            - Madame Crusoe... - skłonił się lekko - Miło mi panią widzieć. - sięgnął po jej dłoń i delikatnie ją pocałował.
            - Jak zwykle szarmancki. - zachichotała - Ale pozwoli pan, że przedstawię. - zza jej pleców wystąpiła, młoda dziewczyna. Długie brązowe włosy miała upięte w misternego koka. Duże zielone oczy spoglądały na niego z mieszanką zawstydzenia, ciekawości i zachwytu. - Moja siostrzenica. Klaryssa la Founte.
            Dziewczyna ukłoniła się delikatnie. Była piękna, Len nie mógł zaprzeczyć. Ale o wiele bardziej wolałby, aby na miejscu Madame Crusoe stała królowa Anastasia, a zamiast Klaryssy kłaniała mu się panienka Rillianne...

            Jakie piękne imię. Rillianne. Mógłby słuchać jego brzmienia przez całe życie. Chociaż najchętniej słuchał by swojego imienia, wymawianego jej głosem, w krzykach rozkoszy, we łzach, gdy pocieszałby ją, w wyznaniach miłości, o porankach, przy przebudzeniu...  W jego głowie od razu zaczęły formować się hmm... ciekawe obrazy przedstawiające księżniczkę.

            - Panie? - wyrwał go z fantazji głos Yume - Nie mogłem panicza znaleźć w tłumie.
            Allen potrząsnął głową, by przegonić z umysłu obrazy Rillianne w wielu różnorodnych sytuacjach. Madame Crusoe i jej siostrzenica odeszły od niego. Po postawie Madame było widać, że czuje się obrażona tym, jak Len zignorował ją i jej piękną siostrzenicę. Niestety Madame, pomyślał, Klaryssa jest piękna, ale przy księżniczce jest jak zwiędły kwiat.
            - Myślę, że chyba jednak byłeś zajęty czymś innym niż szukaniem mnie. - prychnął.
            Yume zaczął się śmiać, tak że aż zgiął się w pół.
            - Czyżbyś był zazdrosny, Len? - powiedział przez śmiech.
            - Skąd znasz księżniczkę? - zapytał prosto z mostu, nie zważając na poufną formę w jakiej Yume się do niego zwrócił. Zwykle nie pozwalał sobie na mówienie mu po imieniu na tego typu przyjęciach. Nie dlatego, że Len mu tego zabronił. Uznał, że tak nie wypada, a on nie miał nic do tego, jego decyzja.
            Jego słowa wywołały kolejną salwę śmiechu.
            - Jakiś ty bezpośredni, paniczu. - powiedział, kiedy już się uspokoił - Bawiłem się z Rin... znaczy księżniczką Rillianne, gdy byliśmy dziećmi. Moja matka była szwaczką na zamku i często jej tam towarzyszyłem. Choć to bardziej Rillianne zajmowała mój czas. Nie widziałem jej chyba już od dwóch lat... - opowiedział z wyraźnym rozmarzeniem w głosie, co jeszcze bardziej pogłębiło gniew Allena.
            - Oh, Yume! - usłyszał zza pleców rycerza kobiecy głos, należący do królowej Anastasii - i Len! Nie sądziłam, że przybędziesz. Nie odpowiedziałeś na zaproszenie. - w jej głos wkradła się nuta wyrzutu.
            - Wasza wysokość - Len ukłonił się, a Yume poszedł w jego ślady - Proszę o wybaczenie. Najwyraźniej posłaniec z potwierdzeniem naszego przybycia nie dotarł.
            - Rozumiem. - jej twarz złagodniała i Len po raz kolejny przekonał się jaka królowa jest piękna. Ją, w przeciwieństwie do jej córki, widywał bardzo często. Jego matka była jedną z najlepszych przyjaciółek władczyni. Często gościła u nich na dworze, a oni u niej w zamku. Jak to możliwe, że nie widywał księżniczki?

            Nagle orkiestra zaczęła wygrywać szybszą piosenkę.
            Królowa z wyrazem podniecenia na twarzy, przeprosiła Lena i szybko weszła na schody :
            - Przy tym pięknym utworze nikt, powtarzam nikt, nie ma stać pod ścianą. Wszystkich proszę do tańca! Raz, raz! - klasnęła w dłonie.

            Goście zebrali się na środku sali i rozpoczęli taniec jakiego Len nigdy w życiu nie widział. Ludzie wirowali, gdy piosenka była szybka. Po chwili zwalniała i tworzyło się wiele par. Ale i wtedy ten taniec był szybki i dynamiczny. Ludzie klaskali, przytupywali.
            Nagle w tłumie wirujących ludzi zobaczył Yume, który najwyraźniej znów go zostawił, tańczącego z księżniczką. W tym samym momencie jakaś dziewczyna uśmiechnęła się do niego słodko i pociągnęła w tłum. Nie minęła minuta a Len już znalazł się przy księżniczce.  Obrócił się za plecami Yume, znalazł się obok Rillianne i delikatnie łapiąc ją za rękę, obrócił ją, tak, że jego sługa został z boku skazany na byłą towarzyszkę Lena.
            Księżniczka wylądowała w jego ramionach i spojrzała na niego lekko przestraszonymi oczami. Len uśmiechnął się do niej delikatnie, aroganckim uśmiechem. Jej twarz znajdowała się tylko centymetr od jego, prawie stykali się nosami. Rillianne spuściła wzrok na jego buty, a Allen zaśmiał się cicho do jej ucha. Na te piękne policzki wpłynął uroczy rumieniec.
            Niestety muzyka znów przyspieszyła i Len musiał odsunąć się od księżniczki. Jednak nie dał innym mężczyznom szansy na zbytnie zbliżenie się do niej. Nie był zaborczy, ale wystarczyło jedno krzywe spojrzenie na konkurenta, a ten już sobie odpuszczał. Błysk strachu w oczach konkurentów, sprawiał, że Len czuł się bardziej pewny siebie i jego arogancki uśmiech wciąż się powiększał.
            Mimo, że nigdy w życiu nie tańczył tego tańca, czuł się nawet pewnie, mając księżniczkę u swego boku. Jego stopy same stawiały kroki, a Rillianne zgrabnie wirowała przed nim prowadząc go w tym tańcu.
            Jednak ku wielkiemu rozczarowaniu Lena muzyka musiała się skończyć. Szybkie nuty nagle się skończyły, sprawiając, że ciało Rillianne  wylądowało w jego ramionach. Oboje ciężko oddychali. Taniec był męczący, ale oczy księżniczki, wpatrzone tylko w niego, tak blisko jego oczu, niesamowicie niebieskie... Jej usta tylko kilka centymetrów od jego. Jej oddech stykający się z jego w połowie drogi do jej słodkich, różowych ust. To wszystko sprawiło, że już nie pamiętał o zmęczeniu i pragnął jedynie posmakować tych kuszących go od początku, ust.
            Rozległy się oklaski i czar prysł. Rillianne odsunęła się i ukłoniła. Podszedł krok bliżej i uniósł jej twarz. Znów znajdowała się tak blisko. Jednak on wciąż pragnął więcej.

            - Księżniczko - sam się skłonił, sięgnął po jej dłoń owinięta w białą rękawiczkę i pocałował ją - To ja jestem twym sługą, nie kłaniaj mi się, proszę. Zaszczytem dla mnie było choćby zobaczenie cię, a o cudownym tańcu z tobą nie wspominając - jego ton i lekko zachrypnięty głos wywołały na jej policzkach śliczny rumieniec.
            - Dziękuję... - wyszeptała cicho.
            - Cała przyjemność po mojej stronie, pani. - ukłonił się ponownie, nie spuszczając wzroku z jej oczu
            - Jest pan starszy ode mnie! - zaprotestowała - Proszę mnie tak nie typować - jej policzki znów miały ten uroczy odcień różu.
            Len uśmiechnął się zwycięsko i podał jej ramię. Zeszli z parkietu dając innym parom miejsce do tańca.
            - Jestem tylko dwa lata starszy, księżniczko. Len wystarczy. - uśmiechnął się rozbrajająco i podał jej kieliszek szampana. Niepewnie wzięła go do ręki delikatnie muskając jego czarną rękawiczkę, sprawiając, że jego ciało przeszył dreszcz. Jak on pragnął tej kobiety... Upiła łyk trunku delikatnie rozmazując szminkę na szkle.
            - Dziękuję - powiedziała cicho z uroczym uśmiechem.
            - Rin? - piękny nastrój prysł z chwilą pojawienia się Yume - Len?
            Allen odwrócił wzrok od bruneta, zanurzając usta w trunku.
            - Yume? - księżniczka odwróciła się do sługi - Znasz pa... Lena?
            Mężczyzna roześmiał się cicho.
            - Znam? Gdyby nie ten arogancki, sadystyczny - Allen skrzywił sie nieznacznie słysząc te określenia - ale lojalny i szlachetny człowiek, nie oglądałabyś mnie tu teraz. - odpowiedział rycerz ze śmiechem, czym lekko przeraził księżniczkę
            - N-naprawdę?
            - Jak się tak rwie do wal z przestępcami, to się nie dziw, Yume, że w końcu potrzebowałeś czyjeś pomocy - Len westchnął, patrząc na nich sponad kieliszka.
            Brunet znów zaczął się śmiać, drapiąc się po głowie.
            - Jednak masz rację...
            Księżniczka niepewnie podeszła bliżej Allena, napawając go nadzieją, że preferowała jego towarzystwo i ratunek Yume sprawił, że zabłysł w jej oczach. Eh... on się chyba... nie to niemożliwe... On Len Autriche nie mógł się zakochać. Nie tak szybko. Ale ta kobieta... eh... Uśmiechnął się niezauważalnie
            - Dziękuję - ukłoniła się delikatnie - Gdyby nie ty, Len, Yume nie byłoby teraz z nami i nie mogłabym go znów spotkać. - jego uśmiech w jednej chwili, zmienił się w grymas, a nadzieja w wściekłoś -  Jeszcze raz dziękuje. Cieszę się, że mogłam poznać takiego szlachetnego człowieka.
            W Lenie się zagotowało. Jak mogła go chwalić w takim momencie. Rillianne miała być JEGO. Miało jej zależeć na JEGO towarzystwie. Nie Yume.
            Ścisnął trochę mocniej kieliszek i tylko skinął głową ze sztucznym uśmiechem.
            Yume z głupim wyrazem twarzy przybliżył głowę do ucha księżniczki. Jak on śmie tak poufnie się do niej zbliżać, ich przyjaźń z dzieciństwa to jedno, ale są na przyjęciu, gdzie obserwuje ich teraz setki par oczu, w tym Lena. Który w tej chwili zaczął żałować, że uratował Yume, tam tego dnia.
            - Wielki Allen Autriche jest nie w humorze. Cóż takiego się stało, Len? - spytał już stając prosto, ale wciąż trochę za blisko Rillianne.
            Księżniczka zaśmiała się cicho.
            - Potrzebne ci do szczęścia, Yume? - spytał sarkastycznie.
            - Umrę bez tej wiedzy, panie. - ukłonił się głęboko, sprawiając, ze do jego uszu doszedł perlisty śmiech Rillianne. Przewrócił oczami i odstawił kieliszek na stół.
            - Idę się przewietrzyć. - ukłonił się przed księżniczką - Wybacz, pani. - ruszył do wyjścia prowadzącego do ogrodu, posyłając Yume mordercze spojrzenie. Usłyszał tylko jego "ups" i tłum ludzi oddzielił go od nich. Nie minęło dużo czasu, a już znalazł się na zewnątrz. Chłodne powietrze owiało jego twarz.  Odetchnął.

            Boże, co się z nim dzieje? Ta kobieta zbyt na niego działa. Pożałował uratowania Yume. Gdyby nie jego rycerz, Len by też już gryzł piach. Jednak nadal pragnął księżniczki.

            - Len? - usłyszał za sobą głos cichy jak brzęczenie dzwoneczków. Jego serce przyspieszyło.
            Ehh... On - arogancki, mający kobiety na skinienie palcem szlachcic dał się uwiązać jednej, delikatnej księżniczce w przeciągu kilku godzin...
            Nie odwrócił się. Bynajmniej nie zamierzał. Jednak jakaś siła sprawiła, że się odwrócił, szybko pokonał dystans dzielący go i Rillianne i złożył na jej różowych ustach tak upragniony pocałunek.
            Spodziewał się, że księżniczka go odtrąci, że krzyknie, że zacznie się go bać, że pójdzie do ojca i Len będzie skończony. Ale nie spodziewał się, że, nieśmiało, ale jednak, Rin zarzuci ręce na jego szyję i odda pocałunek.
             Po chwili odsunęła się, jednak nie przestała obejmować jego szyi. On oparł ręce na jej talii nie zamierzając jej wypuszczać.
            Na usta Lena wpłynął zwycięski uśmiech, a niebieskie oczy chłonęły każdą część jej twarzy. Jej policzki były niesamowicie różowe, co jeszcze bardziej powiększyło satysfakcję Lena. Pochylił się do jej ucha i cicho wyszeptał :
            - Jesteś piękna, wiesz? - przytulił ją mocno, opierając głowę na jej ramieniu i wdychając jej niesamowity zapach.
            - Dziękuję... - ledwo usłyszał jej słowa - Cieszę się, że mogłam cię zobaczyć na moich urodzinach. I w końcu cię poznać... - objęła go mocniej zaciskając dłonie na jego marynarce.
            Cisnęło mi się na usta by zapytać "Jak to w końcu?" ale się powstrzymał i pozwolił jej mówić dalej.
            - Zastanawiasz się, czemu mówię w końcu? Yume mi o tobie opowiadał kilka lat temu. Jaki to jesteś szlachetny, odważny i jak dałeś mu schronienie. Marzyłam by cię poznać. Słuchałam jak pokojówki wymieniają się plotkami na twój temat... Oh... - westchnęła - Zakochałam się w tobie przez same historię. A gdy już cię zobaczyłam. Nie od razu poznałam, że to ty uratowałeś Yume. Ale nawet zanim sie o tym przekonałam wiedziałam, że to ty. Że ty jesteś dla mnie. - ścisnęła go jeszcze mocniej - Pewno teraz uważasz mnie za głupią dziewczynkę, ale tak jest.
            - Rillianne - Len westchnął. Te słowa były muzyką dla jego uszu - Ty powinnaś mieć o mnie złe zdanie. Zakochałem się w tobie w momencie zobaczenia cię. Nie znając cię w ogóle.

            Do ich uszu doszedł śmiech. Szczery głośny śmiech,  tak dobrze znany Lenowi. W drzwiach do ogrodu stał Yume klaszcząc w ręce. Skórzane rękawiczki tłumiły dźwięk, ale echo i tak się roznosiło.
            - Długo musiałem czekać. - z jego twarzy nie schodził uśmiech - Chodźcie. Królowa już wie. Teraz męczy mnie, bym was tu przygnał, bo musicie odtańczyć końcowy taniec. Na schodach - z każdym słowem jego uśmiech się poszerzał - Na oczach wszystich.
            Allen westchnął i odsunął się od Rillianne. Ukłonił się, podając jej dłoń.
            - Skoro królowa prosi. Rillianne, zatańczysz ze mną ten ostatni taniec?
            Jej perlisty śmiech rozniósł się po ogrodzie.
            - Oczywiście. - położyła swoją dłoń na jego i ruszyli w stronę sali balowej.

            Weszli wywołując falę oklasków. Księżniczka zarumieniła się lekko spuszczając wzrok. Len uścisnął delikatnie jej dłoń, sprawiając, że kobieta lekko się uśmiechnęła.
        
    Doszli do schodów. Rillianne jak piórko zaczęła wspinać się po schodach, a on zaraz obok niej nadal nie puszczając jej dłoni. Zabrzmiała muzyka. Ukłonili się nieznacznie i zaczęli tańczyć w doskonale znanym Lenowi tańcu. Na każdym przyjęciu w jego domu tańczyło się ten taniec. Kolejność figur jest tu tak naprawdę bez znaczenia. Liczy się tylko jedna rzecz - nie można puścić dłoni partnerki. Rillianne wirowała razem z nim w tym tańcu.

            Po niedługim czasie nuty ucichły, a księżniczka zatrzymała się w jego ramionach. Nie obchodziło go, że setki ludzi na nich patrzy. Po prostu ją pocałował. Rozległy się oklaski.
            Nagle głos ojca Rin wybił się ponad je.
            - Panie i panowie! Oficjalnie ogłaszam od dawna planowane zaręczyny mojej córki Rillianne d'Luferin i szlachcica Allena Autriche'a!!!
            Oklaski znów zagłuszyły wszystko. A Len zatonął w niesamowitych niebieskich oczach księżniczki z szczęśliwym uśmiechem na ustach. Ona z zamkniętymi oczami i błogim uśmiechem schowała głowę w jego ramionach.


            To był najpiękniejszy dzień ich życia. Przyszłych władców Montelii, dla których nie liczyło się teraz nic tylko najukochańsza osoba obok.
________________
Okay... nie sądziłam, że uda mi się to tak szybko skończyć, ale jest! 
Mam nadzieję, że się spodobało.
Chyba rozwaliłam końcówkę, ale co tam. Walić to (masło maślane)
O. Rillianne występująca tu to nie siostra Willa, jakby sie komuś taka myśl przewinęła. W tym oneshoocie są vocaloidy : Len i Rin Kagamine i VY2 znany też jako Yuuma (jego imię zmieniłam, bo Yume ładniej brzmiało xD)
Zachęcam do komentowania :) może napiszę rozdział do końca przerwy świątecznej xD
I życzę wszystkim zdrowych, pogodnych świąt. Bogatego Mikołaja, czekolady i wszystko co zamarzycie. 
Nie posiadam zdolności pisania kreatywnych życzeń, przepraszam.
Nie zanudzam
Laciata <3 

Jeśli czytasz to skomentuj!!!

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział XV

Will

Gdzie jesteś?
Odbierz.
Willy, muszę Ci to powiedzieć, przyjdź proszę.
Chociaż odpisz.
Will, proszę!
Boję się, odbierz.
Stało Ci się coś?
Złapali Cię?
Odbierz.
Braciszku... Boję się, odbierz.

SMS'y od Rillianne stawały się coraz bardziej natarczywe i zrozpaczone. Jednak Will doskonale znał sztukę manipulacji własnej siostry. Umówili się na dwudziestą drugą w ruinach ich starego domu, jednak on nie miał najmniejszego zamiaru tam jechać. Irytujący dźwięk bąbelków, który miał ustawiony na SMS i ciągły głos Hatsune Miku śpiewający World is Mine, coraz bardziej go drażniły jednak nie zamierzał odpisywać ani odbierać.
Po półgodzinie ciągłych SMS i telefonów postanowił w końcu wyciszyć urządzenie, uprzednio jednak chciał przeczytać wszystkie wiadomości. Z każdą coraz bardziej się bał. Aż w końcu nadeszła ostatnia :

Boję się o Ciebie... Nie chciałam tego, ale wybacz. Już za późno. Kocham Cię, braciszku.
                                                                                                   
             
Marceline

Mar obudziło dziwne przeczucie. Zignorowała je, bo godzina trzecia nad ranem to jednak jest moment, gdy ignoruje wszystko. Nawet gdyby teraz obok niej znaleźli się Ethan i Will, całując ja po szyi i nie wypuszczając z ich silnych ramion... moment! Skąd naszły ją takie myśli? Cała jej twarz się zaczerwieniła, a ona nakryła się kołdrą. Przeszedł ją dreszcz, jednak znów go zignorowała.

W momencie, gdy zamknęła oczy i miała już odpłynąć w ramiona Morfeusza, coś wstrząsnęło budynkiem. Tynk zaczął sypać się z sufitu. Obie z Veronicą zerwały się z łóżek.
- Co jest? - spytała siostra szybko zakładając pierwsze z brzegu dłuższe spodnie i buty.
Mar pokręciła głową, w momencie, gdy wpadł do nich Will.
- Co jest? - powtórzyła pytanie brunetka - I co ty tu robisz?
- Nie ma czasu na pytania. Cienie atakują. Ubierać się, ale już! - chłopak zdawał się naprawdę przejęty, w czasie gdy siostry się ubierały tupał nerwowo jedną nogą. Nie trwało to jednak długo. Gdy tylko Mar zarzuciła na siebie kurtkę, wziął ją za rękę i w szaleńczym tempie wyciągnął ją na zewnątrz.
- Will! - pisnęła - A Veronica?
- Poradzi sobie. Do ciebie miałbym wątpliwości. - warknął. Mar lekko zraniona nie odzywała się już cała drogę.
W końcu dobiegli do wyjścia. Na zewnątrz byli już wszyscy. Veronica po chwili ich dogoniła.
- Gdzie oni są?! - wrzasnął Will, przedzierając się przez tłum w stronę dyrektora.
- Odlecieli - powiedział słabo, bez okularów i z rozczochranymi włosami wyglądał młodziej i, gdyby nie zawstydzało to Mar, mogłaby przyznać, że był nawet atrakcyjny. - Przelecieli nad Hacjendą na pegazach, zrzucili grecki ogień i odlecieli.

Will zaczął przeklinać na cały głos. Mar przerażona i wciąż trochę zraniona, zdobyła się na odwagę by do niego podejść, ale drogę zastąpił jej zatroskany Ethan.
- Nic ci nie jest?
Marceline pokręciła głową i chciała go wyminąć. Krzyki Willa raniły jej uszy i powoli zaczynała ja boleć głowa. Syn Aresa jednak nie dał jej odejść.
- Już chcesz ode mnie uciec? - zapytał z lekko rozbawionym spojrzeniem. Policzki Mar przybrały różowy odcień.  Pokręciła głową.
- To gdzie idziesz?
Przez chwile myślała co powiedzieć. Nie chciała mu mówić, że chce podejść do Willa i teraz nawet uświadomiła sobie, że nawet nie wiedziałaby co zrobić. Co by mu powiedziała?
Do syna Zeusa podszedł Nick i jego krzyki ucichły, jednak nie na tyle by ukoić jej ból głowy.
Westchnęła i powiedziała, że idzie szukać siostry. Błądziła w tłumie nastolatków. Wszyscy dorośli zebrali się w jednym miejscu i dyskutowali. Nie sądziła, że jest ich tak wiele. Jednak jej rówieśników było kilkanaście razy więcej i znalezienie jednej dziewczyny w tym labiryncie było nie lada wyzwaniem.

W końcu jednak wychwyciła wzrokiem ciemną głowę Veronici, przytulającą się do Jeremiego. W takim momencie nie miała serca im przerwać. Wiedziała, że siostra bardzo potrzebuje swojego chłopaka w tej chwili, więc odwróciła się. Wtedy w polu jej widzenia mignęła niebieska głowa. Po chwili Luna stanęła przed nią.
- Widziałaś mojego brata idiotę? - spytała
- Był z Willem - odpowiedziała cicho wskazując głową kierunek.
- Hmm... - twarz Luny przybrała dziwny wyraz - Ciekawe co oni tam robią... Chodź ze mną do nich! - zaproponowała i złapała ją za rękę i delikatnie pociągnęła w stronę chłopaków. Mar delikatnie wyrwała rękę, ale ruszyła za niebieskowłosą.

Po ponownym przedarciu się przez tłum nastolatków dotarły do chłopaków. Will teraz siedział pod drzewem z wyprostowanymi rękoma położonymi na ugiętych kolanach, z głową zwieszoną miedzy nimi. Nick kucał naprzeciwko, coś do niego mówiąc. Luna podbiegła do nich, podrywając brata na nogi. Will podniósł głowę i napotkał spojrzenie jej zielonoszarych oczu. Uczucie zdrady w jego błękitnych oczach prawie wycisnęło jej łzy z oczu. Wskazał delikatnie brodą Hacjendę. A raczej to co z niej pozostało. Ruiny jej domu wciąż dymiły, a w niektórych miejscach wciąż tlił się ogień. Widok zasłoniły jej łzy. Cofnęła się o kilka kroków, aż napotkała za swoimi plecami drzewo. Powoli się po nim osunęła tracąc władzę w nogach. Z jej klatki piersiowej wydobył się szloch. Spędziła w Hacjendzie tylko kilka tygodni, ale pokochała to miejsce. To był jej i jej przyjaciół dom.
Zerwał się delikatny wiatr. Z miejsca gdzie mniej więcej był położony jej pokój wzbiło się w powietrze coś białego, z przypalonym jednym rogiem. To białe coś po chwili okazało się kartką, która wylądowała u stóp Marceline. Jak przez mgłę sięgnęła po nią. Był to rysunek. Jeden z niewielu jakie narysowała. Mimo iż jej to wychodziło rzadko miała ochotę rysować. Ten przedstawiał ją, Willa, Nicka, Veronicę, Jeremiego i Ethana w tle. Wszyscy byli uśmiechnięci, śmiali się. Jeremy delikatnie obejmował w talii swoją dziewczynę, a dłoń Willa znajdowała się blisko dłoni Mar. Uśmiechnęła się przez łzy. Jak bardzo by pragnęła by to była rzeczywistość. By Cienie nie istniały. By Nyks nie próbowała wywołać wojny. Ona by pamiętała swoją przeszłość. Wiedziałaby kim jest. Prawdopodobnie nie należała do tych czasów, ale... Jednak tu czuła się jak w domu.

Ale ten dom został zniszczony.

Zanim z jej piersi wydobył się kolejny szloch po okolicy rozniósł się głos dyrektora :
- Na razie tymczasowo zostaniecie odesłani do waszych najbliższych rodzin. - wśród półbogów rozniosły się szepty - Jeśli jednak takiej nie macie. A wiem, że jest to w miarę spotykane zjawisko - spojrzenie czekoladowych oczy Gizzelda spoczęło na niej i na Willu - Zostaniecie pod opieką waszych mentorów. Chyba, że ktoś z rodziny przyjaciół okaże się chętny do zaopiekowania się wami. Wtedy możecie się podziać tam. Wasi mentorzy was odprowadzą, bym miał pewność, że wszyscy trafili tam gdzie powinni.

Gdy tylko głos dyrektora ucichł Nick złapał za telefon i wykręcił czyjś numer.
- Halo? Babciu? No cześć. Tak to ja Nick, przepraszam, ze tak wcześnie... Tak, Luna jest ze mną... No chodzi o to... że Hacjenda spłonęła... Tak, nic nam nie jest. W porę uciekliśmy. I mamy na razie zamieszkać u rodziny.... Tak wiem, że jesteśmy mile widziani, ale... Moi przyjaciele... Tak, dwójka... Nie mają się do kogo wprowadzić, chyba, że mieliby zamieszkać z mega nudnym facetem po trzydziestce, który umawia się z moją mentorką... No wiem, jestem tego samego zdania babciu... To przygarniemy ich, prawda? Tak, też cię kocham. Ale będą naleśniki? To dobrze... Będziemy wieczorem. - chłopak pożegnał się i pokiwał głową z zadowoleniem.
- Nie musicie się męczyć u tego nudnego faceta... - poinformował, akurat w momencie gdy podszedł do nich ich mentor - No hej, Daniel.
Mężczyzna pokręcił z politowaniem głową.
- Domyślam się, że idziecie do babci Nicka? - wszyscy pokiwali głowami. Daniel wyjął telefon z kieszeni i napisał coś do kogoś. - Zawiozę was. Nie będziemy Phoebe ciągać. - machnął na nich ręką i wszyscy ruszyli w stronę samochodu mentora Mar i Willa.
- A nie mówiłem? - szepnął do nich cicho Nick przez śmiech.

Wsiedli do auta i odjechali zostawiając za sobą tlące się ruiny Hacjendy. Po kilku godzinach dojechali na miejsce. Daniel zaparkował przed średniej wielkości piętrowym domem, z ścianami pomalowanymi na delikatny pastelowy żółty kolor. Do ciemnych drzwi wiodły schody, kończące się niedużym gankiem. Spadzisty dach był z ciemnoszarych dachówek, prawie całkowicie przykrytych śniegiem. Mar dopiero teraz zauważyła, że świat stał się biały. Domek był uroczy. Zza okiem widać już było świąteczne lampki rozwieszone w domu.
- Dzięki, Daniel! - rodzeństwo podziękowało i wszyscy wysiedli.

Nick tanecznym krokiem wszedł po schodach w połowie prawie się przewracając. Luna wyprzedziła brata i energicznie zapukała. Drzwi otworzyła im młoda kobieta, mniej więcej w wieku Daniela.
- Nick! Luna! - zawołała uradowana, zza pleców rodzeństwa wyłonili się też Mar i Will - Cześć. Jestem Rose. Ciocia Nicka i Luny. Wchodźcie! - zaprosiła ich do środka.
Przedpokój, pomalowany na delikatny morelowy kolor, nie był duży. Znajdowały się tutaj tylko wieszaki na kurtki, mała komoda, pewno na buty, kapcie i ewentualne akcesoria. Nad komodą wisiało prostokątne lustro za które były zatknięte jakieś karteczki. Po bokach lustra były naścienne lampy dające oświetlenie całemu pomieszczeniu. Po lewej stronie wisiała skrzynka na klucze. Zaczęli zdejmować kurtki i buty.
Z łuku prawdopodobnie prowadzącego do kuchni wyszła niska, starsza kobieta. Wycierała ręce w szmatkę kuchenną.
- Nick! Luna! Chodźcie zrobiłam naleśniki! - przywitała ich. Kiedy rodzeństwo pognało do kuchni, kobieta podeszła do lekko zakłopotanych Marceline i Willa - Co tak stoicie. Chodźcie. Dla was też mam.
Zaprowadziła ich do kuchni i posadziła naprzeciwko Nicka i Luny, którzy czekali na nich z posiłkiem.
- Itadakimasu! - krzyknęła niebieskowłosa i zabrała się za naleśniki polane sosem czekoladowym.
- Smacznego - przetłumaczył jej brat i wszyscy zaczęli jeść.
Gdy Mar kończyła drugiego naleśnika do kuchni weszła babcia Nicka.
- Skarbie, patrz co dla ciebie zrobiłam na święta. - rozłożyła przed sobą biały, wełniany sweter z wyszytą lirą na środku - Podoba ci się?
- Jest piękny, babciu - chłopak aż się wzruszył. - Zjem i lecę się w niego przebrać.
Will nachylił się do Luny, zahaczając ramieniem o rękę Mar.
- On tak na serio? - spytał, lekko załamany zachowaniem przyjaciela.
- On ma całą kolekcję swetrów od babci. - pokręciła głową - Ale kawaii* w nich wygląda.
Will westchnął w momencie, gdy Nick wrócił na swoje miejsce.

Skończyli jeść. Rodzeństwo wytłumaczyło im, że rodzinną tradycją jest po kolacji usiąść przy kominku i pograć w gry, pośpiewać piosenki. Mar i Will niepewnie dołączyli do nich. Razem z nimi przy kominku zasiadła również Rose, jej mąż i dwójka rozkosznych dzieci. Grali w karty, jedną z gier Kaia i Jo, i pośpiewali kilka świątecznych piosenek. Mimo że był początek grudnia w tym domu panował już zupełnie świąteczny nastrój.

Późnym wieczorem Marceline poszła do przydzielonego jej pokoju, sąsiadującego z pokojem Willa. Długo siedziała wpatrując się w gwiazdy za oknem. W końcu z myślą o Hacjendzie i z nadzieją, że koniom, o których wcześniej zapomniała o co była na siebie strasznie wściekła, nic się nie stało, zasnęła niespokojnym snem.
______________
*Kawaii z japońskiego znaczy słodkie.
Oto piętnasty rozdział! 
Mam wielką nadzieję, że się Wam podoba.
Przepraszam, za wszelkie błędy, niedociągnięcia i tak dalej, ale jestem w połowie chora, i nie chce mi się myśleć zwłaszcza jak jutro zaczynam fizyką... -,-
W ogóle to nie wiem czy ktoś będzie to interesować, ale http://ask.fm/TheYoungDevil obiecany (nie do końca) ask :)
Rozdział dedykuję wszystkim kto komentuje, bo komentarze naprawdę mają dla mnie wielką wartość i jednak dają mi jakiegoś tam kopa w dupę, i zapał, który niestety pani od Chemii odbiera zapowiadając większy sprawdzian na ostatni tydzień szkoły -,-
Nie zanudzam
Laciata <3 

Jeśli czytasz to skomentuj!!!

środa, 19 listopada 2014

Rozdział XIV

Mar szła do gabinetu Daniela z książką historyczną przyciśniętą do piersi. Była ciekawa, czy Will już wróci na lekcje. Mimo wszystko miała nadzieje, że dziś snów będzie nieobecny. Bała się spojrzeć mu w oczy. Nie rozmawiali od tygodnia, nawet już chyba dłużej... Will był wtedy tak na nią wściekły... Gdyby nie Nick syn Zeusa mógłby zniszczyć całe Viel.

Weszła do pomieszczenia cicho się witając.
- Ile można czekać, księżniczko? - kpiący głos Willa uderzył ją, jak chłód panujący na dworze.  Spuściła głowę i usiadła na drugim końcu kanapy, na której rozsiadł się chłopak z jakąś książką.
Dyskretnie rozejrzała się po klasie szukając Daniela, którego oczywiście nie było.
- Wielmożny Daniel Winsor, nie był na tyle łaskawy by nas odwiedzić, jeśli go szukasz.

Mar nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo do gabinetu weszła szczupła kobieta ubrana w czarną ołówkową spódnicę i białą koszulę. Na nosie miała czarne okulary w grubych oprawkach. Usta podkreśliła czerwoną szminką. Włosy miała upięte w ciasnego koka, ale jej czoło ukośnie przecinała grzywka, kończąca się za zewnętrznym kącikiem lewego oka. Na jej widok Will aż gwizdnął.
- Gdzie mój syn? - spytała krytycznie patrząc na
- Chyba pomyliła pani - przełknął ślinę - gabinety... Moja matka nie żyje. Jej też. A matka Daniela...
- To ja - przerwała mu - Gdzie mój syn?
- Chyba się pani pomyliło - prychnął Will już nie próbując jakoś zwrócić jej uwagi na siebie.
- Jest pani Ateną?  - spytała chwilę później Mar.
- Nie bądź taka zdziwiona. Myślisz, że dzięki komu tak szybko nadgoniłaś Evela i tak płynnie mówisz po angielsku?
- Słucham? - zapytała Marceline zbita z tropu.
- Myślałaś, że jesteś taka zdolna, że zrobiłaś to wszystko w kilka miesięcy? - w jej głosie niedowierzanie wymieszało się z kpiną - Jaka zuchwałość!
- To Atena jest taka... - Will przerwał pod presją spojrzenia bogini.
Mar zawstydzona jej słowami, spuściła głowę. To dzięki Atenie tak szybko nauczyła się tylu nowych rzeczy> Nie dziwiło jej to... Jednak pogarda w głosie bogini zawstydzała ją. A reakcja Willa na wygląd matki Daniela lekko kuła ją w serce.
Drzwi się otworzyły i w wejściu stanął Daniel.
- Matko? - jego głos z brytyjskim akcentem zdradzał zdziwienie.
- Danielu. Nareszcie. Już mnie twoi - zerknęła na Mar i Willa - uczniowie irytowali. Już - wskazała na drzwi - Wynocha.

Nie zostało im nic innego jak tylko wyjść. Nie można podpadać bogini.
Chłopak z westchnieniem oparł się o ścianęł i zjechał po niej, wyjmując zza pleców książkę. tą samą, która czytał wcześniej.
- Ciekawe? - zapytała Mar siadając obok.
- Ciekawsze niż lekcje z Danielem. Lub rozmowa z Ateną - odpowiedział bezwiednie, nie spuszczając wzroku z książki.
- O czym? - dopytywała się. Nie chciało jej się siedzieć w ciszy, gdy nie miała co robić, a w miarę przyjazna odpowiedź Willa tylko zachęciła ją do działania.
- Smoki, morderstwa, zdrady, flaki, bitwy, krew i te pe. - wymienił, nadal nie patrząc na dziewczynę.  Przysunęła się jeszcze trochę, by przeczytać fragment, zakładając włosy za ucho, by nie zasłaniały Willowi tekstu. Już po dwóch zdaniach robiło jej się niedobrze. Chyba trafiła na najbardziej krwawy moment książki. Przez moment wpatrywała się w tekst. Dopiero po chwili zorientowała się jak blisko Willa się znajduje. Jego oddech delikatnie owiewał jej szyję i ucho. Jednak chłopak zdawał sie tego nie zauważać. Mar tylko skorzystała, odsuwając sie na bezpieczną odległość.
Milczała przez chwilę, by zapanować nad biciem serca. Było tak głośne i szybkie, że miała wrażenie iż Will doskonale je słyszy.
- Gwizdnąłeś gdy weszła Atena. Spodobała ci się prawda? - Marceline w sumie nie wiedziała czemu pyta akurat o to, ale te słowa cisnęły jej się na usta jako pierwsze.
- Nie bardziej niż ty. - wymamrotał tak cicho, że Mar miała wątpliwości czy się nie przesłyszała. Wciąż czytał książkę, a serce Mar znów przyspieszyło do niesamowitego tępa. Chciała coś powiedzieć, ale z jej gardła nie chciał wydobyć się żaden dźwięk.

Nagle do korytarza wpadł Nick.
- Heeeeej! Co to za niezręczna cisza?! Od pięciu minut stoję za rogiem czekając na jakąś pikantną akcję, a wy tu cicho siedzicie?! Źli ludzie. - pokręcił głową z dezaprobatą.
- Tak, tak, Nick. Podzielamy twój ból... - powiedział Will, wciąż skupiony na książce. Nick wpadł w histeryczny śmiech, lecz po chwili nagle się ogarnął.
- Odpowiedź na paplaninę Nicka nr 21 z 109. Tym razem błędna Willy - westchnął blondyn.
- Nie mów Willy, wiesz, że cię nie słucham i to jest 69. a nie 21. 21. to "tak, jasne, wiem" - odpowiedział, w końcu podnosząc wzrok i zamykając książkę.
- Czyli jednak słuchasz - Nick wskazał na niego palcem.
- Od słowa "odpowiedź".
- Widać - chłopak uśmiechnął się do Mar, mrugając prawym okiem ze znaczącym uśmiechem.
Will spiorunował współlokatora wzrokiem, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo idąc w ślady brata, do korytarza wpadła Luna, ze swoją burzą niebieskich włosów i jakąś kartką w ręce.
- Widzieliście Ciela Phantomhive'a? - spytała, rozglądając się.
- Luna... To nie Kuroshisuji - westchnął Will.
- A ty nie jesteś Lizzy - dopełnił Nick.
- Nie chce być Lizzy! Nie lubię jej...
- Tylko dlatego, że jest narzeczoną Ciela. - wtrącił jej sie w słowo brat.
- Nie tylko - zaprzeczyła z miną fochniętego dziecka - Mój mentor nazywa się Ciel Phantomhive, patrz - pokazała mu trzymaną w ręce kartkę. Nick parzył chwilę na nią, po czym uderzył się płaską dłonią w czoło.
- Facepalm - skomentował - Tu jest napisane Cirl Phillipsen, idiotko.
- Ten rudy? - pochwycił Will z cwaniackim błyskiem w oku.
- I brzydki.
- Cooooooo? - zapytała zrozpaczona Luna.
- Ale jest wysoki - spróbował pocieszyć ją Nick, ale jego rozbawiony ton i uśmiech na twarzy nie pomagał.
- I cholernie chudy... - uzupełnił Will.
Mar nie mogła powstrzymać śmiechu. Żal jej było niebieskowłosej, ale chłopcy byli zbyt zabawni.
Jednak przeszkodził im chłopak, niedużo młodszy od Willa. Czarnoniebieskie włosy  grzecznie opadały w dół, a niebieskie oczy lustrowały Lunę i Marceline.
- Luna Elenwood - zapytał z lekkim japońskim akcentem. Mar spostrzegła, że ma azjatyckie rysy.
- Rudy i chudy jak cholera? - dziewczyna spojrzała oskarżycielsko na brata i jego przyjaciela.
- Will? Nick? - spytał ostrzegawczym tonem Cirl, jak się Marceline domyśliła.
- Miło, że pamiętasz - powiedział z sarkastycznym uśmiechem Will.
- Ciel Phantomhive, czy Cirl Phillipsen?
- Cirl Phantomhive. Idziemy - powiedział chłopak i pociągnął niebieskowłsą za ręke.

Mar westchnęła i oparła się o ścianę, ddokłądnie w tym samym momencie, Atena wyszła z gabinetu. Obrzuciła ich pogardliwym spojrzeniem i poszła w stronę gabinetu dyrektora. Mar i Will nie zostali zawołani przez Daniela, ale mimo to chłopak i tak wszedł. Mar nie była pewna czy mogą, ale poszła za brunetem, akurat w momencie, gdy obok jej głowy roztrzaskał się mały przedmiot, prawdopodobnie będący telefonem Daniela.
Mentor stał na środku gabinetu. Marynarka jego zwykle nieskazitelnego garnituru leżała zmięta na kanapie. Daniel raz po raz przeczesywał ręką włosy.
- Wow... - skomentował Will - Rozumiem, że ja bym tak wyglądał po spotkaniu z matką, ale ty Daniel?
Mentor posłał mu mordercze spojrzenie i ponaglił oboje do biurek.
Will z głupim uśmiechem podał Danielowi marynarkę i poprawił mu krawat.
Po kolejnym krzywym spojrzeniu chłopak uniósł ręce w geście poddania i usiadl przy swoim biurku, a Daniel przeszedł do lekcji.

***
Will

Will jeszcze nigdy tak nie nudził się na lekcjach. Człowieku litości! - to była najczęstsza jego myśl podczas tych ciągnących się wieki, czterech godzin.

W końcu nadeszła upragniona trzynasta! Godzina lunchu!
Wyszedł z Mar z gabinetu i skierowali się w stronę stołówki.

Ale nic nie może byś takie piękne, prawda? Szczególnie dla niego, Williama Evel'a, mającego najgorszą rodzinę w historii.
Do jego uszu doszedł najbardziej znienawidzony dzwonek, jaki w życiu słyszał. Gorszy nawet od europejskich DiscoPolo.
Dzwonek ustawiony na Rillianne, idealnie do niej pasujący.

Marceline zatrzymała się i spojrzała na niego zdziwiona. Rumieniec na jej ślicznych policzkach wciąż nie zbladł do końca i Willa ogarnęła niesamowita ochota sprawić, by znów przybrały ten cudowny różany odcień.
Ale siostra mu na to nie pozwalała.

- Nie czekaj na mnie. - rzucił, odszedł kawałek i odebrał.
- Czego? - warknął.
- Tak sie odzywa do ukochanej siostrzyczki, której tak długo nie widziałeś? - usłyszał sztucznie przesłodzony głos siostry tak podobny do głosu jego matki, gdy była na niego zła, a próbowała być miła.
- Jeżeli moja ukochaną siostrą - położył nacisk na te dwa słowa - jesteś ty, Rillianne Evel...
- Lucifen d'Autriche, jeśli łaska. - przerwała mu.
- Ja nie jestem Lenem, ty nie jesteś Rin, a to nie Lucifenia i Historia Zła. - skarcił ją.
- Nie jesteś Lenem, bo jest na ciebie za słodki. - powiedziała fochniętym dziecięcym tonem.
- I nie przebrałbym się za ciebie, by uchronić cię od egzekucji - dodał sztucznie miłym tonem - I kończmy ta bezsensowną rozmowę. Po co dzwonisz?
- A co? Czyżbyś miał randkę z piękną Obdarzoną? - odgryzła się, lecz po chwili jej głos spoważniał - Chcę cię spotkać.
- Po. Cho. Le. Rę? - przesylabował, powoli zaczynając żałować, że nie wziął kurki. Zwykła koszula w kratę nie była dobrą ochroną przez zimnem.
- Mam pewną wiadomość. Wolę cię uprzedzić. - powiedziała i rozłączyła się.

Will westchnął, schował telefon do kieszeni i pobiegł za Marceline, która i tak czekała na niego przy wejściu.

Uśmiechnął się blado i pociągnął ją za rękę do stołówki.
________________________
Oto czternasty rozdział!
Oficjalnie stwierdzam, że mam dość przepisywania z zeszytu! Ale gdzie mam pisać jak nie na lekcjach, przerwach i w gościach? (w domu nigdy mi się nie chce). Następnym razem sie wkurzę, zrobię skany z zeszytu i to będziecie czytać! 
Nie no żartuję. Będę się wciąż męczyła i prosiła przyjaciół by mnie zabili. 
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. I przepraszam za wszelkie literówki, powtórzenia, błędy gramatyczne i inne takie. Nie mam siły tego sprawdzać. 
I mam pytanko : Chcielibyście bym założyła aska? (i tak wiem, że nikt, bo ja nudna jestem)
No dwa pytanka : czy jest tu osoba, która wybiera się na EuroWeek w następnym (następnym. od tego poniedziałku) tygodniu? Gdzieś na południu Polski to jest. 
No dobra
Nie zanudzam, choć i tak wiem, że nikt tego nie czyta
Laciata <3

Jeśli czytasz to skomentuj!!!

niedziela, 19 października 2014

Rozdział XIII

Uciekam. Nie wiem przed czym, ale to co mnie goni jest straszliwe. Nie chcę tego zobaczyć. Czuję wilgotny oddech tego czegoś na karku, mimo tego, że gdy się odwrócę za mną nic nie ma. Po prostu pustka. Ciemność. Przede mną widzę jakieś pomarańczowe światło. Wiem, że musze tam dobiec. Nim pochłonie mnie ciemność. Nim złapie mnie to straszliwe coś.
Moja sukienka do kolan zaczyna się wydłużać i ciągle się o nią potykam. Zmienia swój kolor. Staje sie czarna. Skóra nabiera lekko ziemistego odcienia, a włosy stają się bardziej brązowe niż czerwone. Nie, Nyks! Nie...
Zatrzymuję się i tracę władzę nad swoim ciałem. Przede mną, w dole, majaczy pomarańczowa poświata. Podchodzę tam, choć tego nie chcę. I widzę to, czego sie spodziewałam. Pode mną w płomieniach stoi Hacjenda... Will... Ethan... Nick... Veronica... Jeremy... Nie mogę ich stracić.
Ku mej uldze, lub strachu, ktoś mnie woła. Odwracam się i do moich stóp pada Ethan. Chłopak ma ręce związane za plecami, jego ciemne oczy patrzą na mnie z obrzydzeniem i nienawiścią. Chcę się cofnąć. Pobiec gdzieś daleko. Z dala od tej nienawiści.
Ale tylko się śmieje. Nie... nie ja, tylko Nyks, która przejęła moje ciało. Jeden ze Cieni, w czarnym kapturze podaje mi sztylet. Obracam go w dłoniach i ze śmiechem łapię Ethana za żuchwę. Wściekła mina i nienawiść w oczach nadają jego twarzy zwierzęcy wygląd. Przykładam nóż do jego gardła i bez skrupułów podrzynam my gardło.
Widok krwi sprawia, że robi mi się słabo. Stojąca obok mnie Rillianne śmieje się jak szalona, elegancko zasłaniając usta ręką. Lecz jej śmiech urywa się, gdy pod moimi spotami ląduje William. Patrzy się na brata z chłodną obojętnością, ale widzę ręce zwinięte w pięści, napięcie szczęki... Rillianne nie chce bym zabijała Willa, mimo to nie sprzeciwia się woli Nyks.
Klękam przed nim. W jego błękitnych oczach widać inne uczucia niż u Ethana. On walczył, wyrywał się, nie chciał umierać. Will za to był spokojny. Przyjął do wiadomości, że zabije go bogini z moją twarzą, moimi dłońmi. Jego wzrok jest pełen strachu, ale też poddania i... miłości... Patrzy na Rillianne z błaganiem. Wie, że ja nic nie zrobię. Nysk ma zbyt wielką władzę nade mną, nie potrafię się jej przeciwstawić.
Ale... na moment mi się to udaje, częściowo. Moja ręka, której przedłużeniem jest sztylet kieruje się do gardła Willa. Mimo to daję radę oprzeć czoło o czoło Willa, spojrzeć w jego oczy wypełnione smutkiem i strachem i wyszeptać tylko jedno słowo :
- Przepraszam.
Krew Williama Evela rozpryskuje się na mojej sukni, a jego ciało bezwładnie opada na moje kolana.

Marceline gwałtownie podniosła się na łóżku, ledwo tłumiąc krzyk.
Will... Ethan... Ona ich... zabiła...
Zamknęła oczy i wzięła dwa głębokie wdechy. Otworzyła oczy i rozejrzała sie po pokoju. Łóżko Veronici było puste. Ciekawe, gdzie poszła siostra?

Mar jednak nie zaprzątała sobie tym głowy. Bardziej bała się swojego snu i spotkania z Rillianne.
Z westchnieniem znów się położyła i zasnęła. Tym razem, na szczęście bez snów.
Gdy się obudziła, wciąż była sama w pokoju. Spojrzała na zegarek. Śniadanie trwa juz od 10 minut! Szybko się ogarnęła, ubrała i pobiegła do stołówki.

Zastała tam Veronicę przytuloną do Jeremiego. "Już się pogodzili" westchnęła w myślach z pobłażliwym uśmiechem. Nick siedział na przeciwko i bawił się sosem czekoladowym rysując nim różne rysunki na naleśnikach. Mar zaśmiała się cicho i ruszyła w stronę bufetu po kanapki z żółtym serem i czarną herbatę. Zmierzała  w stronę swoich przyjaciół, gdy prawie wpadła na nią piętnastoletnia dziewczyna.
- Gomenasai! - krzyknęła, ledwo odwracając się do Mar i nadal biegnąc do drzwi.
Westchnęła, usiadła obok Nicka i przywitała się, rzucając siostrze i jej chłopakowi lekko zdziwione spojrzenie. Nick przełknął spory kęs swojego naleśnika, który zostawił wokół jego ust i na brodzie liczne ślady sosu czekoladowego i pomachał sobie dłonią przed nosem.
- Oni tak cały czas. Jedzie od nich hormonami na kilometr.
Veronica przewróciła oczami i bez słowa zabrała się do swojej jajecznicy.
- W ogóle. - zaczął Nick, przełykając kolejny kęs naleśnika, brudząc się jeszcze bardziej i celują w Mar widelcem, też upaćkanym czekoladą - Znasz tą dziewczynę, co przepraszała cię po japońsku?
- To był japoński? - spytała lekko zdziwiona. Myślała, ze to było jedno z tych niewielu angielskich słówek jakich jeszcze nie znała.
- A) zadałem ci pytanie B) tak, C) nie pytaj skąd wiem, że to było przepraszam - nakazał karcącym tonem z surową miną, na co wybuchnęła śmiechem. Przyjaciel posłał jej spojrzenie typu "żartujesz sobie ze mnie?!"
- Wybacz. - wymamrotała przez śmiech, bo Nick z tą miną i czekoladą na twarzy wyglądał co najmniej komicznie - Nie, nie znam jej. A ty?
- I skąd wiesz co mówiła? - dołączyła się Veronica.
- Odpowiadam tylko dlatego, że mam świadomość iż : siedzisz na kolanach syna Hadesa, który jest mistrzem w rzucaniu nożami, w szafie masz zardzewiałą piłę, naczytałaś się Creepypast, naoglądałaś sie Piły, twoim idolami są Jeff the Killer i Jigsaw i kocham swoje klejnoty. - wytłumaczył z poważną miną, kiwając głową z każdym punktem, na co na usta Veronici wstąpił dumny uśmieszek, a Jer niby odruchowo zaczął bawić się nożem do masła - Tak znam ją i kilka japońskich słówek jakich mnie nauczyła.
- A kim ona jest? - dopytywała się Marceline.
- A co zazdrosna? - zapytał z zawadiackim uśmiechem -  Muszę powiedzieć Willowi, ze wybrałaś mnie. Biadaczek się załamie - pokręcił z politowaniem głową, cmokając ze współczuciem, na co policzki Mar przybrały odcień jej włosów - To Luna Grace Elenwood, moja narzeczona.

Po tych słowach przy stoliku zapadła dziwna cisza przerywana, odgłosem sztućców uderzających o talerze i szklanek odstawianych na stolik, przerwana dopiero przyjściem niebieskowłosej, która oparła się o ramiona Nicka.
- Cześć, kochana! - przywitał się zanim ta zdążyła powiedzieć choć słowo i objął ją w talii - Jak tam przed naszą nocą poślubną?
- Weźźź! - walnęła go ręką po głowie i usiadła obok - Hej! - pomachała do reszty przyjaciół - Jestem Luna Grace Elenwood. Córka Hermesa i siostra, tak siostra, nie narzeczona jak to lubi mawiać, tego idioty siedzącego obok - wskazała na Nicka.
- Hermesa? - zdziwiła się Veronica - Nick jest synem Apollina.
- No cóż. - powiedział Nick neutralnym tonem odkrywającego coś naukowca - Powiedzmy, że nasza matka była wszechstronna.
Veronica uniosła brwi, ale nie drążyła tematu. Śniadanie minęło na śmiechu i poznawaniu Luny i jej i Nicka sekretów z dzieciństwa, jak to, że Nick przez pół dzieciństwa bał sie wszelkich obrazów w domu, bo bał się, ze porwą go do swojego świata i on będzie na tym obrazie już na zawsze i nie wyjdzie.

***

Dwa dni jakie Marceline miała do spotkania z Rillianne minęły błyskawicznie.
Mar odziana w ciemniejsze ciuchy wymknęła się z Hacjendy, gdy słońce zaszło, nie wzbudzając podejrzenia przyjaciół i przeszła się do Viel.

Na początku nie rozpoznała wysokiej postaci uczesanej w znajome dwa kitki po bokach. Ubrana w małą czarną, bez maski nie przypominała tamtej dziewczyny jaką Marceline widziała na plaży. Rillianne machnęła na nią ręką znad kieliszka whiskey, jak widać rodzeństwo ma podobne zamiłowania do trunków.
- Sławetna Obdarzona przybyła! - powiedziała, gdy Mar usiadła naprzeciwko - Umówiłabym się z tobą na wczoraj, ale był finał Free! i nie mogłam tego przegapić! - usprawiedliwiła się i upiła łyka alkoholu.
- Free? - zdziwiła się Mar. O czym ona mówiła?
- Anime? Haru? Rin? Makoto? Pływanie? - rzucała hasła, a gdy jej towarzyszka pokręciła głową, westchnęła : - Obdarzona? - dodała z cwaniackim uśmiechem, który tyle razy widziała na ustach Willa - Chyba o tym miałyśmy mówić.
- Tak... - wyszeptała niepewnie Marceline, kurczowo ściskając torebkę w której miała ukryty sztylet, tak na wszelki wypadek.
- Mam większy w bucie i potwory na każde skinienie palcem. Nie radzę - powiedziała z sztucznym uśmieszkiem - Ale wracamy do naszej Obdarzonej, nie mam całego wieczoru. Kurosiek na mnie czeka. - rozsiadła się wygodnie na swoim krześle - Znasz mit o Pandorze?
- Znam. - potwierdziła Mar, ze strachem puszczając torebkę. Kelner przyniósł jej sok jabłkowy, choć o niego nie prosiła. Upiła łyk, a Rillianne rozpoczęła opowieść :
- Obdarzona jest kimś podobnym. Pewnej kobiecie, która była w ciąży ze swoją drugą córką, przyśniła się Hestia. Powiedziała jej, że dziecko, które nosi zostało wybrane przez bogów. Po narodzinach przyszła do niej we własnej boskiej osobie razem z zastępem nimf i zabrały je córkę na Olimp, a tam...
- Bogowie obdarzyli ją mocami - przerwała jej Mar, mówiąc jak w letargu, wpatrując sie w szklankę - Nadali jej moje imię i oddali rodzicom. - podniosła wzrok na siostrę Willa i zauważyła jacy są podobni - Miałam wizję. Wtedy na plaży.
- Hm.... - Rillianne zamyśliła się, biorąc łyk whiskey - Czyli bogowie chcą byś to pamiętała.
- Ale czemu? I co? - dopytywała się.
- Marceline, córa Kasandry i Nickolaosa z Gór, Obdarzona, która...

Ale Mar nie dowiedziała się jaka Obdarzona, bo przerwał im znajomy głos :
- Proszę, proszę... Moja najlepsza przyjaciółka gada z moją byłą i siostrą mojego przyjaciela. Ciekawe...
Nad nimi stał Nick z surową miną
- O Nicky! - Rillianne dopiła drinka i wstała - Miło cię znów widzieć - cmoknęła go w policzek - Ale skoro nam przeszkodzono - wskazała na Mar - To ja już idę. Sebcio czeka! Resztę ci opowie Willy - pomachała im na pożegnanie i wyszła z Viel.
- Sebcio?
- Sebastian Michaelis z Kuroshistuji. Rin to klasyczna Otaku i yaoistka przy okazji. Tak jak moja siostra. I fanka vocaloidów, wciąż czesze się jak Miku. - westchnął - Dziwne, że jeszcze się na niebieski nie przefarbowała. A może to był zielony? Ale my nie o tym...
- Co z nią robiłaś?! - przerwał mu Will, który ze złością wpadł do środka.
Marceline skuliła się za Nickiem.
- Will spokojnie... - powiedział przyjaciel z podniesionymi rękoma.
- Spokojnie?! Rillianne mogła ją zabić! - krzyknął na całe pomieszczenie, tak, że barman zagroził mu wyprowadzeniem z baru, na co Will zareagował wzruszeniem ramion i złapał Mar za rękę, po czym siłą wyciągnął ją na zewnątrz.
- Hej! - zawołał Nick, rozdzielając ich ręce - Lordly-Wilkołak traktuje ją delikatniej!
Will spiorunował go wzrokiem.
- Poszła do mojej nieprzewidywalnej siostry, nikomu o tym nie mówiąc! Mam prawo być wściekły!
- Nie jesteś jej chłopakiem by sie o nią martwić! Lordly jest bliżej tego niż ty! - Nick przytrzymał za ręce przyjaciela, który był blisko rozwalenia szyby za Marceline.
- Lordly ma sekret, który oboje znamy, więc nie wyskakuj mi tu, że prędzej on będzie z Mar niż ja! - wrzasnął wyrywając mu się.
- Jestem tu. - pisnęła Marceline, chowając głowę w ramionach, cała zaczerwieniona bo usłyszeniu wymiany zdań pomiędzy przyjaciółmi. Ledwo hamowała łzy. Wściekłość Willa ją raniła, bo to ona była jej powodem. Nie chciała, by Will się wściekał. Nie lubiła złości, ogarnia ja wtedy strach i smutek.
- I właśnie w tym problem! - odgarnął sobie włosy z twarzy i oparł dłonie po obu stronach głowy Mar - Nie powinno cię tu być! Nie powinnaś milczeć w sprawie tego spotkania! Powinnaś była mi powiedzieć... - wyszeptał już cicho opierając głowę o jej ramię - Myślałem, że zacznę zabijać z niepokoju o ciebie. - musnął delikatnie ustami jej obojczyk, wywołując delikatne dreszcze. Poczuła, że się uśmiechał.
- Już wam chyba coś mówiłem w szpitalu! - westchnął Nick - Pomiźacie się w pokoju. Najlepiej Mar. Bo ja nie chcę na to patrzeć... - zrobił gest jakby wymiotował .
- Jesteście razem w pokoju? - spytała, gdy Will już odsunął się od niej niechętnie, i gdy jej rumieniec toroche zbladł i odzyskała zdolność mówienia bez zająknięcia.
- Niestety... - westchnął Will.
- Ja ci zaraz dam niestety! - przyjaciel walnął go po głowie - Dobra wracamy do Hacjendy, bo nam zaraz umrą tam z tęsknoty.
Śmiejąc się ruszyli w stronę szkoły. Ale Mar wciąż nurtowały słowa Rillianne. Nie ma innego wyjścia. Będzie musiała dopytać Willa.

***
Ethan

Siedzi obok mnie. Jedziemy autokarem gdzieś. Nie ważne gdzie. Nie obchodzi mnie to w ogóle. Ważne, że jedziemy tam razem i że jest to daleko od Hacjendy.
Śpi, opierając głowę o szybę. Na ramiona ma zarzuconą moją kurtkę. Wygląda pięknie. Uśmiecham się jak głupi na ten widok.
Pochylam się i odgarniam kilka kosmyków jakie opadło na tą piękną twarz. Serce bije mi jak oszalałe. Mamrocze coś cicho, delikatnie poruszając tymi słodkimi ustami. Robi mi się gorąco na myśl co potrafi nimi uczynić. Przybliżam się jeszcze bardziej i całuję je, wplatając dłoń w te jedwabiste włosy i nakręcając ja na palec.
- Kocham cię - szepczę cicho i spoglądam w, teraz już otwarte, piękne, niebieskie oczy Williama Evela.

Ethan zerwał się z łóżka z przerażeniem. Znowu?! Kolejny raz śnią mu się takie rzeczy. Chociaż to nic w porównaniu z, na przykład, wczorajszym snem... On i Will... razem... Wzdrygnął się.
- Nie, to nigdy nie nastąpi - szepnął do siebie - Nie pozwolę na to. Przecież nie jego pragnę...

Z tą myślą położył się znowu spać.

Ale w jego głowie odezwał się cichy znajomy głos, który nawiedział go w snach "Czy aby na pewno, Lordly?"
_____________
Oto trzynasty rozdział!!!
Coś mam wrażenie, że znienawidzicie mnie za końcówkę, ale co tam xD Mam nadzieję, że wciąż będziecie to czytać :*
Mam też nadzieję, że rozdział się podoba. I przepraszam za błędy.
W ogóle pisze to w pokoju, w którym są tylko meble, bo mam mieć remont (głupi sufit mi spadł), co cię równa z tym, że teraz nie będę mogła pisać zbytnio. Rozdziału proszę się szybko nie spodziewać.
Ten rozdział dedykuję trzem osobom : 

Lunie, wiesz czemu xD
Radosnej Oli, dzięki że wzięłaś się też za tego bloga i wiedz, że znalazłam cię na Facebooku xD

i Roldze (dobrze odmieniam) cieszę się, że tak cię niecierpliwisz co do następnych rozdziałów. 
Nie zanudzam
Laciata <3

Jeśli czytasz to skomentuj!!!