wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział X

- Mar? - lekko zaniepokojony głos Willa przedarł się przez błękitną zasłonę i kobieta zniknęła, a razem z nią błękit.

Marceline zamrugała kilkukrotnie.
"Twoją matką, Marceline"
Czyli to była Hekate? Ale Selene nazywała ją swoją córką. A ta kobieta była najzwyklejszą śmiertelniczką.
Czy aby na pewno jak najzwyklejszą?
W tej kobiecie było coś znajomego. Coś co poruszyło serce Marceline. Jakby... coś z jej przeszłości.

Natłok myśli przerwał Will, który usiadł przed nią i złapał ją za rękę.
- Hej... - delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy wolną ręką - Co jest?
Marceline pokręciła głową, walcząc ze łzami. Chciała jeszcze raz zobaczyć tą kobietę. Zadać jej pytania. Było w niej coś znajomego. Coś co Marceline kochała.
Do szyby oddzielającej jej salę od korytarza zapukał Daniel. Kiwnęła głową zapraszając go do środka. Mężczyzna wszedł i od razu zażądał wyjaśnień. Will streścił mu wszystko, a Marceline opowiedziała jeszcze o tej kobiecie.
- Tak przypomnę, że "Wielka Pani Nocy" - nakreślił palcami cudzysłów - powiedziała, że Mar nie jest córką Selene. A Ta mimo to uparcie mówiła o tobie "moja córka"
Daniel usiadł zrezygnowany na krześle przy łóżku.
Po długich dyskusjach na temat staruszki, Ciemnej Kobiety, mocy Marceline Daniel i Will rozeszli się do swoich pokoi, a Mar ponownie została sama.

***
Will

Willowi przyśnił się jego ojciec.

Zeus siedzi na dużym fotelu w moim starym domu, a ja siedzę na stole na ukos niego.
Tyle, że to nie jestem dziewiętnastoletni ja tylko dziesięciolatek, który powstrzymuje łzy i patrzy się tępo w podłogę
. Teraźniejszy ja stoję obok niego i przypatruję się tej scenie.
Zeus podnosi wzrok ze swoich dłoni na mnie. Ale nie na tego dziesięcioletniego mnie, jak myślałem, tylko na tego dorosłego mnie.
- Synu... Powiedz mi... Kim jest ta dziewczyna przy której ciągle się kręcisz?
No tak... czuję lekkie ukłucie, Zeus ma gdzieś swoje dzieci, szczególnie Lily i Rillianne.
- Marceline? Córką Hekate. - odpowiadam. Nie czuję zbytniej potrzeby mówienia mu o Selene i o staruszce, które nazwały się matkami Mar.
Bóg piorunów unosi brew.
- Twojej matce lepiej szło okłamywanie bogów. Mów prawdę.
Spuszczam głowę jak moje dziesięcioletnie ja. Na wzmiankę o matce zaciskam pięści i mrużę oczy by nie dopuścić do nich tych kropelek, które nie zawitały tam od dziewięciu lat. Po chwili jednak otwieram oczy i się prostuję, przyjmując arogancką postawę.
- Moja Marceline jest piękną i wielce utalentowaną dziewczyną , do której nikt inny nie ma prawa. A takiego podejścia do kobiet nauczyłem się od ciebie. - odpowiadam pewnie. Marceline jest tylko moja i nikt, nawet Lordly tego nie zmieni.
Ojciec śmieje się, a jego śmiech toczy się echem po całym domu. Jednak szybko poważnieje.
- Mówisz, że jest wielce utalentowana i piękna? Jak ona? - Zeus wywołuje tęczę i nakazuje Iris pokazać mu "dziewczynę z gwiazd". Na tęczy ukazuje się Marceline ubrana w chiton. W rękach trzyma gliniany wazon i uśmiecha się do kogoś. Jej skóra ma dużo ciemniejszy odcień niż tej którą znam, ale to wciąż jest moja Marceline. Za jej plecami widać było jakieś miasto.
- Tak - mówię niepewnie. Ten obraz wydaje mi się dziwny - To Marceline.
Tęcza znika.
- Selene zapłacisz za uwolnienie jej... - warczy Zeus, w sposób prawie godny Lordliego, via Wilkołaka - Masz się trzymać od niej z daleka.
- Czemu? - udaje mi się zapytać nim wszystko się rozpływa.

***
Marceline

Marceline przeleżała w szpitalu jeszcze tydzień. W między czasie staruszka ukazała jej się jeszcze dwa razy , ale tylko sie uśmiechała i znikała. Z Danielem doszli do wniosku, że Marceline potrafi komunikować sie ze zmarłymi, a ta staruszka to Greczynka ze starożytności. Tylko nazwała się matką dziewczyny?
Will nie zjawił się u niej ani razu, za to Ethan przychodził codziennie, przynosił jej bukiety kwiatów i przepraszać za swoje zachowanie. Marceline przyjmowała wszystko z uśmiechem.
- Przecież nic się nie stało. - odpowiadała za każdym razem.

W końcu Marceline mogła wyjść ze szpitala. i pierwszym miejscem do jakiego się udała była stajnia.
- Sybil! - pisnęła i pognała do boksu ulubionej klaczy.
- W stajni się nie krzyczy i nie biega. - doszedł ją znudzony głos z boksu na przeciwko.
- Will? - szepnęła z nadzieją. Cały tydzień go nie widziała. Martwiła się o niego i już myślała, że coś mu się stało. Na szczęście nic.
- I wy mi mówicie, że ona go nie kocha. - usłyszała głos Damona.
Marceline skuliła się zawstydzona.
Z boksu wyłonił Will, prowadząc ogiera, posłał jej karcące spojrzenie i wyszedł ze stajni.
- Cały tydzień się tak zachowuje. - powiedziała Sybil lekko zmartwionym tonem - Ale... gdzie dziś jedziemy? Proponuję plażę. Może i mamy październik, ale dziś jest wspaniała pogoda. Marzę by zanurzyć kopyta w wodzie!
- Ale... przecież ja tylko raz jeździłam - zaprotestowała - Do tego spadłam.
- To, że spadłaś to trochę moja wina. A jeździsz doskonale! Dawno nie miałam takiego jeźdźca!
Marceline zarumieniła się miło połechtana. Nagle naszła ją pewna myśl.
- A Will i Damon gdzie pojechali? - spytała opierając dłonie na biodrach.
 Sybil cofnęła sie kilka kroków w głąb boksu.
- N-nie w-wiem. - wyjąkała
Merceline zaśmiała się i ogłosiwszy decyzję o wybraniu się na plażę, zajęła się szczotkowaniem klaczy, cicho z nią rozmawiając. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.
W pewnym momencie, gdy już kończyła czyszczenie konie stały się trochę niespokojne.
- Mar? - usłyszała głos Ethana.
- Tutaj! - zawołała śpiewnie i odkładając zgrzebło wyszła z boksu.
Chłopaka spotkała przy siodlarni. Weszli do pomieszczenia i Mar wzięła sprzęt Sybil, ledwo utrzymując ogłowie. Ethan nie zaoferował jej pomocy, czego nie mogła nie zauważyć.
Konie wciąż się nie uspokajały.
- Zabierz go stąd!  - nakazał jej Sun, a kilka innych głosów dołączyło do niego.
Marceline się skrzywiła. Zostawiła siodło i ogłowie przy boksie Sybil i pociągnęła Ethana do siodlarni.
- Tak będą spokojniejsze. - powiedziała do siebie zamykając drzwi.
- Kto? - spytał, a raczej warknął czym sprawił wrażenie bardzo niezadowolonego z jej słów.
- Konie. Biedactwa są niespokojnie, kiedy tu jesteś.  - odpowiedziała i odwróciła się do niego z uśmiechem, czując że powoli zaczynają ją palić policzki.
Ethan lustrował ją wzrokiem, jak wilk lustruje sarnę, którą zamierza zabić i pożreć. Po krótkiej chwili podszedł do Marceline, oparł dłonie po obu stronach jej twarzy. Nie zdążyła nawet mrugnąć a on ją całował.
- Jak mi tego brakowało... - wymamrotał z ustami na jej ustach.
Marceline sięgnęła dłońmi do jego karku chcąc wpleść palce w te nieliczne dłuższe kosmyki plątające się na jego karku, ale napotkała tylko krótkie, lekko kłujące ją w ręce włoski. Jej palce zamarły, gdy uświadomiła sobie czego oczekiwała.
- Proszę, proszę... - do jej uszu doszedł czyjś głos - Widzę, że powstrzymujesz swoją zefirowską naturę za pomocą Marceline, Lordly.
Mar odskoczyła od Ethana i skuliła głowę w ramionach.
W drzwiach stał, oparty o framugę Will z rękami zaplecionymi na piersi.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Co nie zmienia faktu, że - zwrócił się do Marceline - on cię tylko wykorzystuje by odwrócić swoją uwagę od kogoś innego.
Spojrzała na niego zdziwiona, ale Will już nie zobaczył jej wzroku bo wyszedł. A Ethan był widocznie wściekły.
- Nie słuchaj go. Plecie bzdury. - warknął i wyszedł, ciągnąc Marceline za sobą.
- Ethan, puść mnie. - pisnęła cicho - Mam zajęcia.
Chłopak mrugnął kilkukrotnie.
- Przepraszam. - mruknął i puścił Marceline, nie zauważając jej kłamstwa. Dopiero wyszła ze szpitala. Daniel nigdy nie posłałby jej do stajni. Ethan pocałował ją w policzek i wybiegł ze stajni.
- W stajni się nie biega. - powtórzyła słowa Willa i zajęła się siodłowaniem Sybil.

Po stajni rozniósł się śmiech dziecka i tupot stópek, kiedy Marceline zapinała popręg.
- Nie wierzę, że braciszek zainteresował się taką dziewczynką. - Mar usłyszała słodki, dziewczęcy głosik.
- Tak, tak, Lily. Też nie mogę tego zrozumieć. - dołączył się damski głos.
W drzwiach boksu stanęła wysoka, szczupła kobieta. Miała na sobie piękną granatową suknie, a jej szyję zdobił naszyjnik z połyskujących diamentów. Sama kobieta była bardzo blada, ale jej oczy błyszczały pięknym odcieniem niebieskiego. Marceline te oczy wydawały się znajome, ale nie potrafiła ich teraz skojarzyć. Po chwili obok kobiety stanęła mała dziewczyna, tak samo blada, z takimi samymi oczami.
Kobieta postąpiła kilka kroków do przodu.
- Nie mogę zaprzeczyć. Brzydka nie jesteś. Ale chyba nic w tobie specjalnego. - powiedziała, przyglądając się Marceline.
- A potrafisz rozmawiać z konikami? - spytała Lily, splatając rączki za plecami i przekrzywiając głowę - Willy zawsze lubił konie.
- Wciąż lubi. - poprawiła ją matka lekko znudzonym tonem - Przecież poszedł jeździć.
- Willy? - powtórzyła Marceline - Will? Jesteś siostrą Willa? - zwróciła się do kobiety - A pani jego matką?
"Jaka matka taki syn. Jak to się sprawdza w twoim przypadku" rozbrzmiały w jej głowie słowa Ethana i ujrzała wyraz oczu Willa po tym jak je wypowiedział.
Co ta kobieta zrobiła?
- Do-kła-dnie - przesylabowała Lily z każdą sylabą przekrzywiając głowę na prawo i lewo.
- Jacquline Evel we własnej osobie. Ale myślę, że chyba znasz to nazwisko. - powiedziała kobieta z dumnym uśmiechem.
Marceline pokręciła głową.
- Nazwisko Evel oczywiście znam. Ale o pani nigdy nie słyszałam.
Kobieta zacmokała.
- Jak to możliwe. - westchnęła lekko urażona, podeszła do Marceline i wzięła jej brodę w dwa palce, poczym cofnęła się z przerażeniem w niebieskich oczach. Mar juz wiedziała czemu wydały jej się znajome. Will miał identycznie oczy. - Lily... Wracamy.
- Ale mamo! - zaprotestowała dziewczynka, zostając w boksie mimo nakazu matki.
- Chodź dziecko! - krzyknęła i wzięła córkę za rękę - To przed nią ostrzegał nas wujek Apollo.
- Na prawdę? - podekscytowała się dziewczynka i wyrwała rączkę z dłoni matki - Willy kocha dziewczynkę-gwiazdkę? Pokaż jakąś sztuczkę z... - zamyśliła się przez chwilę przykładając wskazujący paluszek z krótkim, pomalowanym na granatowy kolor paznokciem - ogniem?
Marceline wpatrywała się w dziewczynkę osłupiała, a jej matka stała obok co chwila ze strachem zerkając na dziewczynę.
Dziewczynka-gwiazdka?
- Słucham?
- No przecież wujek Hefajstos dał ci władzę nad ogniem. - wymamrotała, robiąc dziubek, co lekko zniekształcało jej słowa - Tak jak ciocia Demeter nad ziemią, wujek Posejdon nad wodą, a tatuś nad powietrzem.
- Lily, idziemy - ostatecznie nakazała Jacquline i wzięła córkę na ręce, po czym wyszła ze stajni.
Marceline dopiero teraz zauważyła znikającą, błękitną poświatę.
Matka i siostra Willa były martwe?
Będę musiała spytać Daniela. - pomyślała Mar i wyprowadziła Sybil z boksu tłumacząc jej z kim rozmawiała.
- Jacquline Evel to manipulantka, zdrajczyni i kłamca. tak omamiła Zeusa, że prawie odstąpił jej tronu Hery. Ale to za długa historia. Jedziemy na plażę! - zarządziła Sybil.

Jak klacz powiedziała tak Marceline zrobiła. Wyprowadziła ją z stajni, poprawiła popręg, wsiadła na nią i kłusem ruszyły w stronę plaży.
___________________
Oto rozdział iks, znaczy dziesiąty.
Drugi z dwóch "marokańskich rozdziałów" napisanych na wakacjach. Bo ja nie mam co robić na wyjazdach tylko rozdziały pisać.
Szczerze mówiąc jestem z niego o wiele bardziej zadowolona niż z poprzedniego. Sen Willa podoba mi się chyba najbardziej. No i postać Lily.
Mam nadzieję, że się podoba i przepraszam za błędy.
I oficjalnie ogłaszam, że dopóki nie będzie... hmm... 15 komentarzy rozdziału XI nie będzie. Nie znaczy to jak, że wybije 15 to rozdział będzie od razu bo ja też muszę go napisać. (coś mi to zdanie dziwnie brzmi, ale okay)
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!

środa, 16 lipca 2014

Rozdział IX

- Marceline...
Usłyszała cichy szept jednocześnie z ogłuszającym krzykiem. O wiele bardziej podobał jej się szept. Było w nim zawarte tyle uczyć. I był taki delikatny. Krzyk tylko wywołał pulsowanie w głowie. Chwile później wylądowała na czymś twardym.
A potem znowu nastała ciemność.

***
Otworzyła oczy kilkukrotnie nimi mrugając. Kątem oka dostrzegła ciemną postać znikającą za drzwiami białej sali.
Kilka minut później do pokoju wpadła Veronica, a za nią Nick i Jeremy. Siostra od razu  przytuliła Marceline i prawie płacząc zawołała :
- Najświętszy Apollinie...
- Na wrotkach - wtrącił Nick.
- ... jak dobrze, że się obudziłaś!
Mar odwzajemniła uścisk siostry i po tym jak ta się odsunęła szepnęła :
- Co się stało?
- Nic... - zaczął Nick.
- Tylko opętała cię jakaś chora bogini, nasłałaś potwory, które zniszczyły całą salę z bilardem, zabiły kilkoro uczniów. Potem zemdlałaś, napędziłaś całej szkole stracha i nie budziłaś się przez dwa tygodnie. A temu wszystkiemu przyglądał się William Evel. - zrelacjonował Jeremy oschłym tonem - W tym tobie, gdy byłaś nieprzytomna. O ile nie było tu Lordliego.
- Jer! - skarciła go Veronica.
- No co? Taka prawda. - usprawiedliwił się - Przez nią prawie zginęłaś!
- Prawie. - podkreśliła.
- Bo Wielki i Wszechpotężny Nicholas był na miejscu i uratował damę w opałach! - powiedział Nick stając na szeroko rozstawionych nogach i opierając dłonie zwinięte w pięści na biodrach.
Marceline nie mogła powstrzymać cichego chichotu.
Ale śmiech zamarł jej w ustach.
Opętana?
Jeremy powiedział, że opętała ją bogini. Ciemna Kobieta?
"zabiły kilkoro uczniów" Zginęli... Przeze mnie... To moja wina...
W oczach Mar pojawiły się łzy. Vera musiała je dostrzec, bo przerwała "dyskusję" z chłopacami i spojrzała za siostrę. Wzrok Nicka podążył za nią.
- Hejejej! Tylko mi tu nie płakać! - zerwał się - To nie twoja wina. Ta pseudo-bogini mogła opętać każdego. Przypadkiem padło na ciebie.
Dziewczyna pokręciła głową. To nie przypadek. Ciemna Kobieta już wcześniej wybrała ją. Tylko czekała na dobry moment.
Jeremy już miał coś powiedzieć, ale weszła nimfa-pielęgniarka wyganiając całe towarzystwo z sali. Po podaniu Marceline jakiś ohydnych leków nimfa się ulotniła zostawiając dziewczynę samą.

***
Ethan

- ETHAN! SKUP SIĘ! - zagrzmiał w sali treningowej głos D.J'a, po tym jak Ethan wylądował po raz kolejny na macie, powalony przez brata, który zajmował się jego treningiem.
Ale mu ciężko było się skupić na D.J.'u. Marceline od dwóch tygodnie leży w szpitalu. Wiadomo tylko, że ktoś ją opętał. Szczegóły znał tylko Evel, który nie mówi ani słowa. Uparcie milczy na temat tego co się stało. Podobno powiedział tylko Danielowi Winsorowi, który chcąc nie chcąc musiał się podzielić tą wiedzą z dyrektorem i radą pedagogiczną. Ale żaden z uczniów nie wie co się tam działo.

No i Evel.
Fakt, że on tam był zamiast niego doprowadzał Ethana do szału.
Teraz na drugim końcu sali walczył na szpady z Danielem Winsorem i uśmiechał się bezczelnie do Ethana. Jakby wiedział coś czego nie powinien wiedzieć.  Jego serce znów przyspieszyło i Ethan ponownie przypomniał sobie swój sen.
Czemu jego umysł kreuje takie obrazy? Jedynym obiektem pragnień Ethana był Marceline.
W głębi jego umysłu odezwał się cichy głosik, ale błyskawicznie został uciszony.
Z rozmyślań wyrwało go gwałtowne uderzenie o matę.
- Ethan, do cholery jasnej! Albo się skupiasz albo kończymy trening z czego Sheperd nie będzie zadowolony. Kolegę na randkę zaprosisz później.
Ethan patrzył na D.J.'a osłupiały. Po sali rozniósł się głośny śmiech Evela.
- William! - skarcił go Daniel.
- No co? - powiedział przez śmiech - Nie codziennie słyszysz takie słowa pod adresem twojego wroga. Marceline śni o mnie nie o tobie. I to jeszcze dotyczące ciebie.
Ethana ogarnęła wściekłość. Poderwał się z maty i z szybkością porównywalną do prędkości filmowych wilkołaków podbiegł do Evela i rzucił nim o ścianę. Jak on śmie tak mówić?!
To z Ethanem Mar poszła do Iris. To z nim całowała się przy stajniach.  To on ją znalazł! Gdyby nie on Marceline w ogóle nie znalazłaby się w Hacjendzie!
Ale to z Evelem dzieli mentora. To Evel był przy tym jak ją opętało. To Evel uczył ją grać w bilard. To Evel pomógł jej po upadku z konia. To przy Evelu ujawniły się jej największe moce. To Evel obserwował jej rozwijane talenty. To Evel jest proszony by pomóc jej w nauce, gdy ma z nią problem.
Z każdą nową myślą Evel dostawał nowy cios w twarz.
Daniel i D.J. próbowali go odciągnąć, ale sami obrywali.
Nic nie może się równać sile syna Aresa ogarniętego gniewem i zazdrością.
Zazdrością o Evela. O każdą chwilę jaką spędzili razem z Marceline.
Te piękne oczy mogą patrzeć tylko na Ethana.
Te  słodkie usta mogą całować tylko Ethana.
Tych jedwabistych włosów może dotykać tylko Ethan.
To seksowne ciało może należeć tylko do Ethana.
Nikt inny nie ma do tego prawa.
W pewnym momencie jego pięść została zatrzymana, Ethan poleciał na bok, a po ułamku sekundy siedział na nim zakrwawiony Evel. Trzymał w palcach jego brodę by Ethan nie mógł odwrócić wzroku. Nawet, gdy jego twarz była cała we krwi odznaczały się jego intensywnie niebieskie oczy.
- Jesteś zazdrosny, że interesuję się Marceline? Zazdrosny o mnie? - warknął. Pchnął głowę Ethana tak, że iderzył o podłogę i pokazały mu się gwiazdy.
Evel wstał i ruszył do wyjście uprzednio zrywając ręcznik z haka i zarzucając go na kark.
- William! A ty gdzie? - Daniel stanął mu na drodze.
- Pod prysznic? - zapytał ironicznie, po czym odwrócił się do Ethana, uśmiechnął wrednie i dodał : A potem do Marceline.
I wyszedł trzaskając drzwiami.

***
Marceline

Puk, puk, puk.
Rozległo się pukanie do szyby i obudziło Marceline, która znów zasnęła. Ciemna głowa w drzwiach cofnęła się zdziwiona tym, że dziewczyna jest już przytomna.
Kiedy się podniosła do sali wszedł Will.
- Will? - szepnęła.
Chłopak podniósł głowę . Marceline wciągnęła gwałtownie powietrze na widok licznych ran na jego twarzy.
- Co ci się stało? - spytała, delikatnie unosząc rękę do jednej z ran.
Opadł na krzesło przy łóżku Marceline i jakby przyzwyczajenia sięgnął po jej dłoń. Uśmiechnął się asymetrycznie i delikatnie kciukiem pogładził ją.
- Ty jak zwykle. Nic się nie stało. - odpowiedział ciepło - Tylko Lordly trochę mi przyłożył. A ty? Kiedy się obudziłaś?
- Ethan? - odezwała się cicho. Nie mogła sobie wyobrazić, że Ethan mógł tak pobić Willa. Wiedziała, że ta dwójka się nie lubi, ale... William miał duży plaster na policzku kilkanaście czerwonych ranek na reszcie twarzy i wargę rozciętą na wysokości kła. Po chwili wpatrywania się w tą rankę przypomniała sobie o zadanym pytaniu.
- Godzinę temu. Rozmawiałam z Veronicą, Nickiem i Jeremym. Jak dostałam leki znów zasnęłam. - uśmiechnęła się.  O wiele bardziej wolała tego miłego Willa niż tego który jest niemiły i zachowuje się jakby wszystko go bawiło.
Will zamierzał cos powiedzieć, ale do środka wpadł Ethan i odepchnął chłopaka.
- Co ty tu robisz?! - warknął zasłaniając Marceline własnym ciałem.
- Pomyślmy... - odezwał się spokojnie William, wstając - Oddycham, mrugam, żyję, mówię, ruszam się... zamierzałem pocałować Marceline - wymieniał. Z każdym słowiem Ethan wściekał się coraz bardziej, a Will uśmiechał. Szczególnie po tym ostatnim. Marceline zapłonęły policzki, lecz szybko się uspokoiła.
Patrzyła na nich z przerażeniem. 
- Ethan... - szepnęła cicho i sięgnęła ręką w jego stronę.
Chłopak obejrzał się na nią.
- Nic ci nie zrobił?
Pokręciła głową.
- Ethan, uspokój się. Will może tu być tak samo jak ty. - Mar zdziwiła stanowczość w swoim głosie.  Spuściła głowę.
Will gwizdnął z podziwem.
- Nieźle... Uczysz się.
Ethan warknął na niego.
- I ty się dziwisz, że nazywają cię Wilkołakiem.
Nie będą się bili. Nie będą się bili... Marceline powtarzała te słowa jak mantę. Ale Ethan ruszyl w stronę Willa.
Nie bijcie się. Nie bijcie się. powtarzała w myślach.
- NIE BIJCIE SIĘ!!! - wrzasnęła, kiedy Ethan już wymierzał cios.
Ziemia się zatrzęsła, kilka lekarstw spadło z półek, a chłopcy stracili równowagę i wylądowali na podłodze.
Will, prawie się przewracając, podszedł do Marceline, złapał ją za ramiona i lekko potrząsnął.
- Hej... Mar... - mówił łagodnie - Spokojnie. Zamknij oczy i się uspokój.
Dziewczyna wykonała jego polecenie. Wdech i wydech. Ziemia przestała się trząść i po chwili do sali wpadła doktor Bell.
- Co sie stało?! Słyszałam krzyki.
- Może pani przyprowadzić Daniela Winsora? I zabrać to coś? - Will wskazał na, leżącego na podłodze Ethana, który powoli zaczął się podnosić i łypał na niego morderczym wzrokiem
Doktor Bell spojrzała na syna Aresa wrogo.
- Ethan, idziemy. - nakazała.
Oboje wyszli z pomieszczenia a Will osunął się na krzesło i przeczesał rękoma włosy.
- Wszystkie cztery żywioły... Moc swoich opanować nie może... - szepnął tak cicho że Mar ledwo go usłyszała.
Nagle świat zbłękitniał. Wszystko zwolniło. Powietrze przy nogach zafalowało i po chwili ukazała jej się starsza kobieta o oliwkowej cerze i ciepłych czekoladowych oczach, ubrana w prosty chiton.
- Kim jesteś? - spytała Mar zdziwiona.
Kobieta uśmiechnęła się z miłością.

- Twoją matką, Marceline.
___________________
Oto dziewiąty rozdział!
Bo ja nie mam co robić na wakacjach tylko rozdziały pisać. Taa... Ale mam nadzieję, że podoba Wam się marokański rozdział xD Przepraszam za błędy.
a właśnie... Miałam fakty o sobie napisać.
Więc tak. Komentarzy było 7. więc... (powtarzam się i nie zaczyna się zdania od Więc)
1. Mam na imię Marcelina
2. Nick Laciata wiziął się od bluzy.
3. Nałogowo słucham fandubów japońskich Vocaloidów. 
4. Mam weny najczęściej w nieopdowiednich miejscach i w momentach gdy mam iść spać. 
5. Robi się ze mnie yaoistka i otaku.
6. Posiadam ponad trzydziestu książkowych, serialowych i mangowych mężów xD
7. Mam cały zeszyt zapełniony opowiadaniami. Są tam rozdziały lub urywki rozdziałów na tego bloga, cały Rozpruwacz, jeden niewypalony pomysł i jeden wiecznie nieskończony one shoot xD
co z tego że nikogo to nie obchodzi xD
Nie zanudzam
Laciata <3 
Jeśli czytasz to skomentuj!!!