poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział XI

- To którędy na plażę? - spytała Marceline po tym jak przejechały już jakiś kilometr i stanęły na rozdrożu
- Nie wiem... - odpowiedziała Sybil - Byłam pewna, że dobrze jedziemy.
Marceline westchnęła i palcem wskazała na drogę prowadzącą w lewo.
- Ene Due Like Fake Torba Borba Ósme Sake Deus Zeus Kosmateus i Morele Baks. - mówiła, z każdym słowem wskazując inną drogę. Ostatecznie jej palec wskazał ścieżkę wiodącą w lewo.
Sybil prychnęła rozbawiona.
- Zeus Kosmaterus? Ósme sake? Gdzie ty się tego nauczyłaś?
Mar schowała głowę w ramionach.
- Veronica to recytuje jak nie wie w co się ubrać. - odpowiedziała.
- A ty co? - zabrzmiał za nią zirytowany głos - Podpisujesz pakt z demonem?
Dziewczyna obejrzała sie i zobaczyła...
- Czarny książę z bajek na pięknym, czarnym rumaku... - westchnęła Sybil, tak że Marceline nie mogła się nie zaśmiać, ale jednocześnie musiała się z nią zgodzić. Will ubrany cały na czarno, siedzący na czarnym jak smoła ogierze wyglądał co najmniej jak bóg nocy, lub mroczny książę jakiejś ciemnej krainy.
- N-nie. - wyjąkała Marceline speszona jego niby to wrogim, niby to obojętnym i niby to... ciepłym? wzrokiem - Jedziemy z Sybil na plażę. - powiedziała gładząc łopatkę klaczy i uśmiechając się.
- Zgubiłyście się? - zakpił Damon.
Mar razem z Sybil spuściły głowy.
- Ten idiota, Willem zwany, i tak was tam nie zaprowadzi. Za mną. - powiedział z westchnieniem i ruszył do przodu.
- Hej! Damon! Prrrrr - Will pociągnął za wodze, nakazując mu się zatrzymać, lecz ogier spojrzał na niego znacząco i chłopak poluźnił uchwyt i dał się prowadzić koniu. Posłał Marceline piorunujące spojrzenie, gdy razem z Sybil ruszyła za nimi.
Dziewczyna poczuła jakby ktoś bardzo powoli zatopił w jej ciele japońskie senbon, zanurzone wcześniej w subtelnie działającej truciźnie. Czemu Will się tak zachowuje? Gdy leżała w szpitalu był dla niej tak miły. Teraz się do niej prawie nie odzywa. Czemu? Co takiego się stało, że Will stracił do niej sympatię?
Westchnęła i wbiła wzrok w tył jego głowy. Chłopak siedział wyprostowany, jego ramiona zdradzały lekkie napięcie. Nie obejrzał sie na nią ani razu. Nie rzucił ani jednego komentarza.
- Patrzysz się na niego jak Persefona na kwiaty. Przyznaj się, że ci się podoba. - westchnęła Sybil.
- C-co? - zacięła się - N-nie p-prawda! To tobie podoba się Damon!
Te słowa zadziałały na oba konie. Wzdrygnęli się, zerknęli na siebie i zapadła grobowa, niezręczna cisza.
Will obejrzał się na Marceline, przeszywając ją błękitnym spojrzeniem.
- Droga na plażę idzie prosto. Ja jadę galopem. A ty jak chcesz. - rzucił oschle, popędził Damona i po chwili zniknęli jej z oczu.
Sybil też się zerwała, więc Marceline dała jej pozwolenie na ruszenie galopem i pognały za chłopakami.

***

Po kilku minutach dotarły na zupełnie pusta plażę.
Will z Damonem pognali brzegiem morza, rozchlapując wodę dookoła.
Po plaży rozszedł się jeden z najpiękniejszych dźwięków jakie Marceline w życiu słyszała. Zamknęła oczy, wsłuchując się w jego brzmienie. Dopiero po chwili odkryła jego źródło. To Will... się śmiał. Jeszcze nigdy nie słyszała by śmiał się tak szczerze... Na jej usta wkradł się ciepły uśmiech.
-  Właśnie po to tu jeździ. O każdej porze dnia i roku. Tu może robić co chce i nikt go nie zobaczy. - powiedziała Sybil, a w jej głosie słychać było rozczulenie. - Więc... - zaczęła cicho, po czym głośnio dodała - Nie zostańmy w tyle!
Marceline zaśmiała się i popędziła klacz, śladem Damona, galopem w stronę wody.

Jeździli tak ponad godzinę, nic nie mówiąc, jedynie się śmiejąc i od czasu do czasu na siebie zerkając.
Nagle Mar przeszło dziwne uczucie. Zatrzymała Sybil.
- Coś się zbliża... - szepnęła.
Will spojrzał na nią pytająco.
- Coś złego. - dodała.
I w tym momencie zza drzew wyszedł piekielny ogar.
Sybil cofnęła się kilka kroków, za to Damon i Will wystąpili przed nie.
Na psie siedziała młoda kobieta. Długie, czarne, lejące sie włosy miała upięte w dwa wysokie kitki po bokach głowy, obwiązane białymi wstążkami. Ale nie wyglądała w tej fryzurze ani trochę dziecinnie. Grzywka opadająca na czoło zasłaniała kawałek białej maski, kryjącej jej oczy.
Ale w wydatnych kościach policzkowych, pewnym uśmiechu, pełnych ustach było coś znajomego.
- Cienie... - syknął Will, jeszcze bardziej zasłaniając Marceline.
- Cień - poprawiła go dźwięcznym głosem - A dokładniej sam Mrok.
Chłopak uśmiechnął się krzywo, bez krzty wesołości.
- Wygryzłaś wuja Anthoniego?
- Oh, Willy, Willy... - westchnęła teatralnie - Kochany wujek Anthoni gryzie ziemię od ostatniego ataku na waszą szkółkę.
Cienie? Mrok? o czym oni mówią? I skąd ta kobieta zna imię Willa?
- No tak... Chyba sam pozbawiłem go serca.
"Mrok" zaśmiała się, odchylając głowę do tyłu i zasłaniając usta dłonią odzianą w jedwabną białą rękawiczkę. Marceline za to przerażona wciągnęła z sykiem powietrze, na co Will posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
- O, Willy! Kogo tam chowasz? Nie przedstawisz mnie swojej dziewczynie? - zaplotła ręce na piersi - Nie ładnie tak. - westchnęła i wychyliła się trochę by zobaczyć Marceline - Dziewczyna-gwiazda? No w końcu przestałam widzieć gwiazdozbiór Obdarzonej.
Dziewczyna-gwiazda. Znowu.
Nagle wiedziała skąd kojarzyła tą kobietę. Taki sam uśmiech widziała na podobnych do kobiety ustach Willa. Te rysy twarzy posiadała Jacquline.
Ale matka Willa była martwa, czyli... siostra? Ale Lily również przebywa w Hadesie.
- Marceline? - prychnął - Obdarzo... - zaciął się - "Przez wszystkich obdarzona bez pamięci się budzi..."
- Jak mogłeś nie zauważyć? - zachichotała, ale po chwili zamilkła - Chyba, że... Nie... - wciągnęła powietrze przez zęby, zakryła usta dłonią i z udawanym niedowierzaniem powiedziała - Willy kocha dziewczynkę-gwiazdkę.
Po tych słowach, również wypowiedzianych wcześniej przez Lily, zakręciło jej się w głowie i plażę pochłonęła ciemność.

***

Stoję w rogu wielkiej sali. Sali Tronowej na Olimpie. Dookoła marmurowego podwyższenia, na którym leży mała istotka zwinięta w biały materiał, stoi dwanaście tronów. Na każdym z nich siedzi jeden z bogów olimpijskich. Obok Posejdona stoi Hades, a przy Demeter siedzi Hestia.

Mam wrażenie, że już to kiedyś widziałam. Ale nie z tej perspektywy. Wiem, że już byłam światkiem takiej sytuacji. Ale nie wiem gdzie i kiedy.

Każdy, łącznie ze mną, wpatruje się w dziecko leżące na marmurze. Śpi. Jego skóra ma łagodny oliwkowy odcień. Drobniutkie rączki trzyma pod brodą, a kciuk prawej delikatnie dotyka jego malutkich usteczek. Nie mogę się nie uśmiechnąć obserwując je. Jest słodkie.

Bogowie zastanawiają się nad czymś, prawie wzrokiem wypalając dziurę w marmurze. Tylko Hestia uśmiecha się ciepło.

W końcu Apollo wzdycha i wstaje. Podchodzi do dziecka i kładzie mu opuszki palców na czole.
- Ja, Apollo, bóg słońca i sztuki, obdarowuję cię pięknym głosem, zręcznymi palcami, talentem do pędzla i słów. - mówi poczym zabiera palce i składa na czółku dziecka pocałunek.

Zachęcona jego czynem z tronu powstaje Afrodyta.
- A ja, piękna bogini Afrodyta, z braku lepszego pomysłu, daję ci urodę równą kwiatom w olimpijskich ogrodach. - wzdycha i roba to samo co Apollo.

Za ich śladem idą kolejni bogowie.

Zeus podarowuje mu panowanie nad powietrzem.

Posejdon możliwość rozumienia jego dzieci i władania jego żywiołem.

Hades, jak można było się spodziewać, zdolność rozmawiania z zmarłymi.

Hera tylko krzywo patrzy na dziecko i z prychnięciem odwraca głowę, mówiąc, że nie interesuje ją ludzkie dziecko.

Demeter, kręcąc głową, daruje mu władzę nad ziemią.

Artemida, niezbyt chętnie, zdolność wyczuwania potworów w okolicy.

Hermes z zawadiackim uśmiechem, zdolność otwierania zamkniętych drzwi.

Hefajstos władzę nad ogniem.

Dionizos sącząc win, przechyla w pozdrowieniu kieliszkiem w stronę dziecka, po czym mówi :
- Mocnej głowi ci, dziecko, życzę. Wina nigdy za mało.

Atena, piorunując go wzrokiem, obdarowuje dziecko inteligencją, jakiej niektórym mało (w tym momencie znacząco patrzy na boga wina) i zdolnością błyskawicznej nauki.

Na sam koniec Ares daje dziecku zdolność opanowania walki każdą bronią świata.

Czemu ja posiadam większość z tych mocy?

Zawołane przez Hestię nimfy podchodzą do płaczącego teraz dziecka. Jedna z nich bierze je na ręce i z ukłonem podaje bogini ogniska domowego. Ona przyjmuje je z uśmiechem i pochyla głowę przed bogami i wychodzi razem z nimfami.
Schodzą po pięknych marmurowych schodach, a ja podążam ich śladem.
Po kilku minutach dochodzimy do ubogiej chatki. Jedna z nimf puka do drzwi. Za nami rozciąga się piękna panorama Aten.
Skąd wiem, że to Ateny?
Otwiera nam mężczyzna, niedużo starzy od Daniela. Na widok nimf i Hestii kłania się nisko i woła po grecku swoją żonę i córkę.
Zamieram, gdy je widzę. Żoną mężczyzny jest staruszka, którą widziałam.
Hestia z uśmiechem podchodzi do kobiety i składa jej w ramionach dziecko.
- Kasandro, Nikolaosie... zgodnie z obietnicą oddajemy wam waszą córkę, Marceline. Dobrze zajmijcie się Obdarzoną. - mówi.
Małżeństwo kłania sie bogini i przyrzeka opiekować się dzieckiem.

Tylko... czemu ono ma moje imię?

***

Wianuszek przekleństw z ust Willa wyrwał ją z ciemności i wizji. Marceline siedziała razem z nim na Damonie i opierała głowę o jego tors.
- Złaź - warknął, gdy już się wyprostowała.
Lekko przestraszona zsunęła się z siodła, pogłaskała Damona po łopatce i wdrapała się na Sybil . Wszystkiemu towarzyszył perlisty śmiech kobiety na ogarze.
- Nie sądziłam, że z ciebie taki dobry aktor, Willy.
- Zamknij się, Rillianne. Czego chcesz?
- To już muszę czegoś chcieć? - westchnęła - Chciałam tylko odwiedzić mojego kochanego brata bliźniaka.
Brata bliźniaka? Czyli są rodzeństwem... Ale... Bliźniakami?
Will zacisnął dłonie w pięści.
- Ty nigdy nie chcesz tylko odwiedzić kochanego brata bliźniaka. Jak ostatnio sie widzieliśmy atakowałaś naszą szkołę. Znowu się szykujecie?
- Na pewno ci powiem, braciszku. Ale Nyks chce jej. - wskazała ręką na Marceline.
Nyks ma takie same plany jak Ciemna Kobieta? Nie... Nyks to Ciemna Kobieta.
- Może sobie chcieć. - powiedział, znów zasłaniając Mar.
- Nie ona jedyna, jak widzę. - zaśmiała się jak opętana - Ale to Nyks ją dostanie. Nie ty, Willy.
Rillinne pstryknęła palcami i zza drzew wyłoniło sie co najmniej tuzin drakain scytyjskich,a na ich czele stała Kampe.
Siostra Willa zaśmiała się i odeszła na ogarze w stronę. (&) Gdy zniknęła w mroku Kampe wydała rozkaz i wszystkie drakainy ruszyły na nich.
Will wyjął z pochwy przy boku samurajską katanę i nie schodząc z Damona, zaczął ciąć głowy, ramiona, piersi, brzuchy przeciwniczek. Bez ustanku i bez litości. Ale do wężowych kobiet dołączyły także empuzy.
Marceline sięgnęła ręką do biodra, mimo iż wiedziała, że nie ma przy sobie broni. Will zerknął za nią i z westchnieniem, sięgnął ręką do tyłu, odchylił koszulę ukazując misternie zdobioną rękojeść sztyletu, wyciągnął go zza paska i rzucił Marceline. Złapała go milimetr od twarzy tak, że ostrze delikatnie przecięło jej skórę na czubku nosa. W momencie, gdy kropla krwi kapnęła na piasek, Mar wpadła w wir walki. Empuzy i drakainy padały bez końca, a mimo to wciąż ich przybywało. Sztylet nie radził sobie tak dobrze w porównaniu z kataną Willa, ale się nie poddawała.
I Will i Mar mieli już kilka poważniejszych i bardziej powierzchownych ran, ale duża szrama biegnąca od prawego ramienia do lewej łopatki. Konie również były w pewnym stopniu ranne. Biała jak śnieg sierść Sybil teraz była zabarwiona czerwonymi pręgami.
Kampe stała z założonymi na piersi rękoma i przypatrywała się tej scenie, a jej wężowe włosy falowały w tę i z powrotem.
- Masz te swoje pie****ne moce. Użyj ich do czegoś pożytecznego. - warknął Will gdy minęli się przez moment.
Marceline spuściła głowę i niezauważalnie nią kiwnęła.
Nie chciała używać ziemi. Mogło to zagrozić Willowi, Sybil, Damonowi czy niej samej. W ten sam sposób wykreśliła też wodę i powietrze.
No i został ogień.
Wywołała na dłoni kulę ognia, uśmiechając się trochę wrednie. Podrzuciła ją jak piłkę i rzuciła w stronę jednej empuzy. Pierwsze zapłonęły włosy, a potem ubrania i po chwili po empuzie została garstka pyłu. To samo zrobiła z kilkoma następnymi.

Marceline ciskała ogniem, a Will wymachiwał kataną z wprawą najlepszych samurajów przez ciągnącą się wieczność godzinę.
Po tym czasie została już tylko Kampe, która zaśmiała się w niebogłosy.
Will i Mar zsunęli się z siodeł, ale nie zdążyli zbliżyć się do przeciwniczki, bo Will upadł omdlały z wysiłku i utraty krwi. Mar błyskawicznie przy nim uklękła i próbowała go obudzić, ale nic z tego.
Kampe ruszyła w ich stronę i z uśmiechem zakpiła :
- No, no, córo gwiassd. I co terasss srobisss bess ssswojego ssamuraja?
Marceline wstała i zasłoniła Willa swoim ciałem.
- Mrok, chyba nie kazała ci ich zabijać. - usłyszała za sobą znajomy głos.
W oczach Kampe wymalowało się przerażenie. Mar odwróciła się i ujrzała Ciemną Kobietę pochylającą się na Willem.
-Nyksss - szepnęła, a jej węże we włosach zasyczały przestraszone.
- Szkoda go - westchnęła bogini, wstając - Pomagał mi. A ty... - machnęła na Kampe - Wynoś się.
Ta posłusznie się ukłoniła i zniknęła za drzewami. Nim Mar zdążyła coś powiedzieć Nyks już zniknęła. Rzuciła się do Willa i po szybkiej oględzinie jego ran wyciągnęła Damonowi i Sybil pledy spod siodeł, wytrzepała je i rozłożyła na piasku. Z wysiłkiem położyła Willa na nich.
- Ile ty ważysz? - syknęła cicho.
Chłopak odzyskał przytomność na tyle, by otworzyć oczy i jęknąć, gdy Marceline go położyła i oświadczyła, że będzie się musiała pozbyć jego koszuli. Sięgnęła do guzików i zaczęła je rozpinać. W połowie uświadomiła sobie co robi i jej ręce zamarły, a na policzki wlał się rumieniec. Potrząsnęła głową. To nie pora na wstyd. Will jest ranny i trzeba go opatrzyć. Gdy juz się uporała z guzikami, delikatnie podniosła Willa do pozycji siedzącej.
- Siedź! - nakazała, gdy znów chciał się położyć.
- Taa jest, pani szeryf. - wymamrotał, wykrzywiając się, gdy Mar zaczęła mu wyciągać ręce z rękawów z cichym chichotem. Jak najdelikatniej ściągnęła koszulę do końca i uklękła za nim.
- Woda utleniona - jęknęła, uświadamiając sobie, że nie ma nic by oczyścić rany Willa pełne piasku.
- Obok jest monopolowy - powiedział Damon, jakby to było oczywiste. A gdy Mar spojrzała na niego niezrozumiale, prychnął - Alkohol.
Po chwili Marceline załapała o co chodzi ogierowi, ale nie chciała zostawiać Willa samego. Choć każda chwila zwłoki przybliżała go do wykrwawienia się. Mar też była ranna, więc jakby weszła do sklepu od razu wezwaliby karetkę. (&)
Jej wzrok powędrował ku podartej koszuli Willa i czapsom na jego nogach. Skrzywiła się, świadoma ran na swoich nogach (w momencie, gdy Will obrywał ciosy w klatkę piersiową i plecy ona dostawała w nogi) i tego, że od krwi na koszuli prawdopodobnie wda się zakażenie. Podarła koszulę na paski i owinęła nimi nogi, po czym zakryła prowizoryczny opatrunek czapsami.
Sięgnęła do kieszeni, mimo, iż wiedziała, że nie ma przy sobie portfela.
- Will? - spytała z cichą nadzieją, że jest juz przytomny i że ma przy sobie portfel.
W odpowiedzi jęknął zasłaniając oczy. Podczas gdy ona bandażowała sobie nogi jego koszulą, on zdążył już się położyć na plecach (przy okazji prezentując umięśniony brzuch). Aranżując przy tym spotkanie stęsknionych za sobą kochanków jakimi są jego rany i sierść koni jaką pokryte są pledy... westchnęła w myślach.
- Gdzie masz portfel? i jak już masz się kłaść to nie na plecach! Chcesz sobie przykleić cały w sierści pled do pleców?! - skarciła go i siłą ledwo go podniosła. Zatoczyła koło wskazującym palcem, nakazując mu się obrócić.
- Gorzej jak Rin, gdy spadałem z sanek... - wymamrotał, ale posłusznie położył się na brzuchu.
Mar westchnęła. Przez to, że Will wciąż krwawił, a ona nie mogła mu pomóc ogarniała ją irytacja.
- No i gdzie ten portfel?
- No i gdzie ta słodka, ustępliwa i nieśmiała Marceline, która stojąc nad półnagim facetem nie jest w stanie wykrztusić słowa? - odgryzł się, na co Mar zarumieniła się po szyję - W tylnej kieszeni.
Spojrzała na wskazane miejsce i jeszcze bardziej sie zaczerwieniła. Oczywiście kieszeń była pusta.
- Jesteś na tyle przytomny by się odgryzać? Wykrwawiasz się, Willy. Gdzie? - nieświadomie użyła zdrobnienia wykorzystywanego przez Rillianne i Lily. Troska o niego sprawiała, że prawie nie panowała nad słowami.
- W przedniej kieszeni. Prawej.
Mar szybko wyciągnęła portfel, delikatnie unosząc Willa (oczywiście też się rumieniąc) i pobiegła najszybciej jak mogła ku wyjściu z plaży. Sklep ujrzała od razu, gdy przeszła z piasku na beton. Wpadła zdyszana do środka i poprosiła o wódkę. Sprzedawczyni spojrzała na nią krytycznie, ale gdy ujrzała napchany portfel, sięgnęła po butelkę i podała dziewczynie, żądając wysokiej sumy. Mar nie miała czasu się kłócić, więc zapłaciła i szybko wróciła do Willa.

Portfel rzuciła gdzieś obok i uklękła przy Willu. Ściągnęła z siebie koszulę zostając w podkoszulku. Podarła ją na kilka kawałków i jeden z nich namoczyła kupionym alkoholem. Zaczęła delikatnie czyścić rany Willa. Złapał ją za rękę i odsunął ją od siebie.
- Też jesteś ranna. Oczyść swoje. Potem zajmij sie moimi. - wyszeptał cicho.
Mar pokręciła głową, ale Will nie dał się opatrzyć. Ściągnęła czapsy i odwiązała przesiąkniętą krwią koszulę Willa z nóg. Zabrała się za pospieszne oczyszczanie ran, ale chłopak znów złapał ją za rękę, wyjął kawałek koszuli z jej dłoni i sam zajął się jej nogami. Poszło mu to szybko, ale robił to dokładnie. Widziała, że krzywił się przy każdym ruchu, ale nie ustępował, gdy ona protestowała. W końcu jej rany były oczyszczone, ale nie było możliwości ich zabandażowania. Mar westchnęła i siłą wyrwała Willowi kawałek materiału, wyrzuciła go za siebie, wzięła czysty fragment i zajęła się obrażeniami chłopaka. Już bez protestów dał sobie pomóc. Ale w pewnym momencie zaczął gwałtownie szukać czegoś palcami na ramionach, pogarszając stan swoich ran.
- Will! - Marceline złapała go za nadgarstki, unieruchamiając mu ręce. - Co robisz?
- Tatuaż... - wychrypiał. Rany zaczęły znów krwawić - Muszę... Muszę zobaczyć czy jest cały.
Mar ledwo trzymając jego nadgarstki jedną ręką, od nowa zaczęła przemywać rany. U nasady karku z prawej strony zauważyła niedużą czarną plamę. Delikatnie przejechała po niej palcami.
- Tu - szepnął.
Marceline po przyjrzeniu się plamce dostrzegła, że jest to róża i lilia. Oba kwiaty nachodziły na siebie płatkami. Na pięknej róży była kaligraficznym pismem napisana duża litera R, połączona z widniejącą na lilii, literą L, napisaną tym samym pismem.
- Jest cały - wyszeptała z uśmiechem.

Will odetchnął z ulgą, wyrwał rękę z jej uścisku i ujął jej dłoń, przykładając ją do ust. Mar zadrżała i mocniej ścisnęła jego drugi nadgarstek. Wykręcił go tak, że teraz to on trzymał ją i przyciągnął jej ręce do siebie tak, jakby go przytulała. Ostrożnie puścił jej ręce, z obawą, że je zabierze, lecz Marceline nic nie zrobiła. Była zbyt zszokowana jego czynami. Delikatnie obrócił się w jej stronę, położył dłonie ja jej tali i posadził ją przed sobą. Pochylił się bardzo blisko niej.
- Will? - spytała słabo. Głos jej drżał. Jej dłonie spoczywały na jego obojczykach.
- Dziękuję. - wyszeptał ustami delikatnie muskając jej. Pociągnął ją delikatnie do siebie i ich usta się złączyły.
Mar nie wyobrażała sobie, że mogła tego aż tak pragnąć. Ethan całował bardzo dobrze. Ale Willowi nie dorastał do pięt. Ukuło ją w serce na myśl ile dziewcząt pomogło mu tak dobrze posiąść te umiejętności. Zapomniała o walce jaką rozegrali kilkanaście minut wcześniej. Zapomniała o ranach jakie oboje odnieśli. Zapomniała o tym, że Will nie ma na sobie koszuli, a ona jest jedynie w podkoszulku.
Jego ręce oplotły ją w tali jeszcze mocniej. Odsunął sie od niej delikatnie i zanurzył twarz w zagłębieniu jej szyi, wdychając zapach jej włosów.

- Will? - powiedziała cicho - Musimy wracać. - odgarnęła mu włosy z twarzy z czułym uśmiechem.
Chłopak westchnął i wstał niechętnie. Jego wzrok powędrował ku całym poranionym łydkom Marceline.
- Nie pojedziesz sama. Nie dasz rady. - zarządził i wziął ją na ręce. Posadził ja na Damoni bokiem, tak jak jeździły damy w dawnych czasach. Sam zaś usiadł za nią i pojechali na ogierze w stronę szkoły. Sybil powoli kłusowała za nimi.
___________________________
Oto rozdział jedenasty!
Po długiej przerwie jest. Wiem, że nie ma 15 komentarzy. Jestem niekonsekwentna... -,- 
Rozdział jest w większości pisany na Białorusi (wakacje minęły pod znakiem wyjazdów) więc po marokańskich rozdziałach, macie białoruski. Mam nadzieję, że się podoba i przepraszam za błędy.
Szczerze to chyba całe to opatrywanie i te rany nie są zbyt realistycznie, ale co tam. 
Chyba każdy zauważył takie coś (&). Tym czymś oznaczyłam fragment na jaki weny dostałam po odwiedzeniu dębu przy którym pisała kuzynka mojego pradziadka Maria Rodziewiczówna. Jumnęłam sobie weny on niej (byłam jeszcze w miejscu związanym z Elizą Orzeszkową, ale nic mnie nie naszło to tym)
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!


17 komentarzy:

  1. Ave Laciata
    Will samuraj!
    Który przeklina.
    A przeklinający samuraj mi się kojarzy z ninją
    A ninja z czułkiem (ach te skojarzenia)
    Końcówka słodziaśna. Musiałaś co nie?
    To jest kompletnie nieogarniete ale co tam
    Kocham Marcysię
    Apollinowa Fontanna weny dodaje
    Obiady (czekanie na obiad) też

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to jest rozdzial z Bialorusi wiec Apollinowa fontanna nie miala z tym duzo wspolnego. to Tobie weny dalo
      tak musialam. nie moglam sie powstrzymac.
      Will samuraj a Rillianne otaku xD

      Usuń
  2. A jak zobaczyłam datę, to myślałam, że będę pierwsza :(

    Witaj!
    Wspaniały rozdział i taki słitaśny, że aż strach się bać! O.O
    "Mocnej głowi ci, dziecko, życzę. Wina nigdy za mało." - No, to mnie zabiło :D Pan D. zawsze taki... no, nie wiem jaki, ale zawsze ;P
    Końcówka! <3
    Ale co to za tatuaż? O.O

    Pozdrawiam, weny Ci życzę i czekam na next,
    Spite

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej!
      dziekuje. staralam sie :D
      co do Pana D to niczego innego wymyslic nie moglam
      nawet sobie nie wyobrazasz ile meczylam sie by wymyslic ten tatuaz. litery symbolizuja jego siostry czyli Rillianne i Lily. a kwiaty to ich ulubione.
      dzieki :)

      Usuń
    2. Proszę, zawsze do usług ;P
      Ciekawy pomysł z tym tatuażem :D

      Usuń
  3. cudowny rozdział jak słodkooo - oni muszą być ze sobą - już nie mogę doczekać się następnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zobaczymy czy będą razem. Zawsze na drodze może im stanąć Ethan *śmieje się złowrogo*
      dziękuję :)

      Usuń
  4. Rozdział super i nareście Will i Marceli się całowali!! Już nie mogę się doczekać następnego. Dziękuję i życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziekuje :)
      Will i Mar juz sie calowali. no dobra to byl sen
      to ja dziekuje za komentarz i mile slowa. nawet nie wiesz ile dla mnie to znaczy ;) <3

      Usuń
  5. Przeczytałam i skomentowalam, potem wchodzę zobaczyć ile masz komentarzy, patrzę i mojego nie ma, wiec pisze jeszcze raz, wchodzę znowu i znowu nie ma, ale do trzech razy sztuka i mam nadzieje, ze teraz juz bedzie okay :)
    A fragment "Aranżując przy tym spotkanie stęsknionych za sobą kochanków jakimi są jego rany i sierść koni jaką pokryte są pledy..." normalnie rozwalił system ;)
    To było absolutnie piękne, naprawde, prawie sie popłakałam ze śmiechu, bo od razu wyobrazilam sobie ta scenę z Igrzysk Smierci, jak Peeta i Katniss sie całuje, tylko ze zamiast ich twarzy takie plecy z ranami i pled z końską sierścią ^^
    Wiec duzo weny i wogole, prosze o wybaczenie ze tak długo nie komentowalam, ale strasznie zajęta byłam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D ah tez zły Blogspot komentarze zżera
      ja MUSIAŁAM to napisać. pozdro z podłogi tak w ogóle.
      niekomentowanie jest Ci wybaczone *kłania się z rękami jak do modlitwy* (coś ale powitanie na karate czy czymś tam)
      dziękuję :D

      Usuń
  6. EJJJ! Musiałaś skończyć na całowaniu??!!! Osz ty! Doigrasz się!
    R..L.. Tylko pięć skojarzeń *.* ^.^ :3
    Rosswaliła mnie to zdanie! :D
    "Will wyjął z pochwy przy boku samurajską katanę i nie schodząc z Damona,"
    Musiałam. :)
    Rossdział cudowny! Blog Cudowny! Ty jesteś cudowna!! *.*
    Czekam na next'a!! <3
    Kocham Cię, jednorożcu <3 :* *.* ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie skończyłam na całowaniu. Skończyłam na tym jak wracali do Hacjendy. :P doigram się jutro
      tak wiem z czym Ci się R.L kojarzy. Na to musisz poczekać do następnego rozdziału.
      Boże, Ty i te Twoje skojarzenia, zboczuszku :* Yaoi to później jeśli o tym myślisz.
      oj dziękuję :3
      Ja Ciebie też, zboczuszku-Pokemonico <3

      Usuń
  7. I 15 KOMENTARZ. *Musiałam to powiedzieć* rozdział super, mam nadzieję, że niedługo będzie następny. Śmiesznie by było gdyby nie chcieli jej sprzedać alkocholu XD. Wey życzę, żelków i piżamy z uśmiechniętymi żyrafami ( jeżeli lubisz).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D
      no w sumie... Ale nieograniczona jest moc pieniędzy, a jak napisałam Will w portfelu miał ich niemało xD
      Dzięki. A piżamę z uśmiechniętymi żyrafami tak przypadkiem posiadam, więc jesteś prorokiem xD

      Usuń