- To którędy na plażę? - spytała Marceline po tym jak
przejechały już jakiś kilometr i stanęły na rozdrożu
- Nie wiem... - odpowiedziała
Sybil - Byłam pewna, że dobrze jedziemy.
Marceline westchnęła i palcem wskazała na drogę prowadzącą w
lewo.
- Ene Due Like Fake Torba Borba Ósme Sake Deus Zeus
Kosmateus i Morele Baks. - mówiła, z każdym słowem wskazując inną drogę. Ostatecznie
jej palec wskazał ścieżkę wiodącą w lewo.
Sybil prychnęła rozbawiona.
- Zeus Kosmaterus?
Ósme sake? Gdzie ty się tego nauczyłaś?
Mar schowała głowę w ramionach.
- Veronica to recytuje jak nie wie w co się ubrać. -
odpowiedziała.
- A ty co? - zabrzmiał za nią zirytowany głos - Podpisujesz
pakt z demonem?
Dziewczyna obejrzała sie i zobaczyła...
- Czarny książę z
bajek na pięknym, czarnym rumaku... - westchnęła Sybil, tak że Marceline
nie mogła się nie zaśmiać, ale jednocześnie musiała się z nią zgodzić. Will
ubrany cały na czarno, siedzący na czarnym jak smoła ogierze wyglądał co
najmniej jak bóg nocy, lub mroczny książę jakiejś ciemnej krainy.
- N-nie. - wyjąkała Marceline speszona jego niby to wrogim,
niby to obojętnym i niby to... ciepłym? wzrokiem - Jedziemy z Sybil na plażę. -
powiedziała gładząc łopatkę klaczy i uśmiechając się.
- Zgubiłyście się? - zakpił
Damon.
Mar razem z Sybil spuściły głowy.
- Ten idiota, Willem
zwany, i tak was tam nie zaprowadzi. Za mną. - powiedział z westchnieniem i
ruszył do przodu.
- Hej! Damon! Prrrrr - Will pociągnął za wodze, nakazując mu
się zatrzymać, lecz ogier spojrzał na niego znacząco i chłopak poluźnił uchwyt
i dał się prowadzić koniu. Posłał Marceline piorunujące spojrzenie, gdy razem z
Sybil ruszyła za nimi.
Dziewczyna poczuła jakby ktoś bardzo powoli zatopił w jej
ciele japońskie senbon, zanurzone wcześniej w subtelnie działającej truciźnie.
Czemu Will się tak zachowuje? Gdy leżała w szpitalu był dla niej tak miły. Teraz
się do niej prawie nie odzywa. Czemu? Co takiego się stało, że Will stracił do
niej sympatię?
Westchnęła i wbiła wzrok w tył jego głowy. Chłopak siedział
wyprostowany, jego ramiona zdradzały lekkie napięcie. Nie obejrzał sie na nią
ani razu. Nie rzucił ani jednego komentarza.
- Patrzysz się na
niego jak Persefona na kwiaty. Przyznaj się, że ci się podoba. - westchnęła
Sybil.
- C-co? - zacięła się - N-nie p-prawda! To tobie podoba się
Damon!
Te słowa zadziałały na oba konie. Wzdrygnęli się, zerknęli
na siebie i zapadła grobowa, niezręczna cisza.
Will obejrzał się na Marceline, przeszywając ją błękitnym
spojrzeniem.
- Droga na plażę idzie prosto. Ja jadę galopem. A ty jak
chcesz. - rzucił oschle, popędził Damona i po chwili zniknęli jej z oczu.
Sybil też się zerwała, więc Marceline dała jej pozwolenie na
ruszenie galopem i pognały za chłopakami.
***
Po kilku minutach dotarły na zupełnie pusta plażę.
Will z Damonem pognali brzegiem morza, rozchlapując wodę
dookoła.
Po plaży rozszedł się jeden z najpiękniejszych dźwięków
jakie Marceline w życiu słyszała. Zamknęła oczy, wsłuchując się w jego
brzmienie. Dopiero po chwili odkryła jego źródło. To Will... się śmiał. Jeszcze
nigdy nie słyszała by śmiał się tak szczerze... Na jej usta wkradł się ciepły
uśmiech.
- Właśnie po to tu jeździ. O każdej porze dnia i
roku. Tu może robić co chce i nikt go nie zobaczy. - powiedziała Sybil, a w
jej głosie słychać było rozczulenie. - Więc...
- zaczęła cicho, po czym głośnio dodała - Nie zostańmy w tyle!
Marceline zaśmiała się i popędziła klacz, śladem Damona,
galopem w stronę wody.
Jeździli tak ponad godzinę, nic nie mówiąc, jedynie się
śmiejąc i od czasu do czasu na siebie zerkając.
Nagle Mar przeszło dziwne uczucie. Zatrzymała Sybil.
- Coś się zbliża... - szepnęła.
Will spojrzał na nią pytająco.
- Coś złego. - dodała.
I w tym momencie zza drzew wyszedł piekielny ogar.
Sybil cofnęła się kilka kroków, za to Damon i Will wystąpili
przed nie.
Na psie siedziała młoda kobieta. Długie, czarne, lejące sie
włosy miała upięte w dwa wysokie kitki po bokach głowy, obwiązane białymi
wstążkami. Ale nie wyglądała w tej fryzurze ani trochę dziecinnie. Grzywka
opadająca na czoło zasłaniała kawałek białej maski, kryjącej jej oczy.
Ale w wydatnych kościach policzkowych, pewnym uśmiechu,
pełnych ustach było coś znajomego.
- Cienie... - syknął Will, jeszcze bardziej zasłaniając
Marceline.
- Cień - poprawiła go dźwięcznym głosem - A dokładniej sam
Mrok.
Chłopak uśmiechnął się krzywo, bez krzty wesołości.
- Wygryzłaś wuja Anthoniego?
- Oh, Willy, Willy... - westchnęła teatralnie - Kochany
wujek Anthoni gryzie ziemię od ostatniego ataku na waszą szkółkę.
Cienie? Mrok? o czym oni mówią? I skąd ta kobieta zna imię
Willa?
- No tak... Chyba sam pozbawiłem go serca.
"Mrok" zaśmiała się, odchylając głowę do tyłu i
zasłaniając usta dłonią odzianą w jedwabną białą rękawiczkę. Marceline za to
przerażona wciągnęła z sykiem powietrze, na co Will posłał jej ostrzegawcze
spojrzenie.
- O, Willy! Kogo tam chowasz? Nie przedstawisz mnie swojej
dziewczynie? - zaplotła ręce na piersi - Nie ładnie tak. - westchnęła i
wychyliła się trochę by zobaczyć Marceline - Dziewczyna-gwiazda? No w końcu
przestałam widzieć gwiazdozbiór Obdarzonej.
Dziewczyna-gwiazda. Znowu.
Nagle wiedziała skąd kojarzyła tą kobietę. Taki sam uśmiech
widziała na podobnych do kobiety ustach Willa. Te rysy twarzy posiadała
Jacquline.
Ale matka Willa była martwa, czyli... siostra? Ale Lily
również przebywa w Hadesie.
- Marceline? - prychnął - Obdarzo... - zaciął się - "Przez wszystkich obdarzona bez pamięci się
budzi..."
- Jak mogłeś nie zauważyć? - zachichotała, ale po chwili
zamilkła - Chyba, że... Nie... - wciągnęła powietrze przez zęby, zakryła usta
dłonią i z udawanym niedowierzaniem powiedziała - Willy kocha
dziewczynkę-gwiazdkę.
Po tych słowach, również wypowiedzianych wcześniej przez
Lily, zakręciło jej się w głowie i plażę pochłonęła ciemność.
***
Stoję w rogu wielkiej sali. Sali Tronowej na Olimpie. Dookoła
marmurowego podwyższenia, na którym leży mała istotka zwinięta w biały
materiał, stoi dwanaście tronów. Na każdym z nich siedzi jeden z bogów
olimpijskich. Obok Posejdona stoi Hades, a przy Demeter siedzi Hestia.
Mam wrażenie, że już to kiedyś widziałam. Ale nie z tej perspektywy.
Wiem, że już byłam światkiem takiej sytuacji. Ale nie wiem gdzie i kiedy.
Każdy, łącznie ze mną, wpatruje się w dziecko leżące na marmurze. Śpi.
Jego skóra ma łagodny oliwkowy odcień. Drobniutkie rączki trzyma pod brodą, a
kciuk prawej delikatnie dotyka jego malutkich usteczek. Nie mogę się nie
uśmiechnąć obserwując je. Jest słodkie.
Bogowie zastanawiają się nad czymś, prawie wzrokiem wypalając dziurę w
marmurze. Tylko Hestia uśmiecha się ciepło.
W końcu Apollo wzdycha i wstaje. Podchodzi do dziecka i kładzie mu
opuszki palców na czole.
- Ja, Apollo, bóg słońca i sztuki, obdarowuję cię pięknym głosem,
zręcznymi palcami, talentem do pędzla i słów. - mówi poczym zabiera palce i
składa na czółku dziecka pocałunek.
Zachęcona jego czynem z tronu powstaje Afrodyta.
- A ja, piękna bogini Afrodyta, z braku lepszego pomysłu, daję ci urodę
równą kwiatom w olimpijskich ogrodach. - wzdycha i roba to samo co Apollo.
Za ich śladem idą kolejni bogowie.
Zeus podarowuje mu panowanie nad powietrzem.
Posejdon możliwość rozumienia jego dzieci i władania jego żywiołem.
Hades, jak można było się spodziewać, zdolność rozmawiania z zmarłymi.
Hera tylko krzywo patrzy na dziecko i z prychnięciem odwraca głowę,
mówiąc, że nie interesuje ją ludzkie dziecko.
Demeter, kręcąc głową, daruje mu władzę nad ziemią.
Artemida, niezbyt chętnie, zdolność wyczuwania potworów w okolicy.
Hermes z zawadiackim uśmiechem, zdolność otwierania zamkniętych drzwi.
Hefajstos władzę nad ogniem.
Dionizos sącząc win, przechyla w pozdrowieniu kieliszkiem w stronę
dziecka, po czym mówi :
- Mocnej głowi ci, dziecko, życzę. Wina nigdy za mało.
Atena, piorunując go wzrokiem, obdarowuje dziecko inteligencją, jakiej
niektórym mało (w tym momencie znacząco patrzy na boga wina) i zdolnością
błyskawicznej nauki.
Na sam koniec Ares daje dziecku zdolność opanowania walki każdą bronią
świata.
Czemu ja posiadam większość z tych mocy?
Zawołane przez Hestię nimfy podchodzą do płaczącego teraz dziecka.
Jedna z nich bierze je na ręce i z ukłonem podaje bogini ogniska domowego. Ona
przyjmuje je z uśmiechem i pochyla głowę przed bogami i wychodzi razem z
nimfami.
Schodzą po pięknych marmurowych schodach, a ja podążam ich śladem.
Po kilku minutach dochodzimy do ubogiej chatki. Jedna z nimf puka do
drzwi. Za nami rozciąga się piękna panorama Aten.
Skąd wiem, że to Ateny?
Otwiera nam mężczyzna, niedużo starzy od Daniela. Na widok nimf i
Hestii kłania się nisko i woła po grecku swoją żonę i córkę.
Zamieram, gdy je widzę. Żoną mężczyzny jest staruszka, którą widziałam.
Hestia z uśmiechem podchodzi do kobiety i składa jej w ramionach
dziecko.
- Kasandro, Nikolaosie... zgodnie z obietnicą oddajemy wam waszą córkę,
Marceline. Dobrze zajmijcie się Obdarzoną. - mówi.
Małżeństwo kłania sie bogini i przyrzeka opiekować się dzieckiem.
Tylko... czemu ono ma moje imię?
***
Wianuszek przekleństw z ust Willa wyrwał ją z ciemności i
wizji. Marceline siedziała razem z nim na Damonie i opierała głowę o jego tors.
- Złaź - warknął, gdy już się wyprostowała.
Lekko przestraszona zsunęła się z siodła, pogłaskała Damona
po łopatce i wdrapała się na Sybil . Wszystkiemu towarzyszył perlisty śmiech
kobiety na ogarze.
- Nie sądziłam, że z ciebie taki dobry aktor, Willy.
- Zamknij się, Rillianne. Czego chcesz?
- To już muszę czegoś chcieć? - westchnęła - Chciałam tylko
odwiedzić mojego kochanego brata bliźniaka.
Brata bliźniaka? Czyli są rodzeństwem... Ale... Bliźniakami?
Will zacisnął dłonie w pięści.
- Ty nigdy nie chcesz tylko odwiedzić kochanego brata
bliźniaka. Jak ostatnio sie widzieliśmy atakowałaś naszą szkołę. Znowu się
szykujecie?
- Na pewno ci powiem, braciszku. Ale Nyks chce jej. -
wskazała ręką na Marceline.
Nyks ma takie same plany jak Ciemna Kobieta? Nie... Nyks to
Ciemna Kobieta.
- Może sobie chcieć. - powiedział, znów zasłaniając Mar.
- Nie ona jedyna, jak widzę. - zaśmiała się jak opętana - Ale
to Nyks ją dostanie. Nie ty, Willy.
Rillinne pstryknęła palcami i zza drzew wyłoniło sie co
najmniej tuzin drakain scytyjskich,a na ich czele stała Kampe.
Siostra Willa zaśmiała się i odeszła na ogarze w stronę.
(&) Gdy zniknęła w mroku Kampe wydała rozkaz i wszystkie drakainy ruszyły
na nich.
Will wyjął z pochwy przy boku samurajską katanę i nie
schodząc z Damona, zaczął ciąć głowy, ramiona, piersi, brzuchy przeciwniczek.
Bez ustanku i bez litości. Ale do wężowych kobiet dołączyły także empuzy.
Marceline sięgnęła ręką do biodra, mimo iż wiedziała, że nie
ma przy sobie broni. Will zerknął za nią i z westchnieniem, sięgnął ręką do
tyłu, odchylił koszulę ukazując misternie zdobioną rękojeść sztyletu, wyciągnął
go zza paska i rzucił Marceline. Złapała go milimetr od twarzy tak, że ostrze
delikatnie przecięło jej skórę na czubku nosa. W momencie, gdy kropla krwi
kapnęła na piasek, Mar wpadła w wir walki. Empuzy i drakainy padały bez końca,
a mimo to wciąż ich przybywało. Sztylet nie radził sobie tak dobrze w
porównaniu z kataną Willa, ale się nie poddawała.
I Will i Mar mieli już kilka poważniejszych i bardziej
powierzchownych ran, ale duża szrama biegnąca od prawego ramienia do lewej
łopatki. Konie również były w pewnym stopniu ranne. Biała jak śnieg sierść
Sybil teraz była zabarwiona czerwonymi pręgami.
Kampe stała z założonymi na piersi rękoma i przypatrywała
się tej scenie, a jej wężowe włosy falowały w tę i z powrotem.
- Masz te swoje pie****ne moce. Użyj ich do czegoś
pożytecznego. - warknął Will gdy minęli się przez moment.
Marceline spuściła głowę i niezauważalnie nią kiwnęła.
Nie chciała używać ziemi. Mogło to zagrozić Willowi, Sybil,
Damonowi czy niej samej. W ten sam sposób wykreśliła też wodę i powietrze.
No i został ogień.
Wywołała na dłoni kulę ognia, uśmiechając się trochę
wrednie. Podrzuciła ją jak piłkę i rzuciła w stronę jednej empuzy. Pierwsze
zapłonęły włosy, a potem ubrania i po chwili po empuzie została garstka pyłu.
To samo zrobiła z kilkoma następnymi.
Marceline ciskała ogniem, a Will wymachiwał kataną z wprawą
najlepszych samurajów przez ciągnącą się wieczność godzinę.
Po tym czasie została już tylko Kampe, która zaśmiała się w
niebogłosy.
Will i Mar zsunęli się z siodeł, ale nie zdążyli zbliżyć się
do przeciwniczki, bo Will upadł omdlały z wysiłku i utraty krwi. Mar
błyskawicznie przy nim uklękła i próbowała go obudzić, ale nic z tego.
Kampe ruszyła w ich stronę i z uśmiechem zakpiła :
- No, no, córo gwiassd. I co terasss srobisss bess ssswojego
ssamuraja?
Marceline wstała i zasłoniła Willa swoim ciałem.
- Mrok, chyba nie kazała ci ich zabijać. - usłyszała za sobą
znajomy głos.
W oczach Kampe wymalowało się przerażenie. Mar odwróciła się
i ujrzała Ciemną Kobietę pochylającą się na Willem.
-Nyksss - szepnęła, a jej węże we włosach zasyczały
przestraszone.
- Szkoda go - westchnęła bogini, wstając - Pomagał mi. A
ty... - machnęła na Kampe - Wynoś się.
Ta posłusznie się ukłoniła i zniknęła za drzewami. Nim Mar
zdążyła coś powiedzieć Nyks już zniknęła. Rzuciła się do Willa i po szybkiej oględzinie
jego ran wyciągnęła Damonowi i Sybil pledy spod siodeł, wytrzepała je i
rozłożyła na piasku. Z wysiłkiem położyła Willa na nich.
- Ile ty ważysz? - syknęła cicho.
Chłopak odzyskał przytomność na tyle, by otworzyć oczy i jęknąć,
gdy Marceline go położyła i oświadczyła, że będzie się musiała pozbyć jego
koszuli. Sięgnęła do guzików i zaczęła je rozpinać. W połowie uświadomiła sobie
co robi i jej ręce zamarły, a na policzki wlał się rumieniec. Potrząsnęła
głową. To nie pora na wstyd. Will jest ranny i trzeba go opatrzyć. Gdy juz się
uporała z guzikami, delikatnie podniosła Willa do pozycji siedzącej.
- Siedź! - nakazała, gdy znów chciał się położyć.
- Taa jest, pani szeryf. - wymamrotał, wykrzywiając się, gdy
Mar zaczęła mu wyciągać ręce z rękawów z cichym chichotem. Jak najdelikatniej ściągnęła
koszulę do końca i uklękła za nim.
- Woda utleniona - jęknęła, uświadamiając sobie, że nie ma
nic by oczyścić rany Willa pełne piasku.
- Obok jest monopolowy
- powiedział Damon, jakby to było oczywiste. A gdy Mar spojrzała na niego
niezrozumiale, prychnął - Alkohol.
Po chwili Marceline załapała o co chodzi ogierowi, ale nie
chciała zostawiać Willa samego. Choć każda chwila zwłoki przybliżała go do wykrwawienia
się. Mar też była ranna, więc jakby weszła do sklepu od razu wezwaliby karetkę.
(&)
Jej wzrok powędrował ku podartej koszuli Willa i czapsom na
jego nogach. Skrzywiła się, świadoma ran na swoich nogach (w momencie, gdy Will
obrywał ciosy w klatkę piersiową i plecy ona dostawała w nogi) i tego, że od
krwi na koszuli prawdopodobnie wda się zakażenie. Podarła koszulę na paski i
owinęła nimi nogi, po czym zakryła prowizoryczny opatrunek czapsami.
Sięgnęła do kieszeni, mimo, iż wiedziała, że nie ma przy
sobie portfela.
- Will? - spytała z cichą nadzieją, że jest juz przytomny i
że ma przy sobie portfel.
W odpowiedzi jęknął zasłaniając oczy. Podczas gdy ona bandażowała
sobie nogi jego koszulą, on zdążył już się położyć na plecach (przy okazji
prezentując umięśniony brzuch). Aranżując przy tym spotkanie stęsknionych za
sobą kochanków jakimi są jego rany i sierść koni jaką pokryte są pledy...
westchnęła w myślach.
- Gdzie masz portfel? i jak już masz się kłaść to nie na plecach!
Chcesz sobie przykleić cały w sierści pled do pleców?! - skarciła go i siłą
ledwo go podniosła. Zatoczyła koło wskazującym palcem, nakazując mu się
obrócić.
- Gorzej jak Rin, gdy spadałem z sanek... - wymamrotał, ale
posłusznie położył się na brzuchu.
Mar westchnęła. Przez to, że Will wciąż krwawił, a ona nie mogła
mu pomóc ogarniała ją irytacja.
- No i gdzie ten portfel?
- No i gdzie ta słodka, ustępliwa i nieśmiała Marceline,
która stojąc nad półnagim facetem nie jest w stanie wykrztusić słowa? - odgryzł
się, na co Mar zarumieniła się po szyję - W tylnej kieszeni.
Spojrzała na wskazane miejsce i jeszcze bardziej sie
zaczerwieniła. Oczywiście kieszeń była pusta.
- Jesteś na tyle przytomny by się odgryzać? Wykrwawiasz się,
Willy. Gdzie? - nieświadomie użyła zdrobnienia wykorzystywanego przez Rillianne
i Lily. Troska o niego sprawiała, że prawie nie panowała nad słowami.
- W przedniej kieszeni. Prawej.
Mar szybko wyciągnęła portfel, delikatnie unosząc Willa (oczywiście
też się rumieniąc) i pobiegła najszybciej jak mogła ku wyjściu z plaży. Sklep
ujrzała od razu, gdy przeszła z piasku na beton. Wpadła zdyszana do środka i
poprosiła o wódkę. Sprzedawczyni spojrzała na nią krytycznie, ale gdy ujrzała
napchany portfel, sięgnęła po butelkę i podała dziewczynie, żądając wysokiej
sumy. Mar nie miała czasu się kłócić, więc zapłaciła i szybko wróciła do Willa.
Portfel rzuciła gdzieś obok i uklękła przy Willu. Ściągnęła
z siebie koszulę zostając w podkoszulku. Podarła ją na kilka kawałków i jeden z
nich namoczyła kupionym alkoholem. Zaczęła delikatnie czyścić rany Willa.
Złapał ją za rękę i odsunął ją od siebie.
- Też jesteś ranna. Oczyść swoje. Potem zajmij sie moimi. -
wyszeptał cicho.
Mar pokręciła głową, ale Will nie dał się opatrzyć.
Ściągnęła czapsy i odwiązała przesiąkniętą krwią koszulę Willa z nóg. Zabrała
się za pospieszne oczyszczanie ran, ale chłopak znów złapał ją za rękę, wyjął
kawałek koszuli z jej dłoni i sam zajął się jej nogami. Poszło mu to szybko,
ale robił to dokładnie. Widziała, że krzywił się przy każdym ruchu, ale nie ustępował,
gdy ona protestowała. W końcu jej rany były oczyszczone, ale nie było
możliwości ich zabandażowania. Mar westchnęła i siłą wyrwała Willowi kawałek
materiału, wyrzuciła go za siebie, wzięła czysty fragment i zajęła się
obrażeniami chłopaka. Już bez protestów dał sobie pomóc. Ale w pewnym momencie
zaczął gwałtownie szukać czegoś palcami na ramionach, pogarszając stan swoich
ran.
- Will! - Marceline złapała go za nadgarstki,
unieruchamiając mu ręce. - Co robisz?
- Tatuaż... - wychrypiał. Rany zaczęły znów krwawić -
Muszę... Muszę zobaczyć czy jest cały.
Mar ledwo trzymając jego nadgarstki jedną ręką, od nowa
zaczęła przemywać rany. U nasady karku z prawej strony zauważyła niedużą czarną
plamę. Delikatnie przejechała po niej palcami.
- Tu - szepnął.
Marceline po przyjrzeniu się plamce dostrzegła, że jest to
róża i lilia. Oba kwiaty nachodziły na siebie płatkami. Na pięknej róży była kaligraficznym
pismem napisana duża litera R, połączona z widniejącą na lilii, literą L,
napisaną tym samym pismem.
- Jest cały - wyszeptała z uśmiechem.
Will odetchnął z ulgą, wyrwał rękę z jej uścisku i ujął jej
dłoń, przykładając ją do ust. Mar zadrżała i mocniej ścisnęła jego drugi
nadgarstek. Wykręcił go tak, że teraz to on trzymał ją i przyciągnął jej ręce
do siebie tak, jakby go przytulała. Ostrożnie puścił jej ręce, z obawą, że je
zabierze, lecz Marceline nic nie zrobiła. Była zbyt zszokowana jego czynami.
Delikatnie obrócił się w jej stronę, położył dłonie ja jej tali i posadził ją
przed sobą. Pochylił się bardzo blisko niej.
- Will? - spytała słabo. Głos jej drżał. Jej dłonie
spoczywały na jego obojczykach.
- Dziękuję. - wyszeptał ustami delikatnie muskając jej.
Pociągnął ją delikatnie do siebie i ich usta się złączyły.
Mar nie wyobrażała sobie, że mogła tego aż tak pragnąć.
Ethan całował bardzo dobrze. Ale Willowi nie dorastał do pięt. Ukuło ją w serce
na myśl ile dziewcząt pomogło mu tak dobrze posiąść te umiejętności. Zapomniała
o walce jaką rozegrali kilkanaście minut wcześniej. Zapomniała o ranach jakie
oboje odnieśli. Zapomniała o tym, że Will nie ma na sobie koszuli, a ona jest
jedynie w podkoszulku.
Jego ręce oplotły ją w tali jeszcze mocniej. Odsunął sie od
niej delikatnie i zanurzył twarz w zagłębieniu jej szyi, wdychając zapach jej
włosów.
- Will? - powiedziała cicho - Musimy wracać. - odgarnęła mu
włosy z twarzy z czułym uśmiechem.
Chłopak westchnął i wstał niechętnie. Jego wzrok powędrował
ku całym poranionym łydkom Marceline.
- Nie pojedziesz sama. Nie dasz rady. - zarządził i wziął ją
na ręce. Posadził ja na Damoni bokiem, tak jak jeździły damy w dawnych czasach.
Sam zaś usiadł za nią i pojechali na ogierze w stronę szkoły. Sybil powoli
kłusowała za nimi.
___________________________
Oto rozdział jedenasty!
Po długiej przerwie jest. Wiem, że nie ma 15 komentarzy. Jestem niekonsekwentna... -,-
Rozdział jest w większości pisany na Białorusi (wakacje minęły pod znakiem wyjazdów) więc po marokańskich rozdziałach, macie białoruski. Mam nadzieję, że się podoba i przepraszam za błędy.
Szczerze to chyba całe to opatrywanie i te rany nie są zbyt realistycznie, ale co tam.
Chyba każdy zauważył takie coś (&). Tym czymś oznaczyłam fragment na jaki weny dostałam po odwiedzeniu dębu przy którym pisała kuzynka mojego pradziadka Maria Rodziewiczówna. Jumnęłam sobie weny on niej (byłam jeszcze w miejscu związanym z Elizą Orzeszkową, ale nic mnie nie naszło to tym)
Nie zanudzam
Laciata <3
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!
Ave Laciata
OdpowiedzUsuńWill samuraj!
Który przeklina.
A przeklinający samuraj mi się kojarzy z ninją
A ninja z czułkiem (ach te skojarzenia)
Końcówka słodziaśna. Musiałaś co nie?
To jest kompletnie nieogarniete ale co tam
Kocham Marcysię
Apollinowa Fontanna weny dodaje
Obiady (czekanie na obiad) też
to jest rozdzial z Bialorusi wiec Apollinowa fontanna nie miala z tym duzo wspolnego. to Tobie weny dalo
Usuńtak musialam. nie moglam sie powstrzymac.
Will samuraj a Rillianne otaku xD
A jak zobaczyłam datę, to myślałam, że będę pierwsza :(
OdpowiedzUsuńWitaj!
Wspaniały rozdział i taki słitaśny, że aż strach się bać! O.O
"Mocnej głowi ci, dziecko, życzę. Wina nigdy za mało." - No, to mnie zabiło :D Pan D. zawsze taki... no, nie wiem jaki, ale zawsze ;P
Końcówka! <3
Ale co to za tatuaż? O.O
Pozdrawiam, weny Ci życzę i czekam na next,
Spite
hej!
Usuńdziekuje. staralam sie :D
co do Pana D to niczego innego wymyslic nie moglam
nawet sobie nie wyobrazasz ile meczylam sie by wymyslic ten tatuaz. litery symbolizuja jego siostry czyli Rillianne i Lily. a kwiaty to ich ulubione.
dzieki :)
Proszę, zawsze do usług ;P
UsuńCiekawy pomysł z tym tatuażem :D
dziękuję :D
Usuńcudowny rozdział jak słodkooo - oni muszą być ze sobą - już nie mogę doczekać się następnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńzobaczymy czy będą razem. Zawsze na drodze może im stanąć Ethan *śmieje się złowrogo*
Usuńdziękuję :)
Rozdział super i nareście Will i Marceli się całowali!! Już nie mogę się doczekać następnego. Dziękuję i życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńdziekuje :)
UsuńWill i Mar juz sie calowali. no dobra to byl sen
to ja dziekuje za komentarz i mile slowa. nawet nie wiesz ile dla mnie to znaczy ;) <3
Przeczytałam i skomentowalam, potem wchodzę zobaczyć ile masz komentarzy, patrzę i mojego nie ma, wiec pisze jeszcze raz, wchodzę znowu i znowu nie ma, ale do trzech razy sztuka i mam nadzieje, ze teraz juz bedzie okay :)
OdpowiedzUsuńA fragment "Aranżując przy tym spotkanie stęsknionych za sobą kochanków jakimi są jego rany i sierść koni jaką pokryte są pledy..." normalnie rozwalił system ;)
To było absolutnie piękne, naprawde, prawie sie popłakałam ze śmiechu, bo od razu wyobrazilam sobie ta scenę z Igrzysk Smierci, jak Peeta i Katniss sie całuje, tylko ze zamiast ich twarzy takie plecy z ranami i pled z końską sierścią ^^
Wiec duzo weny i wogole, prosze o wybaczenie ze tak długo nie komentowalam, ale strasznie zajęta byłam :3
:D ah tez zły Blogspot komentarze zżera
Usuńja MUSIAŁAM to napisać. pozdro z podłogi tak w ogóle.
niekomentowanie jest Ci wybaczone *kłania się z rękami jak do modlitwy* (coś ale powitanie na karate czy czymś tam)
dziękuję :D
EJJJ! Musiałaś skończyć na całowaniu??!!! Osz ty! Doigrasz się!
OdpowiedzUsuńR..L.. Tylko pięć skojarzeń *.* ^.^ :3
Rosswaliła mnie to zdanie! :D
"Will wyjął z pochwy przy boku samurajską katanę i nie schodząc z Damona,"
Musiałam. :)
Rossdział cudowny! Blog Cudowny! Ty jesteś cudowna!! *.*
Czekam na next'a!! <3
Kocham Cię, jednorożcu <3 :* *.* ^.^
Nie skończyłam na całowaniu. Skończyłam na tym jak wracali do Hacjendy. :P doigram się jutro
Usuńtak wiem z czym Ci się R.L kojarzy. Na to musisz poczekać do następnego rozdziału.
Boże, Ty i te Twoje skojarzenia, zboczuszku :* Yaoi to później jeśli o tym myślisz.
oj dziękuję :3
Ja Ciebie też, zboczuszku-Pokemonico <3
I 15 KOMENTARZ. *Musiałam to powiedzieć* rozdział super, mam nadzieję, że niedługo będzie następny. Śmiesznie by było gdyby nie chcieli jej sprzedać alkocholu XD. Wey życzę, żelków i piżamy z uśmiechniętymi żyrafami ( jeżeli lubisz).
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
Usuńno w sumie... Ale nieograniczona jest moc pieniędzy, a jak napisałam Will w portfelu miał ich niemało xD
Dzięki. A piżamę z uśmiechniętymi żyrafami tak przypadkiem posiadam, więc jesteś prorokiem xD
Ach, ten ja
Usuń