Zaczęło się od zmarłych...
Najpierw
pojawiali się zupełnie jej nie znani herosi, zmarli w pożarze Hacjendy... Mieli
pretensje do niej, że to z jej winy nie żyją. Przecież to nie jej wina!
Potem
było tylko gorzej...
Przychodzili
do niej ludzie, którzy spłonęli w dzień jej siedemnastych urodzin... Wywoływali
jeszcze większy ból. Pamiętała każdą chwilę tego okropnego dnia... Czuła też
ich ból. Każdego z osobna.
Nyks
przychodziła co jakiś czas śmiejąc się z jej żałosnych prób pozbycia się
duchów. Pogorszyła jeszcze sprawę uświadamiając jej, że dziś mija osiemnasty
rok jej życia (nie licząc lat spędzonych jako gwiazdozbiór).
-
Ty przeklęta ladacznico! - wrzeszczał jeden z duchów. Gdy uniosła głowę
zobaczyła, że to jej były narzeczony. - To wszystko twoja wina! Przez ciebie
cierpieliśmy w naszych czasach, a teraz z twojej winy cierpią ludzie żyjący
teraz!
Łzy
zaczęły jej płynąć jeszcze mocniej.
Niech
herosi się pospieszą. Z każdą chwilą Nyks coraz bardziej, i coraz boleśniej próbowała
wtargnąć to umysłu Marceline... Nie wiedziała ile jeszcze wytrzyma...
***
Will
Pół
roku. Wytrzymał tu pół roku zdobywając akceptacje i szacunek Cieni. Wytrzymał
pół roku bez widzenia Mar w lochach. Rillianne mówiła mu że cierpi. Że Nyks
jest coraz bliżej opętania jej. Że wariuje. Że Cienie ją głodzą. Że biją.
Wiedział,
że robi to specjalnie, ale widział też, że nie kłamała. Czasem w nocy, gdy cała
kwatera była pogrążona w ciemnościach, tylko kilkoro półbogów miało warty,
słyszał jej krzyki. Słyszał jej błagania o litość, o pomoc. Zdarzało się też,
że wołała jego imię. Wołała go, by ją uratował, by wybawił ją od tych cierpień.
Ile razy miał ochotę po prostu rozwalić ten budynek, wyciągnąć stamtąd
Marceline i uciec gdzieś daleko...
Ale
jednak wszystko szło zgodnie z planem i nie mógł tego zrobić. Cienie zaczynały
mu ufać, stał na wysokiej pozycji jako brat Mroku, poznawał sekrety tej
organizacji. Wiedział już jak niepostrzeżenie otworzyć bramy i podziemne przejścia,
by herosi z Hacjendy mogli dostać się tutaj. By zniszczyli to przeklęte
miejsce.
Na
razie herosi przybywali pojedynczo, czasem parami. Niektórych Rillianne znała i
wiedziała, że uczyli się w Hacjendzie Grizzelda, niektórych nie kojarzyła, ale
w tym uczuciu nie była odosobniona, bo Will jednej czwartej herosów w życiu na
oczy nie widział. Najwyraźniej dyrektor zawarł umowy z innymi szkołami dla
Herosów. Wszyscy w jakiś sposób dawali Willowi znak, że są z nim sprzymierzeni.
Aktualnie było ich około piętnastu. Piętnastu herosów, przeciwko tysiącu Cieni...
Wiedział, że musi czekać, aż Mar podda się Nyks, chociaż to jeszcze bardziej
podjudzało jego złość, dopiero wtedy przybędą inni. Ale czasem miał ochotę
poderwać tą piętnastkę i pozabijać wszystkich sługusów Nyks.
Jednego
wieczoru, z serii tych, gdy słyszał krzyki Mar, a serce mu się krajało, do jego
pokoju weszła Rillianne. Nawet się nie podniósł wzroku.
-
Czego? - zapytał zakrywając ręką oczy, gdy siostra zapaliła światło odganiając
tak ukochany mu mrok.
-
Ten moment nadszedł - błysnęła zębami w boleśnie znajomym uśmiechu.
Spojrzał
na nią udając, ze nie wie o co jej chodzi. Chciał jak najdłużej odkładać ten
moment. Nie był gotowy na ten widok.
-
Will - powiedziała ostro - Nie zgrywaj mięczaka i chodź do cholery jasnej!
Jesteś Cieniem, prawda? - podeszła do niego z groźna miną - Ślubowałeś wierność
mi, Nyks, Cieniom, a nie Obdarzonej i twoja miłość do niej jest nie ważna. I
tak nie zdołasz jej ocalić. Już za późno. - uśmiechnęła się uśmiechem godnym
córki samego diabła, co w sumie jest trafne, gdy jest się dzieckiem Jacquile
Evel. Ile razy on ten uśmiech widział w lustrach, szybach i oczach Marceline,
ale na własnej twarzy.
Warknął
cicho, ale wstał i ruszył za siostrą.
Każdy
krok sprawiał mu coraz większą trudność. Już w połowie drogi do lochów krzyki
Marceline były wyraźnie słyszalne, a każdy z nich był jak ostra igła wbijana mu
prosto w serce.
Niestety
męczeńsko krótka droga dobiegła końca i dotarli do celu. Zebrało się tu już
kilkoro najważniejszych Cieni. Tylko najistotniejszych wpuszczano do lochów. Ci mniej znaczący stali przed wejściami w
oczekiwaniu na wieści o triumfie ich bogini. Z wyjątkiem Willa i piętnastu
herosów wysłanych z Hacjendy. Z nich wszystkich do lochów dostał się jedynie
pierwszy przyjazny mu sojusznik - Oliver Brent, syn Nemezis, któremu Cienie
odebrały ojca i przyrodnią siostrę. Will kiwnął delikatnie głową w jego
kierunku. Chłopak odpowiedział tym samym.
Po
lochach rozniósł sie kolejny przeraźliwy krzyk. Rillianne przyspieszyła kroku,
ciągnąc brata za sobą. Szedł z obojętną miną, próbując maskować swoją
wściekłość, chęć rozniesienia tego całego przeklętego budynku i wszystkich,
którzy się tam znajdowali.
W
końcu po raz pierwszy od tych długich sześciu miesięcy zobaczył Marceline.
Szczerze?
Wolałby nadal trwać w błogiej niewiedzy o jej stanie.
Pamiętał
jej stan, gdy przez kilka dni nie wychodziła z łóżka, po poznaniu prawdy o
swoim pochodzeniu. Wyglądała jak zombie.
A
teraz było milion razy gorzej.
Była
strasznie wychudzona, pomiędzy dziurami w jej niegdyś niebieskiej bluzce
wyraźnie rysowały się żebra. Jej ręce trzęsły się niemiłosiernie, mięśnie
praktycznie zanikły. Wcześniej obcisłe dżinsy stały się luźne i obwisłe. Nie
dali jej nawet czegoś na zmianę. Nadal miała na sobie te same ubrania, które
dostała od rodziny Nicka.
Miał ochotę uciec, nie patrzeć na nią. Widok
Marceline w takim stanie, krzyczącej i kulącej się w kącie był nie do
zniesienia.
I
wtedy Mar uniosła głowę, wcześniej schowaną pod czymś ciemnym, wyblakłym,
matowym i skołtunionym, co kiedyś było czerwoną burzą jej pięknych grubych,
miękkich i mocnych włosów, które tak uwielbiał.
Byłoby
o wiele lepiej, gdyby tej głowy nie podniosła. Byłoby o wiele łatwiej patrzeć
jak jego ukochana Marceline wrzeszczy ochrypłym głosem, jak beznadziejnie
błagalnie woła jego imię, patrząc prosto w jego oczy. Byłoby o wiele łatwiej
stać i nie móc nic zrobić...
Jej
twarz była żałosna. Miał ochotę wydłubać sobie oczy, by tylko na nią nie
patrzeć.
Miała zapadnięte policzki, jej kości
policzkowe wystawały niemiłosiernie, a skóra na nich była tak naciągnięta,
jakby w każdej chwili miała pęknąć. Jej niegdyś różowe, miękkie usta stały się
sine i popękane. Cera przybrała szarawy odcień.
Ale
najgorsze były jej oczy. Ich zielono
szary kolor przygasł, były podkrążone, całe powieki przybrały straszny
fioletowoniebieski odcień.
To
nie były te same oczy, w które tak kochał patrzeć, które ociekały troską po
bitwie na plaży. Już nie było w nich tego zawstydzenia, gdy się z nią droczył,
ani tego wojowniczego błysku, gdy zdarzało jej sie odpyskować i nabrać pewności
siebie.
To
były oczy osoby, która zdradzona i zostawiona już się poddała. Wiedziała, że to
koniec, że nie ma ratunku.
Przez
chwilę te straszne oczy wpatrywały sie w niego i w lochach nastała przerażająca
cisza, przerywana tylko dwoma kropelkami wody, które spadły z sufitu, gdzieś w
oddali.
A
potem ta złowroga cisza została przerwana jeszcze bardziej przerażającym
krzykiem.
Marceline
przez pewien czas, szlochając miotała się po celi.
W pewnym momencie nagle znieruchomiała, a jej
szloch przeszedł w śmiech, który wstrząsnął jej chudymi ramionami.
Wstała
wiedziona nową siła. Kiedy uniosła
głowę, gdzieś na górze trzasnął piorun.
Dokładnie
w momencie, gdy jej oczy spoczęły na jego.
I
to już nie były oczy nieśmiałej Marceline, którą pokochał. To nie były też oczy
osoby świadomej swojego końca, które patrzyły na niego chwile temu.
To
były oczy Nyks, czarne, nieprzeniknione, złowrogie oczy rozświetlone jedynie
kilkoma srebrnymi punkcikami.
Spojrzał
kątem oka na Oliviera. Ten mrugnął o pół sekundy dłużej niż normalnie i Will
wiedział, że teraz każdy heros, który przymierza sie na atak na Cienie dostał
jedną, krótką wiadomość.
"Już czas."
____________
Oto dwudziesty rozdział!
Tak ja jednak żyję! Naćpana słonecznikiem, ale żyję!
Miała być tu jeszcze scena opętania Mar z jej perspektywy... ale nie jestem w stanie jej napisać.
Rozdział napisany jest od trzech dni... ale majówkę miałam zawaloną i nie mogłam go przepisać *ah jak ja kocham pisać w zeszycie*
Mam nadzieję, że się podoba ;)
No to zostawiam Was z tym, bo jutro mam test z historii, powinnam się do niego uczyć a jedynie przepisuje rozdział i pisze na fb z przyjaciółkami :P
Nie zanudzam, bo tak naprawdę pewno nikt tego nie czyta
Laciata <3