Obudziła się. Nadal brzęczały je w głowie słowa ze snu. Czy
to o nią chodzi? Ale co może znaczyć Przez
wszystkich obdarzona...?
Leżała na boku tępo wpatrując się w bladożółtą ścianę. Jej
myśli skierowały się w stronę wczorajszej bójki Williama i Ethana. Szkoda, że
nie rozumiała co mówili... Była ciekawa co wywołało taką złość syna Aresa. A
może, tak jak jego ojciec, szukał najmniejszego pretekstu do bójki?
Nagle zrobiło jej się zimno. Veronica ściągnęła z niej
kołdrę, krzycząc :
- Wstajemy!!!
Marceline przewróciła się na plecy i zasłoniła ręką oczy.
- Widzę, że w poprzednim życiu, czy czymś tam, byłaś
strasznie leniwa. Wstawaj! - pociągnęła ją za rękę.
Wykonały poranne czynności w pustej łazience. Reszta
dziewczyn mieszkających na tym korytarzu, albo jeszcze spała, albo juz była na
śniadaniu. Ubrane zeszły do Części Rekreacyjnej i weszły do sali długiej na
całą szerokość największej części Hacjendy. Przy stołach siedzieli nastolatki,
dzieci, dorośli. Dorośli - mentorzy i dyrektor - siedzieli przy jednym stole w
kącie jadalni tak, że mieli widok na całe pomieszczenie. Dzieci w przeróżnym
wieku, od 5-latków do 12, siedziały przy stole obok. Przy pozostałych stołach
siedzieli nastolatki - najliczniejsza grupa w Hacjendzie. Veronica pociągnęła
ją w stronę stolika przy którym siedział blondyn mniej więcej wzrostu Marceline
i wysoki chłopak o oliwkowej cerze, ciemnych, prawie czarnych oczach, i tego
samego koloru włosach.
- Marceline! - usłyszała za sobą znajomy głos. Głos który
był pierwszym dźwiękiem jaki usłyszała po obudzeniu
Odwróciła się. Przed nią stał Ethan. Veronica stanęła przed
nią zasłaniając ją.
- A ty czego tu chcesz, Lordly? - warknęła. Użyła
angielskiego, ale dzięki wczorajszej lekcji ją zrozumiała.
Ethan uniósł ręce w pojednawczym geście i odpowiedział jej
po grecku :
- Spokojnie. Chcę zaprosić Marceline - położył nacisk na jej
imię. - na śniadanie, żeby zjadła ze mną, a nie z twoimi... przyjaciółmi - na
jego twarzy widoczne wymalował się wyraz obrzydzenia, gdy spojrzał nad
ramieniem córki Hekate.
Veronica prychnęła i odciągnęła siostrę za rękę w stronę jej
przyjaciela i chłopaka. Nick, blondyn, jak zawsze uśmiechał się głupio.
- A czego to wielki Ethan Lordly, najpotężniejszy facet w
Hacjendzie, chciał od naszej drogiej Marceline?
Jeremy patrzył się na Veronicę, albo na okno za nią. Po
brunecie nie było widać na czym skupia wzrok. Zwykle się nie odzywał i
odpływał.
Śniadanie minęło spokojnie... Marceline do pokoju wracała
sama. Veronica przed lekcją ze swoim mentorem chciała jeszcze pobyć trochę z
Jeremym. Nick został i objadał się słodkościami. Kiedy szła przejściem pomiędzy
częściami na jej drodze stanęła ciemnooka blondynka.
Marceline spróbowała ją wyminąć ze spuszczoną głową, ale
dziewczyna znów zastąpiła jej drogę.
- Czego Ethan od ciebie chciał? - warknęła, zaplatając ręce
na piersi.
Posłała dziewczynie zdziwione spojrzenie.
- Chciał ze mną zjeść śniadanie. - szepnęła nieśmiało. Czego
ta dziewczyna od niej chciała? Nic nie zawiniła.
- Masz się trzymać od niego z daleka, rozumiesz? - blondynka
wycelowała w nią palcem.
Marceline pokiwała głową. Dziewczyna z prychnięciem wyminęła
ją potrącając ja za ramię. Marceline nie zdążyła złapać równowagi, ale w
ostatniej chwili ktoś ją złapał. Ta osoba podniosła ją do pozycji stojącej i
odeszła. Gdy się odwróciła zobaczyła plecy i tył głowy Willa.
- Will! - zawołała ale chłopak tylko podniósł rękę w geście
pożegnania i zniknął za ścianą. Co robił w części żeńskiej?
Patrzyła za nim osłupiała. A potem uświadomiła sobie gdzie
on idzie. Przecież za kilka minut mieli się spotkać z Danielem! Popędziła w
stronę swojego pokoju. Wziąwszy książki z półki skierowała się do części
szkolnej. Poszukała pokoju z nazwiskiem swojego mentora i weszła do środka. Na
kanapie siedział Will. Nogi oparł na małym stoliku. Obok kanapy stała półka na
książki, a prostopadle do niej biurko, a nad nim okno.
Daniela nie było.
- Spóźni się. Miał iść ci powiedzieć ale chyba zapomniał. -
poinformował Will i wrócił do dotykania, grubego na pół centymetra,
prostokątnego czegoś.
Pokiwała głową i usiadła na kanapie jak najdalej od niego.
- Will... - zaczęła cicho. Chłopak podniósł na nią wzrok,
pytająco unosząc brwi - Co robiłeś... w żeńskiej części?
Chłopak uśmiechnął się łobuzersko i pochylił do niej. Był
bardzo blisko.
- Na pewno chcesz wiedzieć?
Kiedy oblała się rumieńcem i opuściła głowę. Will zaśmiał
się w wrócił do swojego zajęcia. Chciała zapytać co robi, bo ciekawość
przedmiotu, którego dotykał, była ogromna, ale jednak powstrzymała się od tego.
Bała się jego odpowiedzi i reakcji.
Po kilku minutach wszedł Daniel.
- Najpierw zajmiemy się angielskim. Williamie jak ci idzie
czytanie Romea i Julii?
Chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
- Bardzo dobrze.
Mentor pokiwał głową i zaczął coś mu tłumaczyć, a potem
przeszedł do Marceline. Zaczął jej tłumaczyć podstawy angielskiego. Nie było to
tak pogmatwane jak lekcja Veronici, wiec o wiele łatwiej było jej zrozumieć ten
język. Poprzedniego dnia myślała, że bardzo długo zajmie jej nauka języka
używanego w Hacjendzie, lecz teraz odkryła, że powinna się szybko go nauczyć.
Daniel co jakiś czas przechodził do Williama, by coś mu zadać lub wytłumaczyć.
Po godzinie przeszli do matematyki. Po krótkiej przerwie,
oczywiście. Daniel wyszedł na chwilę. Marceline w zamyśleniu stukała się
ołówkiem po wardze.
Nagle poczuła ciężar po swojej prawej stronie.
- Dwadzieścia.
Spojrzała na Willa zdziwiona. Siedział tak blisko, że stykali
sie nogami. Rękę oparł za nią bliżej lewej strony. Za plecami czuła jego
ciepło, a na ramionach jego oddech. Dreszcz przebiegł jej po plecach, ale nie dała
tego po sobie poznać
- Dla mnie to dziecinada. To dodajesz do tego, a to dzielisz
przez to i masz dwadzieścia. - wytłumaczył jej. Pokiwała głową w podzięce.
Gdy na zegarze wybiła 13, Daniel odesłał ich na obiad.
Wyszli z części szkolnej i idąc wzdłuż aqua-parku skierowali sie do wejścia na
stołówkę.
Will rozejrzał się dookoła i kiedy nie zauważył nikogo
pociągnął Marceline ze ramię i oparł ją o ścianę, a swoim ciałem zagrodził
drogę ucieczki.
- Co robisz...? - zapytała cienkim głosikiem, gdy chłopak
jeździł nosem po jej szyi i oddychał głęboko.
Nie odpowiedział jej tylko nadal kontynuował to co robił,
lecz teraz momentami jego wargi dotykały jej skóry. Ręce nie opierały się o
ścianę tylko oplotły jej talię. Will miał już przejść ustami wyżej, na jej
wargi, ale w jednym momencie zalała ich woda, zerwał się wiatr, rozdzielił ich
ogień. Syn Zeusa odskoczył od niej. Odgarnął obiema dłońmi mokre włosy z
twarzy, po czym przeciągnął je po twarzy zgarniając wodę. Z łobuzerskim
uśmiechem ściągnął przemoczoną koszulę i ją wycisnął. Przerzucił sobie materiał
przez ramię i odszedł w stronę części męskiej.
Marceline nadal stała w miejscu trzęsąc się. Była cała
mokra. Jej sukienka z przodu była zwęglona. Włosy, w mokrych strąkach rozwiane
i poplątane.
W którymś momencie przed jej oczami stanął Ethan.
- Hej... Marceline? - spytał zmartwionym tonem
Kiedy nie odpowiedziała położył rękę na jej tali i chciał ją
poprowadzić, lecz ona od razu mu się wyrwała. Niech nikt mnie teraz nie dotyka!
pomyślała i dreszcze znów przeszły je po plechach.
Ethan stanowczo złapał ją za rękę i po prowadził w stronę
części szkolnej. Przeszedłszy kilka korytarzy weszli do gabinetu dyrektora. Tam
jedna z nimf opatuliła ją kocem i posadziła na kanapie.
Dyrektor zapytał się co się stało, ale nie była w stanie wykrztusić słowa.
Dyrektor zapytał się co się stało, ale nie była w stanie wykrztusić słowa.
Ethan zawiadomił Daniela o stanie Marceline. Reakcją
Williama był dumny uśmiech.
Podczas jego nieobecności przebrała się w czystą i całą
sukienkę.
Po jakiejś godzinie Merceline w końcu była w stanie mówić.
Opowiedziała o tym co robił Will i o tym jak żywioły go odepchnęły i jak nie
mogła ich opanować.
- Mocy swoich opanować
nie może... - szepnął dyrektor.
- Co? - Ethan spojrzał na niego zdziwiony.
- Przepowiednia wygłoszona kilka dni temu. Prosze zawołaj
tutaj Nicka, moja droga. - poprosił Grizzled. Nimfa pokiwała głową i po chwili
wróciła z synem Apollina, którego poznała już wcześniej.
- Wygłoś nam proszę przepowiednię, Nicholasie, synu Apollina.
Nick westchnął. Jego oczy zaszły mgłą. A gdy przemówił, jego
głos zdawał się oddalony i odbijał się echem, tworząc przerażający efekt.
Przez wszystkich obdarzona bez pamięci sie budzi
Mocy swoich opanować nie może
Lecz Hekate ją wspomoże
Bogini zła się trudzi
By ciemność w niej wybudzić
Oczy syna Apollina wróciły do normy. Chłopak padł zmęczony
na kanapę obok Marceline.
- Dziękuję. Marceline... - zaczął dyrektor, lecz dziewczyna
mu przerwała.
- Dyrektorze mogę wrócić na lekcję? Daniel pewnie i tak na
mnie czeka.
Nie chciała tu zostać. Panowała tu teraz mroczna aura.
Musiała stąd wyjść. Jak najszybciej. Mężczyzna pokiwał głową z westchnieniem. Wybiegła
z gabinetu i ruszyła do sali treningowej, o której przed obiadem mówił jej
mentor.
Trening minął dobrze nie licząc wrednych uwag Williama. Po
kolacji w towarzystwie Veronici, Nicka i Jeremiego, poszła do pokoju i przebrawszy
się w koszulę nocną, którą załatwiła jej
już siostra, położyła się spać
- Chodź do mnie... Pomórz mi... Potrzebuję cię! - słyszę szepty.
Przede mną stoi, a raczej unosi się kobieta. Ma dziwne oczy. Czarne,
ale iskrzą się złowrogo. Spowija ją czarna mgła. Podchodzi coraz bliżej mnie.
Wyciąga rękę w moją stronę. Paraliżuje mnie strach. Boję się tej kobiety. W
momencie kiedy miała dotknąć mojej twarzy rozbrzmiewa krzyk :
- Zostaw moją córkę!!!
Ciemna kobieta odsuwa się i obie odwracamy się w stronę źródła dźwięku.
Stoi tam kolejna kobieta. Ta jednak ma oczy koloru gwiazd. Są to dobre oczy,
lecz w tej chwili przerażone. Długie czarne, a może granatowe włosy opadają na
plecy i ramiona. Jej srebrna suknia powiewa. Powoli zaczyna ją otaczać mgła, ale
nadal emanuje od niej siła.
Ciemna kobieta zaczyna śmiać się złowrogo. Z wrzaskiem wyciąga ręce w
stronę Jasnej kobiety. Ta odwdzięcza się tym samym, tylko srebrnym promieniem.
Wtedy rozbłyska. Widzę tylko biel. A potem krzyczę...
Podniosła się gwałtownie na łóżku. W jej uszach nadal
rozbrzmiewał krzyk.
- Ciii... - szepnęła uspokajająco Veronica, przytulając ją -
To tylko koszmar.
Marceline pokiwała głową. Cała się trzęsła. Kim były te
kobiety? Czy Jasna kobieta była jej matką? Hekate? Nazwała ją swoją córką...
Będzie musiała to opowiedzieć siostrze.
- Powiesz mi co ci się śniło?
Pokiwała głową. Opowiedziała Veronice cały sen. Kiedy
skończyła współlokatorka pokiwała głową.
- Wiesz, że będziesz musiała powiedzieć to dyrektorowi?
Niechętnie jej przytaknęła. W końcu po godzinie rozmów, by
odwlec myśli Marceline od snu, obie poszły spać. Tym razem jej sny nawiedzał
Will i Ethan.
_______________
Oto jest trzeci rozdział.
Nareszcie!!! Po dwóch tygodniach... No i tak pewno będzie z rozdziałami tutaj. :/
Rozdział dedykuję Spite, która pytała się o niego :)
Jak i dedykuję go Córce Zeusa. Jest dużo Willa cieszymy się xD
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i przepraszam za wszelkie błędy, złe odmiany, interpunkcję czy powtórzenia :)
Nie zanudzam
Laciata <3