Otworzyła oczy. Nie wiedziała gdzie jest. Ostatnie co
pamiętała to... Nic nie pamiętała. W głowie miała pustkę. Nie wiedziała kim
jest...
Usiadła. Zobaczyła przed sobą długie, blade nogi. Bose
stopy... Wyciągnęła przed siebie ręce.
Były równie blade jak nogi.
Usłyszała nad sobą głos, jednak nic nie zrozumiała.
Podniosła wzrok. Nad nią stał wysoki i umięśniony chłopak.
Miał czarne, krótkie włosy i brązowe oczy. "Jest przystojny"
stwierdziła...
Brunet ponowił pytanie lekko zniecierpliwiony. Znowu nic nie
zrozumiała. Rozejrzał się.
Powiedział coś.
Wychwyciła tylko słowo "Hacjenda" Podał jej rękę. Ona złapała za nią
i wstała.
Potem wymamrotał coś chicho i zapytał :
- Skąd się tu wzięłaś?
Tym razem zrozumiała. Wzruszyła ramionami. Zapytał też czy
wszystko w porządku. Pokiwała twierdząco głową
Delikatnie postawiła
jedną nogę przed drugą i tak znowu i znowu... Nieznajomy prowadził ją przez
jakąś alejkę. Po chwili stanął przed nimi wielki budynek. Ściany miały kolor
brzoskwiniowy. Były tam wielkie okna, jak i takie mniejsze. "Umiem
chodzić, rozumiem wszystko, rozróżniam kolory, ale czemu nie pamiętam kim
jestem, ani nic innego?" zapytała samą siebie.
- Z zewnątrz jest niesamowite. Co dopiero w środku... Jest
tam wszystko. Ale pewno nie ja będę cię oprowadzać. Teraz pójdziemy do
dyrektora Grizzled'a. - powiedział i otworzył przed nią wielkie drewniane
drzwi, ze szklanymi elementami.
Poprowadził ją długim korytarzem. Ściany były beżowe z
kawowymi elementami. Co jakiś czas pojawiały się komody, lustra, obrazy, drzwi.
Te pierwsze i czwarte wykonane z ciemnego drewna, a te drugie i trzecie w nie
oprawione. Na drugiej ścianie były okna. W końcu znaleźli się przed szklanym,
podwójnymi drzwiami. Weszła do środka razem z swoim towarzyszem. Za dużym
biurkiem siedział mężczyzna. Wyglądał na jakieś 40 lat. Kasztanowe włosy
sięgały mu do żuchwy. Na oczach miał duże okulary oprawione w grube czarne
oprawki.
Mężczyzna o coś zapytał chłopaka, ale nie zrozumiała. Użył
imienia Ethan. Czyli ma na imię Ethan... Pasuje mu.
Znów coś powiedział, ale tym razem zwrócił się do niej.
Zrozumiała tylko słowo "nimfa"
"Nimfa? Przecież jestem człowiekiem!" pomyślała.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że wypowiedziała te słowa na głos.
- Nimfy, moja droga, istnieją. Tak jak bogowie. To wszystko istnieje.
Mitologia jest prawdą - wytłumaczył dyrektor. Tym razem go zrozumiała, ale jaka
mitologia? A poza tym ona doskonale wiedziała, że nimfy istnieją. A kto
mieszkał w drzewach i strumieniach w lasach? - W ogóle jak, moja droga, masz na
imię?
- Nie wiem. - odpowiedziała. Dziwnie było wydać z siebie
dźwięk. Wcześniej zrobiła to nieświadomie. Głos wyszedł z jej gardła. Brzmiał
cienko i cicho. Dyrektor westchnął.
- Greka... Co ostatnie pamiętasz?
- Nic.
Ethan otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Dyrektor
patrzył się na nią z uwagą. Przesunął w jej stronę jakąś otwartą książkę.
- Przeczytaj to.
Spojrzała na książkę. Była pisana odręcznie. Najpierw
widziała szlaczki. Potem rozróżniła litery. A na końcu litery poskładały się w
słowa.
- "Selene ma skrzydła przestronne, a blask, który rozsiewa po
niebie, rodzi się z jej głowy nieśmiertelnej i ogarnia całą ziemię."
- przeczytała. Chciała czytać dalej, ale pan Grizzled zabrał jej książkę
sprzed oczu.
Następne przesunął w jej stronę kartkę i jakiś metalowy
przedmiot.
- Mówisz i czytasz po grecku... Napisz coś.
Wzięła do ręki przedmiot i chwilę trzymała go nad kartką.
Potem napisała dziewięć kształtnych liter. Każdą pisała ostrożnie i starannie.
Litery brała przypadkowe. Gdy odłożyła długopis zobaczyła, że złożyły się w
wyraz. Chociaż można raczej nazwać to imieniem.
- I piszesz greką... Ale w przetłumaczeniu na nasze to będzie Marceline. Jak łacińskie Marcelina... Chociaż nasza wersja brzmi identycznie. Wybierasz Marceline, czy Marcelina? - zwrócił się do niej.
- I piszesz greką... Ale w przetłumaczeniu na nasze to będzie Marceline. Jak łacińskie Marcelina... Chociaż nasza wersja brzmi identycznie. Wybierasz Marceline, czy Marcelina? - zwrócił się do niej.
- Dla mnie to jedno i to samo... - szepnął lekko zirytowany
Ethan. Tym razem jego też zrozumiała.
Przyjrzała się temu co napisała. To bardziej jej się
podobało. Brzmiało inaczej.
- Marceline... - wymówiła od teraz swoje imię ignorując
uwagę chłopaka.
Dyrektor pokiwał głową. Powiedział teraz coś o boskim
rodzicu i przywołał do siebie Ethana. Chłopak podszedł do dyrektora i pochylił
się nad jego biurkiem. Wyłapała tylko kilka słów : Demeter, Afrodyta.
Po chwili Ethan się wyprostował i podszedł do niej,
wyciągając ramię.
- Wybierzesz się ze mną na krótki spacer, Marceline?
Jej imię w jego ustach zabrzmiało jak komplement... Lekko
się zarumieniła, ale przyjęła jego ramię. Wyszli z gabinetu dyrektora,
wcześniej się z nim pożegnawszy i poszli inną drogą. Szli teraz w milczeniu
turkusowym korytarzem.
- To jest skrzydło dziewcząt, a że korytarze dzieli się na
boskich rodziców to, to jest korytarz córek Posejdona, zaraz będzie korytarz
córek Demeter.
Spojrzała na niego lekko zdziwiona.
- Córek Posejdona? Posejdon jest bogiem mórz i nie ma chyba
półboskich dzieci... Tak jak Demeter...
- Od wieków bogowie mają półboskie dzieci. Schodzą na ziemię
jak to robili w starożytności, zakochują się w śmiertelnikach i efektem
jesteśmy my - półbogowie. Hestia, Hera i Artemida nie mają dzieci, bo
przysięgały wieczne dziewictwo, a tak to większość bogów ma swoje dzieci. -
wytłumaczył.
Starożytności?
- A Atena? - spytała.
Ethan westchnął, ale wytłumaczył jej, że nie do końca
wiadomo jak rodzą się dzieci Ateny, ale je ma.
Szli teraz korytarzem utrzymywanym w kolorze zielonym. Była
tak zapatrzona w wzory na ścianach, że nie zauważyła chłopaka idącego przed
nią. Wpadli na siebie. Marceline puszczając ramię Ethana upadłaby, gdyby ktoś
nie złapał ją za obie ręce i nie przyciągnął do siebie. Przez chwilę opierała
sie na nim, ale po chwili została brutalnie odciągnięta od niego. Wtedy mu się
przyjrzała. Wysoki, czarne włosy trochę krótsze niż włosy dyrektora,
umięśniony. Chłonęła wzrokiem jego sylwetkę, ale po chwili spojrzała na twarz. Wyraźnie
zarysowane kości policzkowe, pełne usta... Nawet podbródek miał doskonały.
Wyglądał jak ideał. Jego oczy miały kolor tafli wody Morza Egejskiego.
Chwila... skąd ona wie jaki kolor ma Morze Egejskie?
Widziała, że kłócił się z Ethanem, ale nie słyszała (i nie
rozumiała) co mówili. Widziała tylko ruch tych idealnych warg jak mówił.
Po chwili została wyrwana z transu, szarpnięta za ramię
przez Ethana, który wyminął przystojnego nieznajomego szarpiąc ją przy tym za
rękę. Kiedy już trochę się oddalili chłopak szepnął :
- Z dziećmi Zeusa zawsze są problemy...
- On był synem Zeusa? - spytała lekko zdziwiona. To tłumaczy
kolor oczu.
- William Evel. Syn Zeusa. Jest tu od dawna i wywołuje
piski każdej dziewczyny w całej Hacjendzie. - odparł z wyraźnym obrzydzeniem.
Marceline więcej nie pytała. Doszli do ogrodu. Spacerowali po nim i rozmawiali. Ethan tłumaczył jej zasady panujące w Hacjendzie. Od 23 nie można wychodzić z pokoi. Śniadania są na 8:00. Potem każdy spotyka się z przydzielonym mu mentorem. Mentorami są najczęściej dorosłe dzieci Ateny. Mentor z podopiecznym ustalają grafik. Mentor uczy wszystkiego. Matematyki, angielskiego, biologii... (udała, że wiem czym są ostatnie dwa przedmioty) Jak i ma sie nim treningi, np. swoich mocy czy wytrzymałościowe. Pomiędzy jest jeszcze Lunch o 13:00 Zajęcia z Mentorem nie mogą trwać dłużej niż do 17:30 i potem do obiadu jest wolne. O 19:30 jest obiad. A o 22 trzeba iść się umyć do łazienki, po jednej na każdy korytarz i o 23 gasić światła.
Jak i przedstawił jej wygląd i rozmieszczenie Hacjendy.
Budynek jest rozdzielony na cztery części. Od wschodu jest skrzydło męskie, od
zachodu żeńskie. Pomiędzy, od południa (i od wejścia), są sale treningowe, wielka
biblioteka, gabinet dyrektora, sekretariat, w którym pracują nimfy i sale do
nauki, gdzie Mentorzy spotykają się z Podopiecznymi. Z tyłu, od północy jest Część Rekreacyjna.
Największa. Są tam pokoje gier. Bilard, piłkarzyki, cymbergaj i wszystko inne
co możliwe. Spa, sauna, kryty basen. W środku, pomiędzy częściami Hacjendy był
mini-aquapark ze zjeżdżalniami, barkiem...
Każdą część łączą długie, ukośne korytarze, z obu stron
przeszklone, oparte na filarach. Skrzydło żeńskie i męskie nie są połączone,
tak samo jak część rekreacyjna i część szkolna.
Ethan co jakiś czas rozglądał się dookoła.
W końcu dotarli do fontanny. Marceline zaczęła bawić się
wodą. W momencie kiedy podniosła rękę woda poszła za jej przykładem. Kilka
kwiatów urosło. Zerwał sie lekki wiatr. A po chwili z jej drugiej dłoni
wystrzeliło kilka iskierek.
- Ethan, co się dzieje?! - pisnęła przerażona, ale syn, jak
się dowiedziała, Aresa tylko się uśmiechał.
- To znaczy, że wiemy kto jest twoim rodzicem. Jesteś córką
Hekate. Bogini magii. Chodź, trzeba to powiedzieć dyrektorowi! - krzyknął i
pociągnął ja za rękę. Po kilku minutach znaleźli się w gabinecie dyrektora.
Ethan opowiedział mu wszystko a ona tylko kiwała głową. Dyrektor wyznaczył jej
mentora i przydzielił pokój. Mówił, że będzie go dzieliła z inną córką Hekate,
Veronicą.
Z Mentorem miała się spotkać za godzinę.
_______________
Oto pierwszy rozdział.
Mam nadzieje, że się podoba :)
Przepraszam za błędy :)
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!