piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział VIII

Stała w łazience susząc włosy po ich umyciu dziwnie czerwonym szamponem. Zerknęła w swoje odbicie i suszarka wypadła jej z ręki.
Dłonie i skóra przy włosach miały dziwny różowy kolor, a włosy były ognistoczerwone.
Zza rzędu pryszniców wyłoniła się Michelle.
- Pięknie. Długo nie zejdzie - powiedziała z dumą. Podeszła bliżej Marceline - To za umawiane się z Ethanem - szepnęła i wyszła.
Marceline znów spojrzała na swoje odbicie. Michelle ma rację. Łatwo się to nie zmyje.
Co ona jej zrobiła? Za co Michelle dolała jej farby do szamponu?
Wzięła głęboki wdech. Spokój, nakazała sobie. Spokój. Ale w jej głowie i tak uformował się obraz blondynki oblanej wodą. A po Hacjendzie rozniósł się straszliwy pisk. Mimo łez w oczach Marceline zachichotała. Schowała włosy pod ręcznik i wyszła z łazienki. Szybko prześlizgnęła się do pokoju.
- Ile mo... - zaczęła Veronica, ale przerwała, gdy ręcznik zsuną się z włosów Marceline - Co ci się stało?!
- Michelle. - odpowiedziała, siadając na łóżku.
- Okay. Spróbujmy to zmyć. Lub chociaż przyciemnić...

O dziewiętnastej ktoś zapukał do drzwi.
Włosy Marcelin były w miarę przyzwoitym stanie - miały barwę ciemnej czerwieni. Nic więcej nie udało im się zrobić.
Veronica podeszła do drzwi, ale nie zdążyła ich otworzyć, gdy do ich pokoju wpadła wściekła Michelle.
- Ty... - warknęła wskazując na Mar - Oblałaś mnie... Zapłacisz za to!
Marceline i Veronica wpatrywały się w nią z osłupieniem. Vera otrząsnęła się pierwsza.
- Serioooo? Jeszcze woda?
Michelle nie zwracając na nią uwagi kontynuowała:
- Skończysz marnie, Marceline. Umawianie się z MOIM - wskazała na siebie - Ethanem to jedno, ale oblewanie mnie wodą to przesada. I zniszczyłaś mi nowe buty! Pożałujesz. - Wysyczała i wybiegła.
Siostry spojrzały na siebie zdziwione. Veronica wzruszyła ramionami. Poczekały jeszcze chwilę na Ethana, ale chłopak się nie zjawił. W końcu podjęły decyzję o pójściu na bilarda. Vera pierwsza wyszła z pokoju, a Marceline w rogu pokoju ujrzała jakiś cień. Po chwili poczuła jakby jakaś ręka sięgnęła w głąb jej ciała szukając serca. Potrząsnęła głową, odganiając dziwne wrażenie i szybko ruszyła za siostrą.

***
Will

- Na gacie Zeusa, jak ty to robisz?! - krzyknął Nick po tym jak Will wbił piątą bilę z rzędu.
- Nie wzywaj gaci ojca mego na daremno - odgryzł się - I się zamknij.
Nick udał, że zamyka usta na kłódkę i wyrzuca kluczyk gdzieś za siebie. Will w tym czasie ustawił kij i pochylił się nad stołem by lepiej wymierzyć. W momencie, kiedy miał pchnąć kij Nick powiedział:
- Nie żeby coś, ale Marceline przyszła. Lordly się chyba nie zjawił... - posłał przyjacielowi znaczące spojrzenie.
Kij Willa uderzył bilę zbyt mocno tak, że wypadła zza stołu, a on sam gwałtownie się wyprostował od razu kierując wzrok ku wejściu.
Syn Apollina wybuchnął śmiechem i oparł o stół bilardowy by się nie przewrócić i zacząć tarzać po podłodze, co zresztą mu się nie udało, bo Will uderzył chłopaka w tył głowy posyłając go na podłogę, na której ten zaczął się tarzać i jeszcze bardziej śmiać.
Jednak drzwi wejściowe otworzyły się, a w nich stanęły Veronica i Marceline, która z ciemnoczerwonymi włosami wyglądała prawie jak bogini ognia.
Nick widząc jego wzrok po krótkiej przerwie od śmiechu, znów śmiał się jeszcze bardziej, czym zwrócił na siebie uwagę dziewczyn. Will schylił się po białą bilę posyłając Marceline zachęcające spojrzenie, do którego dodał również łobuzerski uśmiech. Wstał i rzucił bilą w nadal śmiejącego się Nicka. On złapał ją kilka milimetrów przed twarzą.
- Spadaj sobie do wulkanu! - krzyknął z miną Golluma z "Władcy Pierścieni".
Will odsunął się od stołu przewracając oczami i dał Nickowi pole do manewru.
Veronica spiorunowała ich wzrokiem i pociągnęła Marceline do stołu najdalszego ich.
- Biedaczysko - cmoknął Nick - Piękna Marceline do ciebie nie przyszła.
- Zamknij się już. - warknął Will i wrócili do gry.

***

Lekko zawiało, a temperatura spadła o kilka stopni. Chłopacy spojrzeli na siebie lekko zdziwieni. Wrzesień w tym roku jest trochę chłodniejszy niż normalnie, ale w budynku powinno być o wiele cieplej niż jest teraz. Za oknami błysnęło i w jednej chwili spadł deszcz. Lampy zamrugały i po sali rozniósł się krzyk.
- Veronica!!! - wrzasnął Nick i pobiegł do przyjaciółki. Will popędził za nim.
Światła zgasły i rozległ się złowrogi szept, delikatnie znajomym głosem:
- Nareszcie...
Dobiegli do córki Hekate. Marceline stała kawałek dalej w długiej, czarnej, połyskującej sukni. Kiedy się odwróciła jej oczy zaszły czernią, zasłaniając nawet białka.
Will cofnął się o krok, a Mar (o ile to była ona) zbliżyła się do niego.
- Synalek Zeusa... - podniosła lekko jego brodę wskazującym palcem z długim ostrym paznokciem - Ładniutki. Dziękuję ci za rozproszenie uwagi tej dziewczynki.
- Kim... jesteś..? - warknął z trudem. Palec kobiety wbijał mu się boleśnie w podbródek.
Zaśmiała się. Niby głosem Marceline, ale takim obcym. Odsunęła się od Willa i podniosła rękę. Przez okna wpadły nieznane mu potwory i zaczęły rozwalać wszystko w zasięgu wzroku. Łącznie z uczniami. Jeden z człekokształtnych monstrów wziął młodszego chłopaka, który razem z kolegami zerwał się do ucieczki i rozszarpał go na pół. Salę zalały krzyki i uczniowie, którzy próbowali się ratować. Willowi ucieczka nie mogła się udać, gdyż obok niego stała Marceline, a przy niej "strażnik" w postaci największego z potworów. Nick zabrał oszołomioną Veronice i po chwili w pomieszczeniu został tylko Will i Marceline, która śmiała się w niebogłosy. Potwory wciąż burzyły wszystko, a dorośli nie nadciągali z pomocą. Will sięgnął ręką do pasa, ale nie odnalazł broni. Westchnieniem irytacji powstrzymał odruch uderzenia się dłonią w czoło. Zawsze, ZAWSZE, miał przy sobie, chociaż krótki sztylet, albo nawet nóż do masła!, tylko dzisiaj, kiedy to szkoła została zaatakowana nie miał przy sobie broni.
- Cholera - szepnął i zaryzykował ucieczkę. Ale w ostatnim momencie, kiedy już prawie uciekł drogę zastąpiła mu Marceline, Piękna Marceline, która muchy by nie skrzywdziła, która na treningach obwiniała się, o to, że mu coś zrobiła, gdy poleciała mu chociaż malutka kropelka krwi. I to nie z jej winy.
Stała teraz przed nim w ciemnej sukni, z czarnymi oczami, gotowa wymordować całą ludzkość.
- Ty Williamie, słodki Williamie, zostajesz. Przyłącz się do mnie! Służ Wielkiej Pani Nocy! Obal ze mną bogów! Zniszcz świat! Zostań władcą świata u mego boku!
Will cudem powstrzymał się od prychnięcia. Kimkolwiek była ta kobieta, przydałaby jej się dłuuuga wizyta u psychologa.
Od odpowiedzi uwolniły go... wstęgi srebra? Błyszczące, srebrne nici oplotły błyskawicznie wszystkie potwory po chwili zamieniając je w pył. Po chwili maki dopadły też Marceline, skrępowały jej kostki i nadgarstki i powoli sunęły wyżej, zostawiając na jej bladej skórze czerwone pręgi jak od poparzeń. Sekundę później rozbłysło światło i wyłoniła się z niego ciemnowłosa kobieta ubrana w delikatny, cieniutki srebrny chiton. Ale w jej ubraniu nie było nic wyzywającego, czy nieprzyzwoitego. Prezentowała się dostojnie, pięknie i sprawiała wrażenie potężnej.
Marceline zamarła z krzykiem na ustach.
- Selene. - syknęła.
- Wiem jak mam na imię. Zostaw moją córkę!
Marceline była córką Selene?! przeszło Willowi przez myśl.
- Ona nie jest twoją córką! Gdy ja tworzyli nie zostałyśmy zaproszone! Tylko Wielka Dwunastka, Hades i Hestia byli zaproszeni! Nas, pomniejszych bogów, mieli gdzieś! Nie brałaś udziału w jej narodzinach! - krzyknęła Srebrne nici wciąż coraz bardziej raniły jej ciało, lecz ona nie krzyczała.
- Robisz jej krzywdę. - wyrwało się Willowi.
Selene spojrzała na niego, jakby właśnie uświadomiła sobie jego obecność.
- Nie mojej córce. - powiedziała i oczy jej rozbłysły. Gwałtownie odwróciła się do przeciwniczki i posłała w jej stronę setki srebrnych macek. Powietrze przeszył krzyk bólu Marceline. Nagle spowiło ją światło, Selene w jednej chwili zniknęła. Kilka sekund później z kokonu blasku na podłogę osunęła się omdlała Marceline.
Podbiegł do niej i w ostatnim momencie uchronił od upadku. Ułożył ją sobie na kolanach i szepnął jej imię odgarniając jej kilka kosmyków z twarzy. Lecz jego szept został zagłuszony przez krzyk Lordliego, który wpadł do pomieszczenia, krzyczącego to samo imię.
Chłopak odepchnął Willa, zwalając Marceline z jego kolan, tak, że spadła na podłogę.
Will wstał i odszedł od pary, ledwo powstrzymując się od rzucenia w Lordliego czymś ciężkim.

Ale przypomniał sobie słowa Nicka.

"Możesz się oszukiwać, Lordly, ale ja i tak znam twój brudny sekret" pomyślał i wyszedł, trzaskając drzwiami. 
________________________
Oto ósmy rozdział!
Nareszcie!!! Przepraszam, że tak długo nie było, ale miałam próby kółka teatralnego i jak o ósmej szłam do szkoły to o osiemnastej z niej wracałam, a po tym jakoś weny i ochoty nie ma.
Ale mamy wakacje! Nareszcie (co niestety dla niektórych oznacza rozstanie z klasą :( )! Jak tam u Was zakończenie roku?
Mam nadzieję, że rozdział się podoba :) i przepraszam za błędy.
Rozdział dedykuję Spite. Dzięki Tobie znalazłam motywację na skończenie tego rozdziału i przepisanie go.
I teraz... Ogłoszenia parafialne!
Po pierwsze : jak pewnie da się zauważyć zmieniłam nieco kolorystykę i czcionkę :) Ale mam nadzieję, że się Wam zmiany podobają :)
Po drugie : w ramach rekompensaty może dodam kilka faktów o sobie? Chyba, że moja osoba Was nie interesuje :) Tyle ile będzie komentarzy tyle faktów :)
Po trzecie : już od razu na początek wakacji Laciata wyjeżdża. Pierwszego lipca lecę sobie na wakacje i nie będzie mnie dwa tygodnie. Może do wtorku uda mi się coś napisać, ale wątpię. 
Nie zanudzam i mam nadzieję, że ktoś to przeczytał, choć i tak wiem, że nikt :/
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!


P.S O ile ktoś tu jest. Wiem, że czasem się nie chce komentować, bo sama tak mam, ale proszę. Nawet króciutki komentarz doda mi weny. Chociaż jedno słowo :)

P.S 2 Chciałam jeszcze podziękować pewnej osobie z mojej (teraz już byłej) klasy. "Spadaj sobie do wulkanu" jest dzięki Tobie i dla Ciebie.  I tak tego nie przeczytasz

niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział VII

- Ten idiota ruszał mój szkicownik?! - wrzasnęła Veronica po tym jak Marceline wytłumaczyła jej czemu szkicownik leżał na stoliku nocnym, a nie w szufladzie biurka, gdzie jego miejsce, i czemu ubrania w szafie są porozwalane.
- Przepraszam - wyszeptała Marceline spuszczając głowę.
- Dobra... nie ważne. Chwilaaa... Ile ty już tutaj jesteś?
Marceline zastanowiła się chwilę.
- Około dziesięciu dni. - odpowiedziała w końcu.
- A gadasz po angielsku jakbyś tu była dziesięć lat. Jak?! - Veronica usiadła a obrotowym krześle przy biurku.
- Hmm... - zastanowiła się. Siostra miała rację. Cały czas bez problemu mówiła po angielsku. Wszyscy w jej otoczeniu używali tego języka, więc i ona go sobie przyswoiła.
- Tak po prostu? - odpowiedziała sobie Veronica.
- Chyba. - Marceline wzruszyła ramionami.
- Oddaj mi swój talent do nauki. - jęknęła, odchylając głowę do tyłu. Nagle zamarła i gwałtownie wyprostowała głowę - Ty powiedziałaś, że Lordly zaprosił cię do Iris?! Na którą?!  Nie cierpię go, ale twoja pierwsza randka to historyczne wydarzenie! - powiedziała podekscytowana Veronica.
Marceline znów zawstydzona spuściła głowę i wybąkała coś, że Ethan miał po nią przyjść.
- Okay. Trzeba cię przygotować - podjęła i podeszła do szafy, wyciągając trzy sukienki - Przebieraj się i zobaczymy w której ci najładniej.

***
Ethan

Stanął przed drzwiami pokoju Marceline. Przejechał ręką po włosach, by bardziej je zmierzwić.
- Okay... - szepnął do siebie i wziął głęboki wdech.
Zapukał do drzwi, przybierając szelmowski uśmiech. Zza framugi wysunęła się głowa Veronici, a jego zadowolenie poszło się bujać...
- Czekaj, Lordly.  Dziesięć minut. Trzeba było podać konkretną godzinę, a nie... - trzasnęła drzwiami, ale po chwili pojawiła się znowu - Nadal cię nie lubię.
Westchnął z irytacją i oparł się o ścianę.
- Lordly? - usłyszał kpiący głos za sobą.
Ręce zaczęły mu drżeć z wściekłości. Udał, że go nie słyszy. Nikt mu nie zepsuje randki z Marceline. Nawet  William Evel.
- Oh... - westchnął z udawanym przejęciem - Dziewczyna cię wystawiła?
- Chciałbyś być na moim miejscu - warknął nie mogąc się powstrzymać.
- Dlatego nazywam cię zwierzęciem - szepnął do siebie, poczym spojrzał na numerek drzwi przed którymi stali - Marceline? Powodzenia. Po rozmowie z tobą rano przybiegła do mnie przerażona. Potem spadła z Sybil. Ma słodkie usta... - oblizał wargi z aroganckim uśmiechem.
Ethan nie wytrzymał. Uderzył Evela z lewego sierpowego i podniósł go za kołniez koszuli. Po jego brodzie pociekła delikatna stróżka krwi. Niestety efekt psuło to, że Ethan był niższy od niego i Evel opierał się na palcach.
- Coś ty powiedział?!
Kpiący uśmiech nie zszedł z jego ust.
- Że Marceline ma słodkie usta.
Dużo osób już mówiło Ethanowi, że jako syn Aresa nie potrafi pohamować gniewu, ale nigdy jeszcze złość nie pochłonęła go tak bardzo. Nawet gdy Evel przymilał się do Marceline przy bilardzie. Wtedy był wściekły ale nie aż tak jak teraz. Nie słyszał nic oprócz szumu krwi w uszach. Nie widział nic oprócz Evela, który właśnie miał polecieć na ścianę, ale przez barierę gniewu przebił się łagodny głos :
- Ethan?
Marceline stała przed drzwiami swojego pokoju, jak zawsze piękna, i patrzyła na niego zdziwiona.
- Wpadłeś... - wyszeptał bezgłośnie Evel z rozbawionym błyskiem w oku.
Ethan odepchnął go jak wnerwiającego dzieciaka (co z tego, że William był od niego starszy?)
Evel bez problemu wylądował na dwóch nogach i rzucając mu rozbawione, a Marceline mówiące "Zostaw tego idiotę" spojrzenie, odszedł z cichym śmiechem.
- Co... co sie stało? - zapytała cicho, podchodząc do Ethana.
Ponownie przeczesał ręką włosy.
- Nie ważne... Idziemy? - podał jej ramię, a ona je przyjęła lekko zarumieniona.

***

Ethan otworzył przed Marceline drzwi do kawiarni, wpuszczając ją do środka. Uśmiechnęła się do niego uroczo. Uwielbiał jej uśmiech. Żadna dziewczyna nie ma takiego pięknego uśmiechu.
Usiedli przy stoliku najbardziej ukrytym przed spojrzeniami innych. Jego stoliku. Zawsze siadał tu z dziewczynami.
Sięgnął po menu, chociaż i tak wiedział co weźmie. Marceline błądziła wzrokiem po karcie dań z lekko zagubionym wyrazem twarzy. Odłożył swoje menu.
- Pomóc ci? - zapytał i pochylił się do niej delikatnie.
Pokręciła głową, rozrzucając brązowoczerwone włosy na ramionach.
- Nie... ja tylko... - zaczęła nieśmiało - Nie znam żadnych z tych rzeczy. Kawa, herbata tak, sernik, szarlotka brzmią znajomo, ale reszta...
- Nie znasz - dokończył. Marceline pokiwała głową - Pozwolisz, że ja ci coś wybiorę?
Znów kiwnęła. To jej najczęstszy gest. Niestety rzadko się odzywała. Bardzo lubił brzmienie jej głosu.
Podniósł rękę i pstryknął palcami. Po chwili podeszła do nich Erika - kelnerka obsługująca ten stolik.
- Co podać? - zapytała uprzejmym tonem, dziwnie uśmiechając się do Ethana.
- Mrożoną kawę, razy dwa, i duży deser truskawkowy.
Erika kiwała głową i notowała zamówienie, poczym odeszła.
- A ty? - odezwała się Marceline.
Ethan zaśmiał się pod nosem.
- Deser na spółkę, jeśli ci to nie przeszkadza.
Pokiwała głową uroczo zarumieniona.

Czekali na zamówienie około dziesięć minut. Rozmawiali na różne tematy, a Ethan mógł się nią zachwycać do woli. Marceline jest najpiękniejsza dziewczyną jaka w życiu widział.
- Oto państwa zamówienie - Erika położyła duży puchar lodów pomiędzy nimi i dwie wysokie szklanki z mrożoną kawa obok każdego z nich. Ethan kiwnął głową w podziękowaniu.
Po tym jak kelnerka odeszła Marceline sięgnęła po truskawkę i włożyła ją do słodkich ust.
- Mmmmm... - westchnęła i wzięła do ręki łyżeczkę i nabrała na nią trochę lodów.
- Cieszę się, że ci smakuje. - powiedział biorąc łyk kawy. Zimny, lekko gorzki smak rozszedł się po jego gardle.
Marceline z wesołą miną dziecka wcinała lody, więc Ethan dołączył do niej. Przed kilka minut jedli w 'delikatnie' niezręcznej ciszy.
- Nic ci się nie stało? - przerwał milczenie, nie mogąc go już więcej znieść.
Dziewczyna spojrzała na niego trochę zdziwiona.
- Słyszałem, że spadłaś z Sybil. - wyjaśnił.
Jej policzki przybrały odcień prześlicznego różu i całą jej nieśmiałość, która wcześniej zniknęła, wróciła.  Marceline spuściła głowę prawie niezauważalnie nią kiwając.
- A Evel? - wymsknęło mu się.
Jak na zawołanie zabrzęczał dzwonek na drzwiach i do środka weszła para. Blond dziewczyna z orzechowymi oczami trzymała pod ramię wysokiego bruneta.
Serce Ethana zabiło szybciej. Wściekłość zalała jego ciało. Jak on śmie tu przychodzić?! I to jeszcze z Michelle. Każdy w Hacjendzie wie, że Michelle Manuke podoba się Ethan. Evel wiedział, że przychodzi tu dziś z Marceline. Jego wróg zerknął na niego rozbawiony. Michelle podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczyła Ethana. Podbiegła do niego i wepchnęła mu się na kolana.
- Ethan, skarbie! Co ty tu robisz?! - pisnęła mu do ucha. Skrzywił się i próbował zdjąć jej ręce ze swojego karku, ale na marne.
Marceline odwróciła wzrok, a w kawiarni lekko zawiało.
- Nie przyszłaś tu przypadkiem z Evelem? - zapytał, próbując ukryć zirytowanie.
Blondynka wzruszyła ramionami.
- A kogo on obchodzi? Ważne, że ty tu jesteś!
Zamknął oczy
Wdech
i wydech.
Otworzył oczy
Lekki powiew znów się ponowił.
Jego wzrok wylądował na Evel'u, który zamówił dwie szklanki whiskey.
- Patrz, Evel zamówił dla ciebie whiskey.
- Chcesz? - nie czekając na odpowiedź Ethana pobiegła do Williama i wyrwała mu szklankę, którą już przyłożył do ust. Jak na blondynkę przystało nie pomyślała o tym w wziąć nienaruszoną, stojącą obok.
Wróciła do Ethana i podała mu trunek. Odepchnął go ręką, ale ona przyłożyła mu szklankę do ust. Nie chcąc się oblać pociągnął kilka łyków.
Fuj... Evel... Jego usta dotykały tej szklanki.
Krew w jego żyłach przyspieszyła z wściekłości.
Evel uśmiechał się do niego bezczelnie znad szklani whiskey.
Michelle odłożyła szklankę i pocałunkiem zlizała resztki bursztynowego płynu z jego ust.
Rozległ się huk.
Szyby rozsypały się na kawałki.
Michelle poleciała na drugi koniec pomieszczenia.
A Marceline stała wstrząśnięta.
O...Ona to zrobiła?
Kiedy oprzytomniała i wybiegła z kawiarni do Ethana podszedł Evel.
- Dlatego właśnie, Lordly, nie umawiasz się z dziewczynami, którym okazałem chociaż cień zainteresowania.
I wyszedł z Iris, a chwile później rozległ się dźwięk odjeżdżającego motoru.

Ethan z wściekłością i szybciej bijącym sercem uderzył w stolik, robiąc w nim dziurę na wylot.
Nienawidził tego szybszego rytmu, tych oczu, które nawiedzały go w snach i na jawie i tego, że chciał niemożliwego. Nie z jego charakterem.

***
Marceline

- Panuje nad ogniem, rozmawia z końmi, błyskawicznie się uczy, posługuje się każdą bronią z precyzją najlepszych wojowników, jest jedną z najpiękniejszych dziewczyn w szkole, ma uzdolnienia artystyczne... To nie jest normalne! A teraz mi mówisz, że jeszcze nad powietrzem ma władze! - Marceline usłyszała krzyki Daniela, stojąc przed drzwiami ich gabinetu. Mężczyzna rzadko tracił panowanie nad sobą, ale jak juz krzyczał pół Hacjendy mogło go usłyszeć.
- Tak. I nie radzę tak krzyczeć. - odezwał się spokojnie Will - Marceline, wejdź. Nie ładnie tak podsłuchiwać.
Ze spuszczoną głową otworzyła drzwi, opuszkami palców muskając dziurkę od klucza. Rozległo się cicho kliknięcie, a ona weszła do środka.
Daniel patrzył na nią lekko osłupiały.
- Były zamknięte.
- Wiedziałem - powiedział Will, podciągając się na kanapie.
Spojrzała na nich zdziwiona.
- Zamknąłem drzwi od wewnątrz. Nie powinnaś móc tu wejść. - wytłumaczył Daniel. Jego czasami przerażający spokój powrócił.
- Ale weszłam, czyli... - szepnęła cicho Marceline.
- Otworzyłaś zamek. Bez klucza. Teoretycznie się włamałaś. Jak Hermesiątko.  - podsunął Will.
- Hermesiątko? - zapytała z cichym śmiechem.
- No tak. - zaczął tłumaczyć - Dziecko Hermesa - Hermesiątko. Nie którzy tak mówią. Hermesiątko Hadesiątko, Zeusiątko... Chyba ten blondyn od Apollina z którym się przyjaźnisz to wymyślił i się przyjęło. - wzruszył ramionami.
- Hermes, Posejdon, Zeus, Atena, Apollo, Ares, Afrodyta, Hefajstos - ni z tego ni z owego zaczął wymieniać Daniel. Gdy pozostała dwójka spojrzała na niego z zdziwieniem - Tych bogów masz cechy, Marceline. A jesteś córką Hekate. Ale może to przez to...
- Przez wszystkich obdarzona... - wyrecytował śpiewnie Will.
- Ale Ciemna Kobieta nazwała mnie córką Selene.
- Może przejdziemy do lekcji? Nic z tego nie wyniknie. - zaproponował w końcu Will. - Co jak co, ale Romea i Julię to ja chcę omawiać.
Daniel z westchnieniem przeszedł do lekcji.
Marceline coraz szybciej doganiała Willa w materiale, chociaż zaczynała prawie od zera, w między czasie okazało się, że jednak coś tam umie. Głównie znała się na zielarstwie i przyrodzie.
Ile ja mam w ogóle lat? - zadała sobie pytanie. To samo usłyszał Daniel, gdy szli do stołówki.
- Pewnie około siedemnastu. Tak jak Veronica, czy Nick. - odpowiedział.
- Albo Will... - dodała.
- Will ma dziewiętnaście.
Mareline przeniosła wzrok z Daniela na plecy Willa, który szedł przed nimi.

***
Will

Uśmiechnął się lekko na słowa Marceline. Ale po chwili z twarzy Willa znikło zadowolenie. Do jego uszy doszedł znienawidzony głos wołający Mar.
- Przepraszam, że tak wyszło wczoraj. W ramach rekompensaty, chciałabyś pójść ze mną do Alfy? - zapytał Lordly niemal błagalnym tonem.
Will prychnął i trochę przyspieszył kroku. Korciło go aby podsłuchać więcej, by znów zaciągnąć Michelle do Ethana, by im przeszkodziła, by Marceline zniechęciła się do Lordliego.
Marceline miała być jego i koniec. Mimo to nie wsłuchał się w ich rozmowę.
Ale głos Mar i tak do niego doszedł :
- Oczywiście.
Will nawet nie odwracając się wiedział, że uśmiecha się do Ethana miłym, niewinnym uśmiechem... Tak jak powinna uśmiechać się do niego...

***

Worek treningowy bujał sie coraz mocniej z każdym ciosem Willa. Ktoś (Daniel) powinien mu go trzymać, ale jego mentor gdzieś zniknął.
Nagle worek zatrzymał się, a zza niego wyłoniła się głowa Nicka.
- Kto wkurzył bezuczuciowego Williama Evel'a? = zapytał przyjaciel (tak przyjaźnił się z Nickiem) z głupim uśmiechem. Gdy Will nie odpowiedział jego uśmiech sie powiększył.
- Czyżby Lordly zaprosił piękną Marceline na druga randkę, po tym jak pierwszą im spaprałeś?
- Cicho. - syknął i głową wskazał na Mar, która pod okiem Daniela (który magicznie wrócił jak przestał mu być potrzebny) bawiła się małą kulką ognia. Jej perlisty śmiech rozbrzmiewał echem w całej sali.
- Czyli zgadłem - powiedział zadowolony, a potem dodał z roziskrzonymi oczami : - Wiesz, że czasem mam prorocze sny? Albo ukazujące czyjąś tajemnicę?
- Yhym...
- To słuchaj tego.

***

Will wpatrywał się w przyjaciela z buzią rozdziawioną ze zdziwienia.
- Serio? Ja? - zapytał z niedowierzaniem - Nie wierze, że nie ona. - wskazał kciukiem na Marceline.
- Y-y - Nick pokręcił głową jak dziecko - Ty
- Ktoś jeszcze wie? - Will uśmiechnął się złowieszczo.
- Verę i Mar zamierzam powiadomić. - odparł tonem policjanta.
- Może na razie zatrzymaj to dla siebie.
Nick również się uśmiechnął
- Znam ten uśmiech. Knujesz coś.

- A jak.
_________________
Oto siódmy rozdział!
Nareszcie go przepisałam! Calusieńki napisany w zeszycie. Ale w końcu przepisany. Byłby wcześniej, ale lenistwo zwyciężyło. Przepraszam.
Mam nadzieję, że się podoba. 
I Przepraszam za wszelkie błędy. 
Nie zanudzam 
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!