- Mar? - lekko zaniepokojony głos Willa przedarł się przez
błękitną zasłonę i kobieta zniknęła, a razem z nią błękit.
Marceline zamrugała kilkukrotnie.
"Twoją matką, Marceline"
Czyli to była Hekate? Ale Selene nazywała ją swoją córką. A
ta kobieta była najzwyklejszą śmiertelniczką.
Czy aby na pewno jak najzwyklejszą?
W tej kobiecie było coś znajomego. Coś co poruszyło serce
Marceline. Jakby... coś z jej przeszłości.
Natłok myśli przerwał Will, który usiadł przed nią i złapał
ją za rękę.
- Hej... - delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy wolną ręką
- Co jest?
Marceline pokręciła głową, walcząc ze łzami. Chciała jeszcze
raz zobaczyć tą kobietę. Zadać jej pytania. Było w niej coś znajomego. Coś co
Marceline kochała.
Do szyby oddzielającej jej salę od korytarza zapukał Daniel.
Kiwnęła głową zapraszając go do środka. Mężczyzna wszedł i od razu zażądał
wyjaśnień. Will streścił mu wszystko, a Marceline opowiedziała jeszcze o tej
kobiecie.
- Tak przypomnę, że "Wielka Pani Nocy" - nakreślił
palcami cudzysłów - powiedziała, że Mar nie jest córką Selene. A Ta mimo to
uparcie mówiła o tobie "moja córka"
Daniel usiadł zrezygnowany na krześle przy łóżku.
Po długich dyskusjach na temat staruszki, Ciemnej Kobiety,
mocy Marceline Daniel i Will rozeszli się do swoich pokoi, a Mar ponownie
została sama.
***
Will
Willowi przyśnił się jego ojciec.
Zeus siedzi na dużym fotelu w moim starym domu, a ja siedzę na stole na
ukos niego.
Tyle, że to nie jestem dziewiętnastoletni ja tylko dziesięciolatek,
który powstrzymuje łzy i patrzy się tępo w podłogę
. Teraźniejszy ja stoję obok niego i
przypatruję się tej scenie.
Zeus podnosi wzrok ze swoich dłoni na mnie. Ale nie na tego
dziesięcioletniego mnie, jak myślałem, tylko na tego dorosłego mnie.
- Synu... Powiedz mi... Kim jest ta dziewczyna przy której ciągle się
kręcisz?
No tak... czuję lekkie ukłucie, Zeus ma gdzieś swoje dzieci,
szczególnie Lily i Rillianne.
- Marceline? Córką Hekate. - odpowiadam. Nie czuję zbytniej potrzeby
mówienia mu o Selene i o staruszce, które nazwały się matkami Mar.
Bóg piorunów unosi brew.
- Twojej matce lepiej szło okłamywanie bogów. Mów prawdę.
Spuszczam głowę jak moje dziesięcioletnie ja. Na wzmiankę o matce
zaciskam pięści i mrużę oczy by nie dopuścić do nich tych kropelek, które nie
zawitały tam od dziewięciu lat. Po chwili jednak otwieram oczy i się prostuję,
przyjmując arogancką postawę.
- Moja Marceline jest piękną i wielce utalentowaną dziewczyną , do
której nikt inny nie ma prawa. A takiego podejścia do kobiet nauczyłem się od
ciebie. - odpowiadam pewnie. Marceline jest tylko moja i nikt, nawet Lordly
tego nie zmieni.
Ojciec śmieje się, a jego śmiech toczy się echem po całym domu. Jednak
szybko poważnieje.
- Mówisz, że jest wielce utalentowana i piękna? Jak ona? - Zeus
wywołuje tęczę i nakazuje Iris pokazać mu "dziewczynę z gwiazd". Na
tęczy ukazuje się Marceline ubrana w chiton. W rękach trzyma gliniany wazon i
uśmiecha się do kogoś. Jej skóra ma dużo ciemniejszy odcień niż tej którą znam,
ale to wciąż jest moja Marceline. Za jej plecami widać było jakieś miasto.
- Tak - mówię niepewnie. Ten obraz wydaje mi się dziwny - To Marceline.
Tęcza znika.
- Selene zapłacisz za uwolnienie jej... - warczy Zeus, w sposób prawie
godny Lordliego, via Wilkołaka - Masz się trzymać od niej z daleka.
- Czemu? - udaje mi się zapytać nim wszystko się rozpływa.
***
Marceline
Marceline przeleżała w szpitalu jeszcze tydzień. W między
czasie staruszka ukazała jej się jeszcze dwa razy , ale tylko sie uśmiechała i
znikała. Z Danielem doszli do wniosku, że Marceline potrafi komunikować sie ze
zmarłymi, a ta staruszka to Greczynka ze starożytności. Tylko nazwała się matką
dziewczyny?
Will nie zjawił się u niej ani razu, za to Ethan przychodził
codziennie, przynosił jej bukiety kwiatów i przepraszać za swoje zachowanie.
Marceline przyjmowała wszystko z uśmiechem.
- Przecież nic się nie stało. - odpowiadała za każdym razem.
W końcu Marceline mogła wyjść ze szpitala. i pierwszym
miejscem do jakiego się udała była stajnia.
- Sybil! - pisnęła i pognała do boksu ulubionej klaczy.
- W stajni się nie krzyczy i nie biega. - doszedł ją
znudzony głos z boksu na przeciwko.
- Will? - szepnęła z nadzieją. Cały tydzień go nie widziała.
Martwiła się o niego i już myślała, że coś mu się stało. Na szczęście nic.
- I wy mi mówicie, że
ona go nie kocha. - usłyszała głos Damona.
Marceline skuliła się zawstydzona.
Z boksu wyłonił Will, prowadząc ogiera, posłał jej karcące
spojrzenie i wyszedł ze stajni.
- Cały tydzień się tak
zachowuje. - powiedziała Sybil lekko zmartwionym tonem - Ale... gdzie dziś jedziemy? Proponuję plażę.
Może i mamy październik, ale dziś jest wspaniała pogoda. Marzę by zanurzyć
kopyta w wodzie!
- Ale... przecież ja tylko raz jeździłam - zaprotestowała -
Do tego spadłam.
- To, że spadłaś to
trochę moja wina. A jeździsz doskonale! Dawno nie miałam takiego jeźdźca!
Marceline zarumieniła się miło połechtana. Nagle naszła ją
pewna myśl.
- A Will i Damon gdzie pojechali? - spytała opierając dłonie
na biodrach.
Sybil cofnęła sie
kilka kroków w głąb boksu.
- N-nie w-wiem. - wyjąkała
Merceline zaśmiała się i ogłosiwszy decyzję o wybraniu się
na plażę, zajęła się szczotkowaniem klaczy, cicho z nią rozmawiając. Uśmiech
nie schodził jej z twarzy.
W pewnym momencie, gdy już kończyła czyszczenie konie stały
się trochę niespokojne.
- Mar? - usłyszała głos Ethana.
- Tutaj! - zawołała śpiewnie i odkładając zgrzebło wyszła z
boksu.
Chłopaka spotkała przy siodlarni. Weszli do pomieszczenia i
Mar wzięła sprzęt Sybil, ledwo utrzymując ogłowie. Ethan nie zaoferował jej
pomocy, czego nie mogła nie zauważyć.
Konie wciąż się nie uspokajały.
- Zabierz go stąd! - nakazał jej Sun, a kilka innych głosów
dołączyło do niego.
Marceline się skrzywiła. Zostawiła siodło i ogłowie przy
boksie Sybil i pociągnęła Ethana do siodlarni.
- Tak będą spokojniejsze. - powiedziała do siebie zamykając
drzwi.
- Kto? - spytał, a raczej warknął czym sprawił wrażenie
bardzo niezadowolonego z jej słów.
- Konie. Biedactwa są niespokojnie, kiedy tu jesteś. - odpowiedziała i odwróciła się do niego z
uśmiechem, czując że powoli zaczynają ją palić policzki.
Ethan lustrował ją wzrokiem, jak wilk lustruje sarnę, którą
zamierza zabić i pożreć. Po krótkiej chwili podszedł do Marceline, oparł dłonie
po obu stronach jej twarzy. Nie zdążyła nawet mrugnąć a on ją całował.
- Jak mi tego brakowało... - wymamrotał z ustami na jej
ustach.
Marceline sięgnęła dłońmi do jego karku chcąc wpleść palce w
te nieliczne dłuższe kosmyki plątające się na jego karku, ale napotkała tylko
krótkie, lekko kłujące ją w ręce włoski. Jej palce zamarły, gdy uświadomiła
sobie czego oczekiwała.
- Proszę, proszę... - do jej uszu doszedł czyjś głos -
Widzę, że powstrzymujesz swoją zefirowską naturę za pomocą Marceline, Lordly.
Mar odskoczyła od Ethana i skuliła głowę w ramionach.
W drzwiach stał, oparty o framugę Will z rękami zaplecionymi
na piersi.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Co nie zmienia faktu, że -
zwrócił się do Marceline - on cię tylko wykorzystuje by odwrócić swoją uwagę od
kogoś innego.
Spojrzała na niego zdziwiona, ale Will już nie zobaczył jej
wzroku bo wyszedł. A Ethan był widocznie wściekły.
- Nie słuchaj go. Plecie bzdury. - warknął i wyszedł,
ciągnąc Marceline za sobą.
- Ethan, puść mnie. - pisnęła cicho - Mam zajęcia.
Chłopak mrugnął kilkukrotnie.
- Przepraszam. - mruknął i puścił Marceline, nie zauważając
jej kłamstwa. Dopiero wyszła ze szpitala. Daniel nigdy nie posłałby jej do
stajni. Ethan pocałował ją w policzek i wybiegł ze stajni.
- W stajni się nie biega. - powtórzyła słowa Willa i zajęła
się siodłowaniem Sybil.
Po stajni rozniósł się śmiech dziecka i tupot stópek, kiedy
Marceline zapinała popręg.
- Nie wierzę, że braciszek zainteresował się taką
dziewczynką. - Mar usłyszała słodki, dziewczęcy głosik.
- Tak, tak, Lily. Też nie mogę tego zrozumieć. - dołączył
się damski głos.
W drzwiach boksu stanęła wysoka, szczupła kobieta. Miała na
sobie piękną granatową suknie, a jej szyję zdobił naszyjnik z połyskujących
diamentów. Sama kobieta była bardzo blada, ale jej oczy błyszczały pięknym
odcieniem niebieskiego. Marceline te oczy wydawały się znajome, ale nie
potrafiła ich teraz skojarzyć. Po chwili obok kobiety stanęła mała dziewczyna,
tak samo blada, z takimi samymi oczami.
Kobieta postąpiła kilka kroków do przodu.
- Nie mogę zaprzeczyć. Brzydka nie jesteś. Ale chyba nic w
tobie specjalnego. - powiedziała, przyglądając się Marceline.
- A potrafisz rozmawiać z konikami? - spytała Lily,
splatając rączki za plecami i przekrzywiając głowę - Willy zawsze lubił konie.
- Wciąż lubi. - poprawiła ją matka lekko znudzonym tonem -
Przecież poszedł jeździć.
- Willy? - powtórzyła Marceline - Will? Jesteś siostrą
Willa? - zwróciła się do kobiety - A pani jego matką?
"Jaka matka taki syn. Jak to się sprawdza w twoim
przypadku" rozbrzmiały w jej głowie słowa Ethana i ujrzała wyraz oczu
Willa po tym jak je wypowiedział.
Co ta kobieta zrobiła?
- Do-kła-dnie - przesylabowała Lily z każdą sylabą przekrzywiając
głowę na prawo i lewo.
- Jacquline Evel we własnej osobie. Ale myślę, że chyba
znasz to nazwisko. - powiedziała kobieta z dumnym uśmiechem.
Marceline pokręciła głową.
- Nazwisko Evel oczywiście znam. Ale o pani nigdy nie
słyszałam.
Kobieta zacmokała.
- Jak to możliwe. - westchnęła lekko urażona, podeszła do
Marceline i wzięła jej brodę w dwa palce, poczym cofnęła się z przerażeniem w
niebieskich oczach. Mar juz wiedziała czemu wydały jej się znajome. Will miał
identycznie oczy. - Lily... Wracamy.
- Ale mamo! - zaprotestowała dziewczynka, zostając w boksie
mimo nakazu matki.
- Chodź dziecko! - krzyknęła i wzięła córkę za rękę - To
przed nią ostrzegał nas wujek Apollo.
- Na prawdę? - podekscytowała się dziewczynka i wyrwała
rączkę z dłoni matki - Willy kocha dziewczynkę-gwiazdkę? Pokaż jakąś sztuczkę
z... - zamyśliła się przez chwilę przykładając wskazujący paluszek z krótkim,
pomalowanym na granatowy kolor paznokciem - ogniem?
Marceline wpatrywała się w dziewczynkę osłupiała, a jej
matka stała obok co chwila ze strachem zerkając na dziewczynę.
Dziewczynka-gwiazdka?
- Słucham?
- No przecież wujek Hefajstos dał ci władzę nad ogniem. - wymamrotała,
robiąc dziubek, co lekko zniekształcało jej słowa - Tak jak ciocia Demeter nad
ziemią, wujek Posejdon nad wodą, a tatuś nad powietrzem.
- Lily, idziemy - ostatecznie nakazała Jacquline i wzięła
córkę na ręce, po czym wyszła ze stajni.
Marceline dopiero teraz zauważyła znikającą, błękitną
poświatę.
Matka i siostra Willa były martwe?
Będę musiała spytać Daniela. - pomyślała Mar i wyprowadziła
Sybil z boksu tłumacząc jej z kim rozmawiała.
- Jacquline Evel to
manipulantka, zdrajczyni i kłamca. tak omamiła Zeusa, że prawie odstąpił jej
tronu Hery. Ale to za długa historia. Jedziemy na plażę! - zarządziła Sybil.
Jak klacz powiedziała tak Marceline zrobiła. Wyprowadziła ją
z stajni, poprawiła popręg, wsiadła na nią i kłusem ruszyły w stronę plaży.
___________________
Oto rozdział iks, znaczy dziesiąty.
Drugi z dwóch "marokańskich rozdziałów" napisanych na wakacjach. Bo ja nie mam co robić na wyjazdach tylko rozdziały pisać.
Szczerze mówiąc jestem z niego o wiele bardziej zadowolona niż z poprzedniego. Sen Willa podoba mi się chyba najbardziej. No i postać Lily.
Mam nadzieję, że się podoba i przepraszam za błędy.
I oficjalnie ogłaszam, że dopóki nie będzie... hmm... 15 komentarzy rozdziału XI nie będzie. Nie znaczy to jak, że wybije 15 to rozdział będzie od razu bo ja też muszę go napisać. (coś mi to zdanie dziwnie brzmi, ale okay)
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!