Rano Marceline wyszła z pokoju z lekturą od Daniela w ręku
przyciśniętą do piersi. Stanęła przed drzwiami do sali z nazwiskiem Daniela
Winsora i pociągnęła za klamkę, ale drzwi się nie ruszyły.
- Po prostu wiedziałem... - usłyszała za sobą szept. Z
piskiem przerażenia odskoczyła.
- Will!
- Słucham? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem. Po chwili
uśmiech zszedł z jego ust - Miałem ci powiedzieć, że spotykamy się w stajni,
ale, wiesz, coś mi umknęło - spojrzał na nią znaczącym wzrokiem, pod którego
presją Marceline spuściła głowę, czując, że płoną jej policzki. - Chodź,
włożysz książkę do gabinetu. - machnął dłonią i wyciągnął z kieszeni spodni
klucz. Otworzył nim drzwi gestem ręki, jak książę z bajek jakie czytała
ostatnio, zapraszając ja do środka. Wślizgnęła się zgarbiona z głową w
ramionach do pokoju i odłożyła książkę na półkę.
- A i radziłbym ci polecieć do pokoju i się przebrać. W
sukienkach nie jeździ się wygodnie.
Wtedy spojrzała na jego strój. Ciemne spodnie, lekko
przylegające do ciała i koszula z podwiniętym rękawem.
Przeniosła wzrok na swoją sukienkę. Nie jeździła nigdy
konno, ale wiedziała, że będzie jej w tym nie wygodnie.
- Ech... Chodź, a nie się gapisz. Veronica na pewno ci
załatwiła jakieś spodnie. Jak nie to coś zabierzesz. Proste.
Na pewno nie jesteś synem Hermesa? spytała się w myślach,
ale nie odważyła się tego powiedzieć. Pociągnął ją za rękę w stronę skrzydła
żeńskiego.
- Hekate... Tu Afrodyta. O Julie ma niezamknięte drzwi.
Ciekawe na kogo czeka... Hefajstos. Błe...
Iris. Za dużo tęczy. O, Hekate - gadał do siebie. Otworzył drzwi kluczem
wyjętym jej z ręki. Wepchnął Marceline do środka i zaczął przetrząsać szuflady
w szafach. W końcu rzucił w jej stronę ciemne wąskie spodnie i delikatną
jasnobrzoskwiniową koszulę. Wskazał na parawan. Oblana rumieńcem spuściła
głowę.
- Nie będę podglądał spokojnie. - powiedział przewracając
oczami - Aż taki okropny nie jestem.
Odwrócił się i zasłonił dłonią oczy. Marceline pośpiesznie
weszła za parawan. Chwilę siłowała się z zamkiem ale w końcu szybko i trochę
niezdarnie zdjęła sukienkę i naciągnęła spodnie. Włożyła ręce w rękawy koszuli
i ją zapięła. Wyszła zza parawanu i zastała Willa siedzącego na jej łóżku z szkicownikiem
Veronici w rękach. Podniósł na nią wzrok. Odłożył szkicownik na stolik nocny i
wstał.
- Czemu oglądałeś jej rysunki? - zapytała cicho. Chciała
wypowiedzieć te słowa stanowczo z pretensją, ale nie potrafiła.
- Nudziłem się. - wzruszył ramionami.
Resztę drogi pokonali w ciszy. Daniel czekał na nich, jak
zawsze ubrany w garnitur, oparty o wejście do stajni. Gdy zobaczył Marceline i
Willa odepchnął sie od framugi i zaczął iść przed nimi prowadząc ich do
siodlarni. Weszli do pomieszczenia, gdzie unosił się zapach skóry. Will głęboko
wciągnął powietrze i z lekkim uśmiechem na twarzy wziął skórzane siodło i
ogłowie. Wyszedł z siodlarni zostawiając ją samą, ale po chwili pojawił się
znowu i wziął drugi zestaw. Kiwnął na nią głową, nakazując wyjście. Poszła za
nim. Mijała boksy, a w nich konie różnych ras i maści. Na drzwiach każdego
boksu była tabliczka z imieniem konia, datą jego urodzin i imionami rodziców.
Kątem oka zabaczyła, że siodło i ogłowie, które Will wziął
wcześniej wisiały przerzucone przed drzwi do boksu dumnego, czarnego konia krwi
angielskiej. Koń widząc jej spojrzenie prychnął i stuknął kopytem o siano.
- Pff! Myślałem, że
dziewczyna Willa będzie umiała chociaż ogłowie założyć -usłyszała jakiś
głos, ale nie wiedziała, kto był jego właścicielem.
- A tu takie chuchro -
zawtórował mu inny.
- Ona nawet Sybil nie
okiełzna. - warknął jeszcze inny, poczym
zaczął się śmiać. Kilkanaście kolejnych głosów dołączyło go niego.
Zatkała uszy i pobiegła do Willa. Akurat wieszał ogłowie
przy boksie i wchodził z siodłem do środka. Nie zwróciła uwagi na konia.
Widziała tylko, że był biały. Złapała Willa za rękę i spojrzała na niego
błagalnie.
- Ucisz ich... Ucisz... - powtarzała coraz głośniej i
głośniej.
- Nawet nie wie kim
jesteśmy. - zaśmiał się jeden z głosów.
- To ona nas
słyszy?! - zdziwił się inny,
przerywając salwę śmiechu.
- Nie, ośle, tylko udaje, że słyszy jakieś
głosy. - umilkł na chwilę - Jasne, że
słyszy!
- Nie jestem osłem! - zaprotestował.
- Cicho! - syknął pierwszy z głosów jakie
usłyszała - Prince, Sun, nie kłócić się! Chcę się jeszcze
pobawić tym, że nie wie co się dzieje"
- Oh! Wszyscy
przestańcie! - jęknął damski głos - W
szczególności ty, Damon! Dziewczyna przez was płacze!
Rzeczywiście. Marceline przytulała się do ramienia Willa i płakała,
mocząc mu koszulę łzami. Chłopak zdawał się nie mieć nic przeciwko temu, by się
do niego przytulała, ale nie wiedział co się dzieje. O jakich głosach mówiła
Marceline? On nic nie słyszał.
- Sybil! Niszczysz
zabawę! - odezwał się po chwili głos nazwany Damonem. Rozpoczął kłótnię.
Głosy rozbrzmiewały w jej głowie jak burza.
Sybil?
Odsuneła się od Willa i spojrzała na tabliczkę z imieniem
konia w którego boksie stali.
Wielkimi, ozdobnymi literami było napisane Sybil.
Sybil jest koniem...? Rozejrzała się po innych tabliczkach.
Prince, Sun... Damon - przy boksie z siodłem i ogłowiem. Koń na którym będzie
jeździł Will. Ale... Ale czemu ona je słyszała?
- Cicho... Proszę...
- bezsilna zsunęła się po drzwiach boksu Sybil - Proszę, uciszcie się...
- zwróciła wzrok na konia Willa.
- Wow! Patrzcie! Błaga
nas. - głos Damona wybił się nad pozostałe. Kłótnia ucichła - Taka mała, słaba... Nic mi nie zrobisz.
Szczeniaka być nie okiełznała. A co dopiero konia czystej krwi angielskiej!
Jej spojrzenie skierowane na karego konia stało się
błagalne.
William pochwycił jej wzrok.
- Ty... Ty ich słyszysz? - spytał z niedowierzaniem - Tylko
dzieci Posejdona to potrafią.
Pokiwała głową.
- Daniel, do cholery! - wrzasnął. Konie automatycznie
ucichły. Donośny głos chłopaka roznosił się po stajni. Z drugiego końca rzędów
boksów wyszedł ich mentor otrzepując ręce i mankiety po szczotkowaniu konia.
Najwyraźniej ich nie słyszał.
- Nie wiem jakim cudem, ale ona je słyszy. Siodło chyba jej
założysz. - zwrócił się do Marceline wskazując na Sybil - Muszę się Damonem
zająć.
I z tymi oto słowami przeszedł do boksu naprzeciwko.
Po półgodzinie konie były już gotowe do jazdy. Zostało tylko
je osiodłać.
Daniel poszedł porozmawiać z dyrektorem Grizzedlem na temat
tego, że Marceline słyszy rozmowy koni.
Damon na szczęście już się nie odzywał. Czasami słyszała
jeszcze inne konie, ale tylko urywki, bo udało jej się ignorować te dźwięki.
Po wyczesaniu białej, błyszczącej grzywy Sybil, odłożyła
szczotkę do koszyka i wzięła ogłowie z haczyka przy boksie i znów weszła do
środka.
- Dasz radę? - usłyszała za sobą lekko kpiący głos. Will
stał trzymając wodze Damona. Koń stał za nim i niecierpliwie stukał kopytem o
beton.
- Jasne, że nie. Nie bądź śmieszny. - prychnął ogier. Will nie zareagował.
Marceline spuściła głowę i spróbowała zdjąć klaczy kantar.
Will westchnął i zaprowadził Damona do boksu. Wziął siodło dla Sybil i zarzucił
je na grzbiet klaczy. Jej udało się zdjąć kantar.
Klacz cały czas sałą cierpliwie i wyrozumiale, jakby
wiedziała, że Marceline robi to po raz pierwszy.
Uniosła rękę z ogłowiem, zastanawiając się jak to założyć.
Zerknęła na Damona po czym przełożyła pasek potyliczny przez uszy klaczy
najdelikatniej jak mogła. Ułożyła wszystkie paski tak jak należało i zapięła
paski policzkowe i nachrapnik na pysku klaczy.
- Te za mocno - szepnął Will tuż przy jej uchu. Odpiął paski
policzkowe nadal stojąc bardzo blisko. Zacisnął dłoń w pięść i włożył ją między
podgardle konia, a paski złapał pod nią
- Teraz zapnij. - nakazał cicho.
Wzięła paski policzkowe i, starając się unikać dotyku jego
dłoni, zapięła. Will rozluźnił pięść i wyjął ją spod pasków.
- Tak to się robi. Inaczej jest za ciasno. Rozumiesz? -
zapytał, stojąc juz w przyzwoitej odległości.
Pokiwała głową. Will wszedł z boksu Sybil i wyprowadził
Damona ze stajni. Marceline poszła w jego ślady trzymając ogłowie za wodze.
Wprowadzili konie na wybieg i Will zaczął majstrować przy
siodle. Gdy skończył i zobaczył, że Marceline nic nie robi podszedł do nich (zostawiając
Damona samego) i zrobił coś z siodłem Sybil.
- Daniel powinien ci to tłumaczyć.
Jak na zawołanie Daniel wyszedł ze stajni prowadząc dużego
konia wielkopolskiego. (Ras, maści, budowy konia, siodła i ogłowia akurat się
nauczyła) Dołączył do nich na wybiegu i zręcznym ruchem wsiadł na konia. Will
tak samo. Patrząc na ich ruchy włożyła lewą nogę w strzemię, jedną ręką złapała
przedni łęk, a drugą tylni. Odbiła się prawą nogą od ziemi i szybko przerzuciła
ją na drugą stronę.
- Oj to będzie ciekawy
pokaz... Będzie się z czego śmiać. -
zadrwił Damon
- Damon! -
skarciła go Sybil.
Konie prychały na siebie przez chwilę, a Marceline
przyglądała się im z zaciekawianiem. Will na Damonie podjechał blisko niej i
szepnął :
- Udają, że się nie cierpią. Na prawdę... hm... łączy ich
coś więcej. Peter mi powiedział.
Cmoknął na Damona i koń poderwał się kłusem do przodu.
Mimo, że Marceline nigdy w życiu nie siedziała na koniu,
doskonale wiedziała co robić. Delikatnie poruszyła biodrami do przodu nakazując
klaczy, by się ruszyła. Nie mocno, ale stanowczo piętami ścisnęła jej boki.
Cmoknęła i ponowiła ruch biodrami, tylko z większą siłą, chcąc zakłusować.
Usłyszała gwizd z dołu i spojrzała na Ethana opartego o
płot, ale po chwili musiał się odsunąć, bo Will na Damonie przejechał bardzo
blisko, galopem kurząc na wszystkie strony. Ethan odskoczył krztusząc się. Will
pojechał dalej z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Lordly, nie dołączysz?! - zapytał z drugiego końca wybiegu
kpiącym głosem.
Syn Aresa prychnął, a Marceline spróbowała podjechać bliżej
chłopaka, ale Sybil zaparła się kopytami i nie chciała iść dalej.
- Zwierzęta mnie nie lubią - skrzywił się Ethan.
- Oh... - szepnęła Marceline wycofując klacz.
- Biedny, Lordly... Własny gatunek cię nie kocha. - powiedział z udawanym przejęciem Will.
- Jaka matka taki syn... Jak to się sprawdza w twoim
przypadku... Ale, Marceline... - przybrał szelmowski ton - Chciałabyś tego
wieczoru pójść ze mną do Iris?
Zarumieniona spuściła głowę. Czy Ethan naprawdę przed chwilą
zaprosił ją do ulubionej kawiarni uczniów Hacjendy?
- Radzę się nie zgadzać. - szepnął Will jak zawsze pewnym
siebie głosem, ale w jego oczach coś się zmieniło na wspomnienie o matce - On
cię jeszcze zgwałci czy coś.
- Możemy pogadać bez niego?! - poddał się syn Aresa.
Zerknęła na Daniela. Galopował na wybiegu obok. Spojrzał na
nią i lekko skinął głową.
Will odjechał dalej już nie zwracając uwagi na Marceline i
Ethana. Dziewczyna zeszła z Sybil. Tylko nie mogła jej zostawić bez opieki... A
w okolicy nie było nikogo kto by jej przypilnował.
- Poczekam. Ale się
pospiesz. - powiedziała klacz.
Marceline schyliła głowę w podziękowaniu i pobiegła do
Ethana. Odeszli kawałek, tak by Will nie mógłby im przeszkodzić.
- Więc się zgadzasz? - zapytał z nadzieją w
ciemnoczekoladowych oczach.
Kiwnęła głową. Will przecież żartował. Nic jej nie groziło z
Ethanem.
Chłopak uśmiechnął się zadowolony.
Z wybiegu dobiegło ich ciche rżenie.
- Wiesz... - zaczęła cicho - Muszę wracać...
- Dobrze. - skłonił się sięgając po jej dłoń i złożył na
niej delikatny pocałunek - Przyjdę po ciebie.
Dygnęła lekko z nieśmiałym uśmiechem. Już miała zabrać rękę, gdy Ethan przyciągnął
ją do siebie, przyciskając swoje usta do jej.
Nie wiedziała co robić, ale po chwili instynkt podpowiedział
jak ma się zachować. Oddała pocałunek powtarzając po nim ruchy warg, jakby to
była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Dreszcze rozeszły jej się po całym
ciele. Oczy zamknęły jej się automatycznie, a ręce powędrowały na jego kark.
Sybil znów zarżała.
Marceline odskoczyła od Ethana i ukłoniła się przepraszająco
poczym pobiegła na wybieg, wciąż czując na ustach słodko-gorzki smak warg
Ethana.
Z biegu wskoczyła na Sybil i popędziła ją od razu do galopu.
Klacz przestraszyła się takich gwałtownych ruchów, zarżała ze strachu i stanęła
dęba.
Marceline pisnęła, spadając i przywołała ogień. Co było
głupie, w końcu ogień tylko niszczy, prawda? Nie mógł jej w żaden sposób pomóc.
I ten nikomu nie potrzebny ogień rozprzestrzenił się dalej
niż Marcelie chciała. Po kilkunastu sekundach do jej uszu dobiegły krzyki osób
znajdujących się w Hacjendzie.
***
Kilka dni później...
Jechała juz kilka godzin. Tępo wpatrywała sie w krajobraz za
oknem. W jej uszach grała muzyka. Poruszała ustami, jakby śpiewała, ale z jej
gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.
Udało jej się wkraść do jakiegoś autobusu, który zabierał
jakąś wycieczkę z hotelu w którym spędziła tę noc. Nie wiedziała, gdzie jadą.
Ważne by jak najdalej od Hacjendy.
Hacjenda...
Ogień...
Ogień, który spalił całą Hacjendę.
I to ona go wywołała. Ona sprawiła, że cała Hacjenda stanęła
w ogniu, a każdy kto był w środku i okolicach spłonął razem z nią. To wszystko
jej wina.
Autobus zatrzymał się gwałtownie, przerywając falę
wspomnień. Poleciała na oparcie siedzenia przed nią. Rozległy się krzyki
kobiet. Ktoś coś zawołał z zewnątrz, ale nie zrozumiała słów.
Otworzyły się drzwi i do środka wszedł wysoki, czarnowłosy
mężczyzna. Napad? I tak nie miała przy sobie nic wartościowego. Tylko koszulę i
spodnie, w których jeździła w dzień pożaru, tanią MP3 i słuchawki, kupione już
po wyjeździe i szczotkę do włosów. Ostatnie pieniądze wydała na pokój w hotelu.
Napastnik sprawdzał wszystkie kobiety w autobusie. Przestała
zwracać na nich uwagę. Jak będzie coś robić znowu coś spali. A nie chciała juz
używać ognia. Do czegokolwiek.
W pewnej chwili ktoś szarpnął ją za ramię i poderwał w górę.
Spojrzała prosto w niebieskie oczy Williama Evela.
- Zostaw mnie! - pisnęła, próbując się wyrwać. MP3 wraz ze
słuchawkami upadły na podłogę. Will schylił się po nie i włożył do kieszeni
dżinsów.
Prychnął i pociągnął
ją w stronę wyjścia. Nikt nie reagował na to, że jakiś facet siłą wyciąga
szarpiącą się, bezbronna dziewczynę. Patrzyli na Willa z przerażeniem. Czarne roztrzepane
włosy, płonące z zawziętości oczy, zaciśnięta szczęka, Wyglądał jak wojownik na
polu bitwy, który zabijał bez przeszkód w obronie tego na czym mu zależało. I
nim był.
Wyciągnął ją z autobusu, pozwalając przerażonym ludziom
jechać dalej.
Stanęli na poboczu drogi. Will wyglądał jakby miał ją
uderzyć i była pewna, że zaraz poczuje piekący ból po uderzeniu. Podszedł
bliżej i objął. Po chwili odsunął trochę i ustami przywarł do jej.
Nigdy nie całowała Willa, bo niby czemu? Całowała tylko Ethana...
Było zupełnie inaczej niż z synem Aresa... Odważyła się
nawet powiedzieć, że lepiej. Ale Ethan...
Jego imię rozbrzmiało w jej głowie jak dzwon.
Veronica - kolejny dzwon w głowie
Nick - jeszcze jeden
Jeremy - dzwon nadal nie ucichnął
Daniel - dzwon nadal bije
Oni wszyscy jak i setni innych osób zginęło w pożarze, który
ona wywołała. Will jest jedynym ocalałym.
Pokręciła głową a z jej oczu popłynęły łzy i mimo woli
przytuliła się do Willa. Jedynej znajomej osoby z jaką spotkała się w ciągu
ostatnich dni... Chłopak wziął ją na ręce, ucałował w czoło i zaczął gdzieś
iść. Ukołysana rytmem jego kroków i jego zapachem Marceline zasnęła...
____________________
KA BUM!!! (Rico style xD)
Dobra... niestety ale to raczej koniec. Wena powoli odpuszcza, a w głowie ciągle siedzi mi coś innego, a kac książkowy, który odzywa się coraz częściej nie daje mi pisać. Nie wiem jak pociągnąć dalej tą historię mimo, że jeszcze parę dni temu miałam genialny pomysł. No cóż... Tak to jest. Przykro mi, że kończę już po 6 rozdziałach. Bez wyjaśnienia skąd Mar na takie moce, co będzie z Willem i Ethanem, kim są Jasna i Ciemna Kobieta. Niestety, ale widzimy się tu raczej ostatni raz. Chyba, że Apollo będzie taki dobry i odda mi wenę.
No jak...
Więc Po raz ostatni
Nie zanudzam
Laciata <3
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Dobra żartuję xD Oto ciąg dalszy :
***
Podniosła się z krzykiem przerażenia i rozejrzała dookoła.
Była na wybiegu. Will siedział obok niej, a Damon i Sybil
skubali trawę kilkanaście metrów dalej.
- Księżniczka się obudziła? - zakpił Will wstając i
otrzepując spodnie - To wracamy do jazdy.
Zostało nam tylko 10 minut.
Marceline jeszcze raz się rozejrzała szukając wzrokiem
spalonych ruin Hacjendy. Widząc ją Will dodał :
- Spaliłaś tylko kawałek trawy.
Wstała i oblizała usta... czując na nich smak mięty...
Pocałunek Willa. To też był sen? Hacjenda nie spłonęła, więc
i to też musiał być sen. Ale był taki realistyczny.
Uniosła rękę do ust, a Will uśmiechnął się asymetrycznie.
- Po tym jak spadłaś z Sybil straciłaś przytomność i nie
oddychałaś. Jedyne co mogłem zrobić to usta-usta.
Wsiadł na Damona, a ona, cała czerwona, na Sybil.
- Will czy Ethan?
- zapytał Damon, ale Marceline nie była pewna
czy pytanie było skierowane do niej, czy do Sybil.
Tak czy siak nie zamierzała odpowiadać. Przecież nie
całowała Willa. On ją... nie wiedziała jak określić sposób w jaki jej pomógł.
Ale we śnie... ten pocałunek był...
- Will -
odpowiedziała Sybil.
Tyle, że Marceline nie wiedziała czy się z nią zgadza...
__________________
__________________
Oto szósty rozdział.
Wybaczcie mi to poprzednie wtrącenie, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. :D
Jest to chyba najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam. :)
I pomyślałam, że może następny rozdział zabierałby perspektywę i Willa i Ethana? Co Wy na to?
I pomyślałam, że może następny rozdział zabierałby perspektywę i Willa i Ethana? Co Wy na to?
Mam nadzieję, że się Wam podoba
I oczywiście przepraszam za błędy :)
Nie po raz ostatni
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!