sobota, 24 maja 2014

Rozdział VI

Rano Marceline wyszła z pokoju z lekturą od Daniela w ręku przyciśniętą do piersi. Stanęła przed drzwiami do sali z nazwiskiem Daniela Winsora i pociągnęła za klamkę, ale drzwi się nie ruszyły.
- Po prostu wiedziałem... - usłyszała za sobą szept. Z piskiem przerażenia odskoczyła.
- Will!
- Słucham? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem. Po chwili uśmiech zszedł z jego ust - Miałem ci powiedzieć, że spotykamy się w stajni, ale, wiesz, coś mi umknęło - spojrzał na nią znaczącym wzrokiem, pod którego presją Marceline spuściła głowę, czując, że płoną jej policzki. - Chodź, włożysz książkę do gabinetu. - machnął dłonią i wyciągnął z kieszeni spodni klucz. Otworzył nim drzwi gestem ręki, jak książę z bajek jakie czytała ostatnio, zapraszając ja do środka. Wślizgnęła się zgarbiona z głową w ramionach do pokoju i odłożyła książkę na półkę.
- A i radziłbym ci polecieć do pokoju i się przebrać. W sukienkach nie jeździ się wygodnie.
Wtedy spojrzała na jego strój. Ciemne spodnie, lekko przylegające do ciała i koszula z podwiniętym rękawem.
Przeniosła wzrok na swoją sukienkę. Nie jeździła nigdy konno, ale wiedziała, że będzie jej w tym nie wygodnie.
- Ech... Chodź, a nie się gapisz. Veronica na pewno ci załatwiła jakieś spodnie. Jak nie to coś zabierzesz. Proste.
Na pewno nie jesteś synem Hermesa? spytała się w myślach, ale nie odważyła się tego powiedzieć. Pociągnął ją za rękę w stronę skrzydła żeńskiego.
- Hekate... Tu Afrodyta. O Julie ma niezamknięte drzwi. Ciekawe na kogo czeka... Hefajstos. Błe...  Iris. Za dużo tęczy. O, Hekate - gadał do siebie. Otworzył drzwi kluczem wyjętym jej z ręki. Wepchnął Marceline do środka i zaczął przetrząsać szuflady w szafach. W końcu rzucił w jej stronę ciemne wąskie spodnie i delikatną jasnobrzoskwiniową koszulę. Wskazał na parawan. Oblana rumieńcem spuściła głowę.
- Nie będę podglądał spokojnie. - powiedział przewracając oczami - Aż taki okropny nie jestem.
Odwrócił się i zasłonił dłonią oczy. Marceline pośpiesznie weszła za parawan. Chwilę siłowała się z zamkiem ale w końcu szybko i trochę niezdarnie zdjęła sukienkę i naciągnęła spodnie. Włożyła ręce w rękawy koszuli i ją zapięła. Wyszła zza parawanu i zastała Willa siedzącego na jej łóżku z szkicownikiem Veronici w rękach. Podniósł na nią wzrok. Odłożył szkicownik na stolik nocny i wstał.
- Czemu oglądałeś jej rysunki? - zapytała cicho. Chciała wypowiedzieć te słowa stanowczo z pretensją, ale nie potrafiła.
- Nudziłem się. - wzruszył ramionami.

Resztę drogi pokonali w ciszy. Daniel czekał na nich, jak zawsze ubrany w garnitur, oparty o wejście do stajni. Gdy zobaczył Marceline i Willa odepchnął sie od framugi i zaczął iść przed nimi prowadząc ich do siodlarni. Weszli do pomieszczenia, gdzie unosił się zapach skóry. Will głęboko wciągnął powietrze i z lekkim uśmiechem na twarzy wziął skórzane siodło i ogłowie. Wyszedł z siodlarni zostawiając ją samą, ale po chwili pojawił się znowu i wziął drugi zestaw. Kiwnął na nią głową, nakazując wyjście. Poszła za nim. Mijała boksy, a w nich konie różnych ras i maści. Na drzwiach każdego boksu była tabliczka z imieniem konia, datą jego urodzin i imionami rodziców.
Kątem oka zabaczyła, że siodło i ogłowie, które Will wziął wcześniej wisiały przerzucone przed drzwi do boksu dumnego, czarnego konia krwi angielskiej. Koń widząc jej spojrzenie prychnął i stuknął kopytem o siano.
- Pff! Myślałem, że dziewczyna Willa będzie umiała chociaż ogłowie założyć -usłyszała jakiś głos, ale nie wiedziała, kto był jego właścicielem.
- A tu takie chuchro - zawtórował mu inny.
- Ona nawet Sybil nie okiełzna.  - warknął jeszcze inny, poczym zaczął się śmiać. Kilkanaście kolejnych głosów dołączyło go niego.
Zatkała uszy i pobiegła do Willa. Akurat wieszał ogłowie przy boksie i wchodził z siodłem do środka. Nie zwróciła uwagi na konia. Widziała tylko, że był biały. Złapała Willa za rękę i spojrzała na niego błagalnie.
- Ucisz ich... Ucisz... - powtarzała coraz głośniej i głośniej.
- Nawet nie wie kim jesteśmy. - zaśmiał się jeden z głosów.
- To ona nas słyszy?!  - zdziwił się inny, przerywając salwę śmiechu.
-  Nie, ośle, tylko udaje, że słyszy jakieś głosy. - umilkł na chwilę - Jasne, że słyszy!
- Nie jestem osłem! -  zaprotestował.
-  Cicho! - syknął pierwszy z głosów jakie usłyszała -  Prince, Sun, nie kłócić się! Chcę się jeszcze pobawić tym, że nie wie co się dzieje"
- Oh! Wszyscy przestańcie! - jęknął damski głos - W szczególności ty, Damon! Dziewczyna przez was płacze!
Rzeczywiście. Marceline przytulała się do ramienia Willa i płakała, mocząc mu koszulę łzami. Chłopak zdawał się nie mieć nic przeciwko temu, by się do niego przytulała, ale nie wiedział co się dzieje. O jakich głosach mówiła Marceline? On nic nie słyszał.
- Sybil! Niszczysz zabawę! - odezwał się po chwili głos nazwany Damonem. Rozpoczął kłótnię. Głosy rozbrzmiewały w jej głowie jak burza.
Sybil?
Odsuneła się od Willa i spojrzała na tabliczkę z imieniem konia w którego boksie stali.
Wielkimi, ozdobnymi literami było napisane Sybil.
Sybil jest koniem...? Rozejrzała się po innych tabliczkach. Prince, Sun... Damon - przy boksie z siodłem i ogłowiem. Koń na którym będzie jeździł Will. Ale... Ale czemu ona je słyszała?
- Cicho... Proszę...  - bezsilna zsunęła się po drzwiach boksu Sybil - Proszę, uciszcie się... - zwróciła wzrok na konia Willa.
- Wow! Patrzcie! Błaga nas. - głos Damona wybił się nad pozostałe. Kłótnia ucichła - Taka mała, słaba... Nic mi nie zrobisz. Szczeniaka być nie okiełznała. A co dopiero konia czystej krwi angielskiej!
Jej spojrzenie skierowane na karego konia stało się błagalne.
William pochwycił jej wzrok.
- Ty... Ty ich słyszysz? - spytał z niedowierzaniem - Tylko dzieci Posejdona to potrafią.
Pokiwała głową.
- Daniel, do cholery! - wrzasnął. Konie automatycznie ucichły. Donośny głos chłopaka roznosił się po stajni. Z drugiego końca rzędów boksów wyszedł ich mentor otrzepując ręce i mankiety po szczotkowaniu konia. Najwyraźniej ich nie słyszał.
- Nie wiem jakim cudem, ale ona je słyszy. Siodło chyba jej założysz. - zwrócił się do Marceline wskazując na Sybil - Muszę się Damonem zająć.
I z tymi oto słowami przeszedł do boksu naprzeciwko.

Po półgodzinie konie były już gotowe do jazdy. Zostało tylko je osiodłać.
Daniel poszedł porozmawiać z dyrektorem Grizzedlem na temat tego, że Marceline słyszy rozmowy koni.
Damon na szczęście już się nie odzywał. Czasami słyszała jeszcze inne konie, ale tylko urywki, bo udało jej się ignorować te dźwięki.
Po wyczesaniu białej, błyszczącej grzywy Sybil, odłożyła szczotkę do koszyka i wzięła ogłowie z haczyka przy boksie i znów weszła do środka.
- Dasz radę? - usłyszała za sobą lekko kpiący głos. Will stał trzymając wodze Damona. Koń stał za nim i niecierpliwie stukał kopytem o beton.
-  Jasne, że nie. Nie bądź śmieszny. -  prychnął ogier. Will nie zareagował.
Marceline spuściła głowę i spróbowała zdjąć klaczy kantar. Will westchnął i zaprowadził Damona do boksu. Wziął siodło dla Sybil i zarzucił je na grzbiet klaczy. Jej udało się zdjąć kantar.
Klacz cały czas sałą cierpliwie i wyrozumiale, jakby wiedziała, że Marceline robi to po raz pierwszy.
Uniosła rękę z ogłowiem, zastanawiając się jak to założyć. Zerknęła na Damona po czym przełożyła pasek potyliczny przez uszy klaczy najdelikatniej jak mogła. Ułożyła wszystkie paski tak jak należało i zapięła paski policzkowe i nachrapnik na pysku klaczy.
- Te za mocno - szepnął Will tuż przy jej uchu. Odpiął paski policzkowe nadal stojąc bardzo blisko. Zacisnął dłoń w pięść i włożył ją między podgardle konia, a paski złapał pod nią
- Teraz zapnij. - nakazał cicho.
Wzięła paski policzkowe i, starając się unikać dotyku jego dłoni, zapięła. Will rozluźnił pięść i wyjął ją spod pasków.
- Tak to się robi. Inaczej jest za ciasno. Rozumiesz? - zapytał, stojąc juz w przyzwoitej odległości.
Pokiwała głową. Will wszedł z boksu Sybil i wyprowadził Damona ze stajni. Marceline poszła w jego ślady trzymając ogłowie za wodze.
Wprowadzili konie na wybieg i Will zaczął majstrować przy siodle. Gdy skończył i zobaczył, że Marceline nic nie robi podszedł do nich (zostawiając Damona samego) i zrobił coś z siodłem Sybil.
- Daniel powinien ci to tłumaczyć.
Jak na zawołanie Daniel wyszedł ze stajni prowadząc dużego konia wielkopolskiego. (Ras, maści, budowy konia, siodła i ogłowia akurat się nauczyła) Dołączył do nich na wybiegu i zręcznym ruchem wsiadł na konia. Will tak samo. Patrząc na ich ruchy włożyła lewą nogę w strzemię, jedną ręką złapała przedni łęk, a drugą tylni. Odbiła się prawą nogą od ziemi i szybko przerzuciła ją na drugą stronę.
- Oj to będzie ciekawy pokaz... Będzie się z czego śmiać.  - zadrwił Damon
- Damon! - skarciła go Sybil.
Konie prychały na siebie przez chwilę, a Marceline przyglądała się im z zaciekawianiem. Will na Damonie podjechał blisko niej i szepnął :
- Udają, że się nie cierpią. Na prawdę... hm... łączy ich coś więcej. Peter mi powiedział.
Cmoknął na Damona i koń poderwał się kłusem do przodu.
Mimo, że Marceline nigdy w życiu nie siedziała na koniu, doskonale wiedziała co robić. Delikatnie poruszyła biodrami do przodu nakazując klaczy, by się ruszyła. Nie mocno, ale stanowczo piętami ścisnęła jej boki. Cmoknęła i ponowiła ruch biodrami, tylko z większą siłą, chcąc zakłusować.
Usłyszała gwizd z dołu i spojrzała na Ethana opartego o płot, ale po chwili musiał się odsunąć, bo Will na Damonie przejechał bardzo blisko, galopem kurząc na wszystkie strony. Ethan odskoczył krztusząc się. Will pojechał dalej z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Lordly, nie dołączysz?! - zapytał z drugiego końca wybiegu kpiącym głosem.
Syn Aresa prychnął, a Marceline spróbowała podjechać bliżej chłopaka, ale Sybil zaparła się kopytami i nie chciała iść dalej.
- Zwierzęta mnie nie lubią - skrzywił się Ethan.
- Oh... - szepnęła Marceline wycofując klacz.
- Biedny, Lordly... Własny gatunek cię nie kocha.  - powiedział z udawanym przejęciem Will.
- Jaka matka taki syn... Jak to się sprawdza w twoim przypadku... Ale, Marceline... - przybrał szelmowski ton - Chciałabyś tego wieczoru pójść ze mną do Iris?
Zarumieniona spuściła głowę. Czy Ethan naprawdę przed chwilą zaprosił ją do ulubionej kawiarni uczniów Hacjendy?
- Radzę się nie zgadzać. - szepnął Will jak zawsze pewnym siebie głosem, ale w jego oczach coś się zmieniło na wspomnienie o matce - On cię jeszcze zgwałci czy coś.
- Możemy pogadać bez niego?! - poddał się syn Aresa.
Zerknęła na Daniela. Galopował na wybiegu obok. Spojrzał na nią i lekko skinął głową.
Will odjechał dalej już nie zwracając uwagi na Marceline i Ethana. Dziewczyna zeszła z Sybil. Tylko nie mogła jej zostawić bez opieki... A w okolicy nie było nikogo kto by jej przypilnował.
- Poczekam. Ale się pospiesz. - powiedziała klacz.
Marceline schyliła głowę w podziękowaniu i pobiegła do Ethana. Odeszli kawałek, tak by Will nie mógłby im przeszkodzić.
- Więc się zgadzasz? - zapytał z nadzieją w ciemnoczekoladowych oczach.
Kiwnęła głową. Will przecież żartował. Nic jej nie groziło z Ethanem.
Chłopak uśmiechnął się zadowolony.
Z wybiegu dobiegło ich ciche rżenie.
- Wiesz... - zaczęła cicho - Muszę wracać...
- Dobrze. - skłonił się sięgając po jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek - Przyjdę po ciebie.
Dygnęła lekko z nieśmiałym uśmiechem.  Już miała zabrać rękę, gdy Ethan przyciągnął ją do siebie, przyciskając swoje usta do jej.
Nie wiedziała co robić, ale po chwili instynkt podpowiedział jak ma się zachować. Oddała pocałunek powtarzając po nim ruchy warg, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Dreszcze rozeszły jej się po całym ciele. Oczy zamknęły jej się automatycznie, a ręce powędrowały na jego kark.
Sybil znów zarżała.

Marceline odskoczyła od Ethana i ukłoniła się przepraszająco poczym pobiegła na wybieg, wciąż czując na ustach słodko-gorzki smak warg Ethana.
Z biegu wskoczyła na Sybil i popędziła ją od razu do galopu. Klacz przestraszyła się takich gwałtownych ruchów, zarżała ze strachu i stanęła dęba.
Marceline pisnęła, spadając i przywołała ogień. Co było głupie, w końcu ogień tylko niszczy, prawda? Nie mógł jej w żaden sposób pomóc.

I ten nikomu nie potrzebny ogień rozprzestrzenił się dalej niż Marcelie chciała. Po kilkunastu sekundach do jej uszu dobiegły krzyki osób znajdujących się w Hacjendzie.

***
Kilka dni później...

Jechała juz kilka godzin. Tępo wpatrywała sie w krajobraz za oknem. W jej uszach grała muzyka. Poruszała ustami, jakby śpiewała, ale z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.
Udało jej się wkraść do jakiegoś autobusu, który zabierał jakąś wycieczkę z hotelu w którym spędziła tę noc. Nie wiedziała, gdzie jadą. Ważne by jak najdalej od Hacjendy.
Hacjenda...
Ogień...
Ogień, który spalił całą Hacjendę.
I to ona go wywołała. Ona sprawiła, że cała Hacjenda stanęła w ogniu, a każdy kto był w środku i okolicach spłonął razem z nią. To wszystko jej wina.
Autobus zatrzymał się gwałtownie, przerywając falę wspomnień. Poleciała na oparcie siedzenia przed nią. Rozległy się krzyki kobiet. Ktoś coś zawołał z zewnątrz, ale nie zrozumiała słów.
Otworzyły się drzwi i do środka wszedł wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Napad? I tak nie miała przy sobie nic wartościowego. Tylko koszulę i spodnie, w których jeździła w dzień pożaru, tanią MP3 i słuchawki, kupione już po wyjeździe i szczotkę do włosów. Ostatnie pieniądze wydała na pokój w hotelu.
Napastnik sprawdzał wszystkie kobiety w autobusie. Przestała zwracać na nich uwagę. Jak będzie coś robić znowu coś spali. A nie chciała juz używać ognia. Do czegokolwiek.
W pewnej chwili ktoś szarpnął ją za ramię i poderwał w górę. Spojrzała prosto w niebieskie oczy Williama Evela.
- Zostaw mnie! - pisnęła, próbując się wyrwać. MP3 wraz ze słuchawkami upadły na podłogę. Will schylił się po nie i włożył do kieszeni dżinsów.
 Prychnął i pociągnął ją w stronę wyjścia. Nikt nie reagował na to, że jakiś facet siłą wyciąga szarpiącą się, bezbronna dziewczynę. Patrzyli na Willa z przerażeniem. Czarne roztrzepane włosy, płonące z zawziętości oczy, zaciśnięta szczęka, Wyglądał jak wojownik na polu bitwy, który zabijał bez przeszkód w obronie tego na czym mu zależało. I nim był.
Wyciągnął ją z autobusu, pozwalając przerażonym ludziom jechać dalej.
Stanęli na poboczu drogi. Will wyglądał jakby miał ją uderzyć i była pewna, że zaraz poczuje piekący ból po uderzeniu. Podszedł bliżej i objął. Po chwili odsunął trochę i ustami przywarł do jej.
Nigdy nie całowała Willa, bo niby czemu? Całowała tylko Ethana...
Było zupełnie inaczej niż z synem Aresa... Odważyła się nawet powiedzieć, że lepiej. Ale Ethan...
Jego imię rozbrzmiało w jej głowie jak dzwon.
Veronica - kolejny dzwon w głowie
Nick - jeszcze jeden
Jeremy - dzwon nadal nie ucichnął
Daniel - dzwon nadal bije
Oni wszyscy jak i setni innych osób zginęło w pożarze, który ona wywołała. Will jest jedynym ocalałym.
Pokręciła głową a z jej oczu popłynęły łzy i mimo woli przytuliła się do Willa. Jedynej znajomej osoby z jaką spotkała się w ciągu ostatnich dni... Chłopak wziął ją na ręce, ucałował w czoło i zaczął gdzieś iść. Ukołysana rytmem jego kroków i jego zapachem Marceline zasnęła...
____________________
KA BUM!!! (Rico style xD)
Dobra... niestety ale to raczej koniec. Wena powoli odpuszcza, a w głowie ciągle siedzi mi coś innego, a kac książkowy, który odzywa się coraz częściej nie daje mi pisać. Nie wiem jak pociągnąć dalej tą historię mimo, że jeszcze parę dni temu miałam genialny pomysł. No cóż... Tak to jest. Przykro mi, że kończę już po 6 rozdziałach. Bez wyjaśnienia skąd Mar na takie moce, co będzie z Willem i Ethanem, kim są Jasna i Ciemna Kobieta. Niestety, ale widzimy się tu raczej ostatni raz. Chyba, że Apollo będzie taki dobry i odda mi wenę. 
No jak...
Więc Po raz ostatni 
Nie zanudzam
Laciata <3
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Dobra żartuję xD Oto ciąg dalszy :

***
Podniosła się z krzykiem przerażenia i rozejrzała dookoła.

Była na wybiegu. Will siedział obok niej, a Damon i Sybil skubali trawę kilkanaście metrów dalej.
- Księżniczka się obudziła? - zakpił Will wstając i otrzepując spodnie - To wracamy do jazdy. Zostało nam tylko 10 minut.
Marceline jeszcze raz się rozejrzała szukając wzrokiem spalonych ruin Hacjendy. Widząc ją Will dodał :
- Spaliłaś tylko kawałek trawy.
Wstała i oblizała usta... czując na nich smak mięty...
Pocałunek Willa. To też był sen? Hacjenda nie spłonęła, więc i to też musiał być sen. Ale był taki realistyczny.
Uniosła rękę do ust, a Will uśmiechnął się asymetrycznie.
- Po tym jak spadłaś z Sybil straciłaś przytomność i nie oddychałaś. Jedyne co mogłem zrobić to usta-usta.
Wsiadł na Damona, a ona, cała czerwona, na Sybil.
- Will czy Ethan? - zapytał Damon, ale Marceline nie była pewna  czy pytanie było skierowane do niej, czy do Sybil.
Tak czy siak nie zamierzała odpowiadać. Przecież nie całowała Willa. On ją... nie wiedziała jak określić sposób w jaki jej pomógł. Ale we śnie... ten pocałunek był...
- Will - odpowiedziała Sybil.


Tyle, że Marceline nie wiedziała czy się z nią zgadza...
__________________
Oto szósty rozdział. 
Wybaczcie mi to poprzednie wtrącenie, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. :D
Jest to chyba najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam.  :)
I pomyślałam, że może następny rozdział zabierałby perspektywę i Willa i Ethana? Co Wy na to?
Mam nadzieję, że się Wam podoba 
I oczywiście przepraszam za błędy :)
Nie po raz ostatni
Nie zanudzam 
Laciata <3

Jeśli czytasz to skomentuj!!!

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział V

- Marceline!

Potrząsnęła głową wybudzając się. Will siedział na jej łóżku, a kartka na kolanach była spalona.
- Co... Co się stało? - szepnęła. Znowu nie zapanowała nad ogniem?
- Nic oprócz tego, że sfajczyłaś sobie pościel i nawet ładny rysunek. Szczerze mówiąc dałbym cię do Hefajstosa gdyby nie to, że jesteś śliczna. Dzieci Hefajstosa nie są ładne... - zaczął gadać do siebie. Zignorowała go i wstała z łóżka. Pościel była w kilku miejscach nadpalona. Poderwała się z miejsca i stanęła na środku pokoju, rozglądając się. Nic nie płonęło. Ani nie wyglądało na spalone. Wszystko było nienaruszone.

Musi porozmawiać to tym z Danielem. Ale czemu myślała, że cały pokój płonął? Widziała to wyraźnie. Wszystko stanęło w ogniu.

 Will wstał i zaczął do niej iść dziwnym posuwistym krokiem. Jego spodnie zaczęły się zmieniać w czarną, błyszczącą spódnicę, koszula w gorset. Czarne włosy się wydłużyły i obtoczyła go mgła. Oczy zmieniły kolor na czarny... całe zaszły czernią. Rysy twarzy zmieniły sie na kobiece, a jasna skóra przybrała ciemniejszy odcień. Ciemna Kobieta ze snu... Wszystkie meble zaczęły płonąć... Pokój był połączeniem pomarańczowych płomieni i ciemności emanującej od kobiety.
- Dobrze ci idzie, Marceline... Niedługo spalisz całą tą obskurną budę. Najlepiej ze wszystkimi tu obecnymi. - powiedziała ręką przesuwając po płomieniach jakby były najdelikatniejszymi rzeczami na ziemi i były bardzo bliskie jej sercu.
- Nie lubię ognia. Mimo, że niszczy. Jest ciepły... Ale ten... Masz talent, Marceline. Co do tego daru to Hefajstos się postarał. Ciekawa jestem dalszych efektów...
O czym ta kobieta mówi? Dar? Z czym Hefajstos się postarał?
- Och... - westchnęła z udawanym przejęciem i skierowała swoje czarne oczy na Marceline - Czyli nie wiesz? To nie będę ci psuć zabawy. A i radzę ci się trzymać z dala od tego syna Zeusa. Jego ojciec nie jest raczej zadowolony. Dobra widzę, że moja córka skończyła swoje zadanie... Żegnaj Marceline, córko Selene.
- Sel... - zaczęła, ale bogini już zniknęła, a płomienie razem z nią.
Stała i patrzyła się na miejsce gdzie zniknęła kobieta. Nadal ktoś tam stał. Tylko, że to był Will. W palcach obracał różę, z wazonu Veronici.

- Już się ocknęłaś? - zapytał odkładając kwiat. Kiedy pokiwała głową dodał : - To idziemy do dyrektora.
Podszedł do niej i złapał za rękę. Bez słowa zaczął ją ciągnąć.
- Uwierz mam wiele innych ciekawszych rzeczy do roboty niż targanie cię do Grizzeld'a, więc się pospiesz. - szarpnął ją.
Weszli do gabinetu dyrektora.
- Williamie! Nie ciągnij jej! - zawołał na wstępie dyrektor - Co się stało, moja droga?
Opowiedziała mu o ogniu i o Ciemniej kobiecie. I o tym, że nazwała ja córką Selene.
- Selene nie miała dzieci, ale...
- Ale był mit o kobiecie nazywanej córką Selene, przez to, że została umieszczona jako gwiazdozbiór. - dokończył Will - Bogowie się zebrali i stworzyli kobietę według nich idealną. Każdy obdarzył ją jakąś mocą.
Ale nie mówił tego jakby to była szkolna formułka. Mówił to z jadem i sarkazmem. Jakby to wszystko przed chwilą wymyślił.
- Właśnie. Rose, moja droga, możesz pójść do biblioteki i poszukać w dziale mitów książki, w której mógłby się znaleźć podobny mit? - poprosił nimfę-sekretarkę. Ta skłoniła się i wyleciała z gabinetu. - Na razie was odprawię. Jak cos znajdziemy to przyślę kogoś po ciebie, Marceline.

Wyszli z gabinetu. Will bez pożegnania pobiegł gdzieś. Z westchnieniem ruszyła w stronę pokoju. W drzwiach od razu powitała ją siostra.
- Mar, gdzie ty byłaś?!
- U dyrektora... - powiedziała i powtórzyła jej historię z halucynacją.
- No to mamy problem... Ruszałaś mój szkicownik? - spytała Veronica siadając na biurku - Był tu jakiś chłopak? Męskimi perfumami mi jedzie... - pomachała sobie dłonią przed nosem.
- Will tu był... - szepnęła cicho. Fakt, że Will do niej przyszedł był co najmniej zawstydzający. Oczywiście musiała ze szczegółami opowiedzieć siostrze po co tu był.
- Nie wieżę, że to mówię, ale... Droga Marceline... - zacięła sie na chwilę - jakaś tam, nazwisko nie ważne, muszę ci przekazać bardzo ważną wiadomość, bo byś się sama chyba nie domyśliła, ale... Wielki Ethan Lordly i Arcypodły... ekhem - chrząknęła - Arcypopularny i rozchwytywany William Evel się w tobie zabujali.
Marceline patrzyła się na nią jakby właśnie jej oznajmiła, że Hefajstos jest przystojny i Afrodyta go kocha.
- No może z Willem przesadziłam, ale Ethan na pewno. To wiiiiidać - przeciągnęła i zerknęła na zegarek. - Ups już osiemnasta. Jeremy będzie chciał mnie zabrać na wycieczkę do Tartaru jak znów się spóźnię. Lecę. - pobiegła do drzwi. W progu jeszcze się cofnęła. -  Aaaaa... Miałam ci załatwić telefon. Leży w szufladzie w stoliku nocnym.

Marceline westchnęła. Wcale nie prosiła się o telefon. To Nick i Veronica się uparli. Sięgnęła po kartkę i ołówek. Zaczęła rysować.
Veronica wróciła po jakiś dwóch godzinach.
Po długich rozmowach w końcu obie poszły spać.

Stoję w nieznanym mi pomieszczeniu, ale nie jestem tu sama. Przy łożu z baldachimem siedzi kobieta. Ma długie, proste, czarne włosy. Nie widzę jej twarzy. Jest ubrana w połyskujący na srebrno chiton. Jej blade, smukłe ramiona wstrząsa szloch. Płacze. Na łożu leży mężczyzna. Przystojny mężczyzna. Kobieta trzyma w rękach jego bezwładna dłoń, na którą spadają jej łzy.
- Czemu...? Nie mogę nikomu powiedzieć o niej. Zeus mnie strąci do Tartaru jak się dowie, że ją uwolniłam - powtarza - Tylko tobie mogę się zwierzyć, ukochany...  Oh, czemu Zeus musiał cię uśpić? Czemu podobała ci się Hera? Nawet Helios nie może się dowiedzieć...
O czym ona mówi?
Kobieta podnosi głowę i ją rozpoznaję. Jasna Kobieta z mojego snu.
Postępuję krok do przodu. Mój obcas stuka o podłogę przyciągając jej uwagę.
Kobieta odwraca się do mnie. Mimo płaczu nie ma zaczerwienionych oczu. Ma tylko mokre policzki. Wpatruje się we mnie z zdziwieniem i... przerażeniem. Podrywa się z łóżka.
- Co tu robisz?! Jeszcze ktoś tu wejdzie. Ty nie powinnaś chodzić po ziemi. A tym bardziej po Olimpie! Jeszcze jakiś bóg cię zobaczy! - krzyczy odganiając mnie rękoma.
Cofam się lekko przestraszona.
- Ech... Przepraszam. Hekate pewno i tak niedługo zauważy... Dziwne, że Zeus i Ares jeszcze nie zauważyli. Zeus. Ares jest zbyt... hm...? niepojęty. W końcu syn Zeusa ciągle sie przy tobie kręci. Oby nie zauważył... Słuchaj, Marceline. Postaraj się opanować swoje moce. Jeśli stracisz nad nimi panowanie... - przerywa - Będzie źle. Opanuj je. Ten syn Ateny powinien ci pomóc. Ale ten syn Aresa... - wzdycha i ponosi oczy w górę ku sufitowi na którym wymalowane są gwiazdy - Czemu nikt nie pomyślał o charakterze... Dobra musisz stąd znikać.

Obraz zaczyna się rozmywać.

- Czekaj! Powiedz mi kim...

Blask światła. A potem ciemność


- Jesteś... - dokończyła gwałtownie się podnosząc na łóżku. Na szczęście nie obudziła Veronici. Znów przyłożyła głowę do poduszki, mimo, że wiedziała, że długo będzie się wpatrywać w ścianę nim zaśnie.
______________
Oto piąty rozdział.
Okay jest Will Transwestyta (jak to pięknie określiła Luna xD), jest Jasna Kobieta, jest Ciemna Kobieta to rozdział też jest.
Mam małe wrażenie, że ten rozdział jest dziwny i taki z lekka nijaki, ale mam nadzieję, że się Wam podoba i przepraszam za wszelkie błędy.
Nie zanudzam
Laciata <3
Jeśli cztasz to skomentuj!!!

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział IV

Minęło kilka dni. Angielski szedł Marceline coraz lepiej. Tak samo inne przedmioty. Will jakoś pohamował swoje... zachowanie. Ethan nadal się do niej, jak to określiła Veronica, zalecał. Koszmar o Jasnej i Ciemnej kobiecie nadal ją nawiedzał. 

Chwilę temu skończyła trening z Danielem. Will poszedł do aqua-parku. Marceline skierowała się do pokoju, ale w drzwiach zderzyła się z Veronicą, ubraną w strój kąpielowy. 
- Przepraszam - szepnęła ustępując siostrze miejsca.
- Oo... Właśnie cię szukałam. Idziemy na basen. Wybierasz się z nami.
Już chciała zaprzeczyć, ale ona dodała :
- To nie było pytanie.
Marceline westchnęła i weszła do pokoju wymijając przyjaciółkę. Wygrzebała z szuflady w szafie strój kąpielowy i trzymając go w ręku poszła za parawan.

Kiedy już się przebrała, poszły z siostrą do aqua-parku. Wiele osób się chlapało w średniogłębokim basenie, kilku nurkowało, lub robiło sobie zawody w wstrzymywaniu oddechu w najgłębszym. Do zjeżdżalni ciągnęły się kolejki.  Przy barku czekał na nich Nick i Jeremy. Kątem oka Marceline zauważyła jeszcze Ethana jak wychodził z basenu. Kropelki wody błyszczały na jego ramionach, klatce piersiowej, która była bardzo dokładnie wyrzeźbiona, nic nie było za bardzo umięśnione. Odgarnął włosy z twarzy i zauważył Marceline, która teraz sobie uświadomiła, że jednak na niego nie zerka, tylko otwarcie się na niego gapi. Mimo to nie odwróciła wzroku.
- Mar? Halo... - wyrwał ją z zagapienia głos Nicka.
- Mar? - spytała jednocześnie z Veronicą.
- Bo Marceline jest za długie. Mar jest krótsze! - usprawiedliwił się. Dziewczyna z westchnieniem znów spojrzała na Ethana. Stał na krawędzi basenu szukając czegoś wzrokiem. Za nim podkradał się jakiś chłopak. Był niski, chudy, a na nosie miał okulary w grubych, kwadratowych pastelowo błękitnych oprawkach. Jasne włosy opadały mu na kark. Jego mina świadczyła, że bał się to zrobić, ale i tak wepchnął syna Aresa do wody tak, że kropelki wody spadły też na Marceline.
- Czyli to albo Lordly jest tak gruby, że woda poleciała na nas, albo Ollie taki silny... - zasugerował Nick opierając się jednym łokciem o blat.

Zignorowała go i znów spojrzała na Ethana. Lubiła na niego patrzeć. Już nie pierwszy raz przyłapała się na tym, że się mu przygląda. Chłopak wciągnął Olliego do basenu i przytrzymał pod wodą trochę za długo by to mogła być zabawa. W końcu puścił chłopaka. Ten zwiał jak szybko mógł. Dołączył do grupki dzieciaków w jego wieku. Zakręcił butelką i grupa kontynuowała zabawę. Ethan położył się na plecach na wodzie z westchnieniem irytacji. Podpłynęła do niego ta dziewczyna która kilka dni temu zaczepiła ja jak szła do pokoju. Uśmiechała się do niego zalotnie i jeździła palcem po jego ramionach i klatce piersiowej.

Zdenerwowana z niewiadomych przyczyn odwróciła głowę. Wściekłość była... gorąca. Zrobiło jej się za ciepło mimo, że do pasa była zanurzona w chłodnej wodzie. Wzięła do ręki kubek gdzie miała nalany jakiś gazowany napój. Muszę się uspokoić... nakazała sobie. Spokój...
Ale nawet to nie pomagało. Nadal była zła. I nadal robiło jej się coraz cieplej. Jakby coś wrzało... Jak woda w czajniku pod wpływem ciepła.
- Eee... Mar... - zaczął nieśmiało Nick. Spojrzała na niego ze złością - Wiesz tak trochę się... hmm...? Gotujesz?

Rzeczywiście woda wokół niej wrzała. Odskoczyła z piskiem. Ale woda wrzała nadal, tylko że teraz na większym obszarze i nadal się rozrastało. Uczniowie powychodzili z basenu. Marceline też chciała ale nie mogła się ruszyć. Gorąca woda nie pozwoliła jej się ruszyć. Złość przeszła w mgnieniu oka, ale wody nie mogła powstrzymać. Wiedziała, że to jej sprawka, ale nie potrafiła tego opanować.
W pewnym momencie ktoś złapał ją i wyciągnął z wody. Posadził ją na kafelkach. Nogi miała całe poparzone.

- Z tobą to same problemy... - usłyszała za sobą. Stał tam oczywiście Will. Uśmiechnął się asymetrycznie, zmierzwił jej włosy i poszedł.
Podbiegł Ethan.
- Nic ci nie jest?
Pokręciła głową. Nie mówił nic tylko wziął ją na ręce i zaczął nieść w stronę części szkolnej, gdzie mieścił się gabinet pielęgniarki. Otworzył drzwi łopatką drzwi do pielęgniarki. Natalie - nimfa pielęgniarka w Hacjendzie spojrzała na nich dziwne.
- Wiesz, Ethan... Nie codziennie przychodzi do mnie chłopak z dziewczyną w stroju kąpielowym na rękach... Co się stało?
Marceline zaniemówiła. Nimfa miała rację. Ethan w samych spodenkach kąpielowych niósł ją na rękach. A ona miała na sobie tylko strój kąpielowy, więc była prawie naga.
- Dobra nie ważne... Posadź ją tu Ethan, bo widzę, że Księżniczka się nie odezwie. Trzeba obejrzeć te nogi...

Ethan posadził ja na leżance. Nimfa zaczęła opatrywać jej nogi. Nasmarowała najbardziej poparzone miejsca jakąś mazią, która lekko ukoiła ból i zabandażowała je. Gdy ból trochę przeminął, opatulona w ręcznik, wróciła do swojego pokoju.

Zdjąwszy strój i ubrała zwiewna miętową sukienkę w małe kwiaty z paskiem w tali i krótszym przodem spódnicy, a dłuższym tyłem. Z ciekawości podeszła do biurka Veronici. Wiedziała, że siostra lubi i potrafi rysować, ale nigdy nie widziała jej dzieł. Wzięła szkicownik do ręki i zaczęła przeglądać kartki. Niektóre rysunki przedstawiały Jeremiego, w różnych pozycjach i minach. Na kilku się śmiał. W ciągu tych kilku dni nie widziała, by się śmiał. Ale miała tylko kilka okazji by sie z nim widzieć. Nie zawsze spędzał z nimi czas wolny. Był jeden rysunek Nicka. Kilka martwej natury i kilkanaście krajobrazów. Były naprawdę piękne. Veronica niezaprzeczalnie miała talent.

Usłyszała skrzypienie drzwi i do pokoju ktoś wszedł.
- Nie ładnie dotykać nie swoich rzeczy. Nie wiedziałaś, Marceline?
- Will! - zawołała przestraszona. Odłożyła szkicownik siostry i odwróciła się, trzymając rękę na sercu.
- Tak? - zapytał z szelmowskim uśmiechem. Na jej policzki wpłynął rumieniec. Nie wiedziała czemu, ale ten chłopak ją... Jego uroda, zachowanie... Po prostu wprawiało ją w zakłopotanie.
- Co tu robisz? Nie wolno ci wchodzić do żeńskiej części. - powiedziała cicho i spuściła głowę.
- Może i nie wolno... Ale... Wiesz... Jak ja tego nie cierpię! - warknął sam do siebie - Chciałem... Cię... Wiesz...

Marceline odwróciła sie do biurka. Cokolwiek usiłuje jej powiedzieć jest pewno z przymusu. Nie trudziłby się by fatygować się do części żeńskiej, do niej. Wyrwała ze szkicownika niezarysowaną kartkę, a z szuflady wyjęła ołówek i gumkę do mazania. Chciała sama spróbować swoich sił w rysowaniu. Na lekcjach o sztuce jeszcze nie rysowała. Daniel powiedział, że na to przyjdzie czas. Nie usiadła przy biurku tylko wzięła jedną z książek z twardą okładką z biblioteczki stojącej prawie obok Willa, ale w tej chwili jakoś o nim zapomniała. Usiadła na swoim łóżku i ostrożnie zgięła nogi kładąc na nich książkę. Układając kartkę zaczęła rysować.
- Marceline... - głos Willa oderwał ją od zafascynowania rysowaniem. Polubiła ta czynność. Ruchy ołówka na kartce, chichy szmer jaki wydawał. Podniosła głowę. W jego głosie brzmiała skrucha, ale jego oczy wyrażały coś innego. Były rozpalone i jakby spragnione... Znów spuściła głowę na rysunek. Przedstawiał delikatną różę w szklanym wazonie pomiędzy kilkoma podwiędłymi narcyzami.

- Powiem to i będę miał z głowy... - westchnął - Bo dręczy mnie to od dawna! - dodał pospiesznie. Przerwał. W końcu po kilku sekundach dokończył - Przepraszam za moje zachowanie wtedy... No wiesz... Przy basenie... Te kilka dni temu.
Pokiwała szybko głową. Nie chciała sobie tego przypominać. Wtedy nie zapanowała nad mocami. Tak jak dziś...
- Dobrze... A teraz... możesz już... - nie chciała być niegrzeczna, ale nie chciała go już w tym pokoju. Nie powinien tu być.
- Tak, tak, tak... Chociaż nie często dziewczyny wyganiają mnie z pokoju. Zwykle chcą bym został... - ostatnie zdanie szepnął przy jej uchu. Nie wiedziała, kiedy się przy niej znalazł. To była chwila.
Musnął ustami jej policzek i wyszedł.
Znów zrobiło jej się gorąco. Bardzo. W uszach słyszała trzask... Ognia... Przed jej oczami stanęły płomienie. Kartka zajęła się ogniem. Wszystko zajęło się ogniem. Przed oczami widziała tylko jego języki.

- Marceline!!! - usłyszała jeszcze zanim ogień ogarnął wszystko zostawiając czerń przed jej oczami. 
________________
Oto jest czwarty rozdział.
Mam nadzieję, że się podoba.
Nie mogłam już się zdobyć na sprawdzenie go, więc przepraszam za wszelkie błędy :)
Nie zanudzam 
Laciata <3
Jeśli czytasz to skomentuj!!!