sobota, 24 maja 2014

Rozdział VI

Rano Marceline wyszła z pokoju z lekturą od Daniela w ręku przyciśniętą do piersi. Stanęła przed drzwiami do sali z nazwiskiem Daniela Winsora i pociągnęła za klamkę, ale drzwi się nie ruszyły.
- Po prostu wiedziałem... - usłyszała za sobą szept. Z piskiem przerażenia odskoczyła.
- Will!
- Słucham? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem. Po chwili uśmiech zszedł z jego ust - Miałem ci powiedzieć, że spotykamy się w stajni, ale, wiesz, coś mi umknęło - spojrzał na nią znaczącym wzrokiem, pod którego presją Marceline spuściła głowę, czując, że płoną jej policzki. - Chodź, włożysz książkę do gabinetu. - machnął dłonią i wyciągnął z kieszeni spodni klucz. Otworzył nim drzwi gestem ręki, jak książę z bajek jakie czytała ostatnio, zapraszając ja do środka. Wślizgnęła się zgarbiona z głową w ramionach do pokoju i odłożyła książkę na półkę.
- A i radziłbym ci polecieć do pokoju i się przebrać. W sukienkach nie jeździ się wygodnie.
Wtedy spojrzała na jego strój. Ciemne spodnie, lekko przylegające do ciała i koszula z podwiniętym rękawem.
Przeniosła wzrok na swoją sukienkę. Nie jeździła nigdy konno, ale wiedziała, że będzie jej w tym nie wygodnie.
- Ech... Chodź, a nie się gapisz. Veronica na pewno ci załatwiła jakieś spodnie. Jak nie to coś zabierzesz. Proste.
Na pewno nie jesteś synem Hermesa? spytała się w myślach, ale nie odważyła się tego powiedzieć. Pociągnął ją za rękę w stronę skrzydła żeńskiego.
- Hekate... Tu Afrodyta. O Julie ma niezamknięte drzwi. Ciekawe na kogo czeka... Hefajstos. Błe...  Iris. Za dużo tęczy. O, Hekate - gadał do siebie. Otworzył drzwi kluczem wyjętym jej z ręki. Wepchnął Marceline do środka i zaczął przetrząsać szuflady w szafach. W końcu rzucił w jej stronę ciemne wąskie spodnie i delikatną jasnobrzoskwiniową koszulę. Wskazał na parawan. Oblana rumieńcem spuściła głowę.
- Nie będę podglądał spokojnie. - powiedział przewracając oczami - Aż taki okropny nie jestem.
Odwrócił się i zasłonił dłonią oczy. Marceline pośpiesznie weszła za parawan. Chwilę siłowała się z zamkiem ale w końcu szybko i trochę niezdarnie zdjęła sukienkę i naciągnęła spodnie. Włożyła ręce w rękawy koszuli i ją zapięła. Wyszła zza parawanu i zastała Willa siedzącego na jej łóżku z szkicownikiem Veronici w rękach. Podniósł na nią wzrok. Odłożył szkicownik na stolik nocny i wstał.
- Czemu oglądałeś jej rysunki? - zapytała cicho. Chciała wypowiedzieć te słowa stanowczo z pretensją, ale nie potrafiła.
- Nudziłem się. - wzruszył ramionami.

Resztę drogi pokonali w ciszy. Daniel czekał na nich, jak zawsze ubrany w garnitur, oparty o wejście do stajni. Gdy zobaczył Marceline i Willa odepchnął sie od framugi i zaczął iść przed nimi prowadząc ich do siodlarni. Weszli do pomieszczenia, gdzie unosił się zapach skóry. Will głęboko wciągnął powietrze i z lekkim uśmiechem na twarzy wziął skórzane siodło i ogłowie. Wyszedł z siodlarni zostawiając ją samą, ale po chwili pojawił się znowu i wziął drugi zestaw. Kiwnął na nią głową, nakazując wyjście. Poszła za nim. Mijała boksy, a w nich konie różnych ras i maści. Na drzwiach każdego boksu była tabliczka z imieniem konia, datą jego urodzin i imionami rodziców.
Kątem oka zabaczyła, że siodło i ogłowie, które Will wziął wcześniej wisiały przerzucone przed drzwi do boksu dumnego, czarnego konia krwi angielskiej. Koń widząc jej spojrzenie prychnął i stuknął kopytem o siano.
- Pff! Myślałem, że dziewczyna Willa będzie umiała chociaż ogłowie założyć -usłyszała jakiś głos, ale nie wiedziała, kto był jego właścicielem.
- A tu takie chuchro - zawtórował mu inny.
- Ona nawet Sybil nie okiełzna.  - warknął jeszcze inny, poczym zaczął się śmiać. Kilkanaście kolejnych głosów dołączyło go niego.
Zatkała uszy i pobiegła do Willa. Akurat wieszał ogłowie przy boksie i wchodził z siodłem do środka. Nie zwróciła uwagi na konia. Widziała tylko, że był biały. Złapała Willa za rękę i spojrzała na niego błagalnie.
- Ucisz ich... Ucisz... - powtarzała coraz głośniej i głośniej.
- Nawet nie wie kim jesteśmy. - zaśmiał się jeden z głosów.
- To ona nas słyszy?!  - zdziwił się inny, przerywając salwę śmiechu.
-  Nie, ośle, tylko udaje, że słyszy jakieś głosy. - umilkł na chwilę - Jasne, że słyszy!
- Nie jestem osłem! -  zaprotestował.
-  Cicho! - syknął pierwszy z głosów jakie usłyszała -  Prince, Sun, nie kłócić się! Chcę się jeszcze pobawić tym, że nie wie co się dzieje"
- Oh! Wszyscy przestańcie! - jęknął damski głos - W szczególności ty, Damon! Dziewczyna przez was płacze!
Rzeczywiście. Marceline przytulała się do ramienia Willa i płakała, mocząc mu koszulę łzami. Chłopak zdawał się nie mieć nic przeciwko temu, by się do niego przytulała, ale nie wiedział co się dzieje. O jakich głosach mówiła Marceline? On nic nie słyszał.
- Sybil! Niszczysz zabawę! - odezwał się po chwili głos nazwany Damonem. Rozpoczął kłótnię. Głosy rozbrzmiewały w jej głowie jak burza.
Sybil?
Odsuneła się od Willa i spojrzała na tabliczkę z imieniem konia w którego boksie stali.
Wielkimi, ozdobnymi literami było napisane Sybil.
Sybil jest koniem...? Rozejrzała się po innych tabliczkach. Prince, Sun... Damon - przy boksie z siodłem i ogłowiem. Koń na którym będzie jeździł Will. Ale... Ale czemu ona je słyszała?
- Cicho... Proszę...  - bezsilna zsunęła się po drzwiach boksu Sybil - Proszę, uciszcie się... - zwróciła wzrok na konia Willa.
- Wow! Patrzcie! Błaga nas. - głos Damona wybił się nad pozostałe. Kłótnia ucichła - Taka mała, słaba... Nic mi nie zrobisz. Szczeniaka być nie okiełznała. A co dopiero konia czystej krwi angielskiej!
Jej spojrzenie skierowane na karego konia stało się błagalne.
William pochwycił jej wzrok.
- Ty... Ty ich słyszysz? - spytał z niedowierzaniem - Tylko dzieci Posejdona to potrafią.
Pokiwała głową.
- Daniel, do cholery! - wrzasnął. Konie automatycznie ucichły. Donośny głos chłopaka roznosił się po stajni. Z drugiego końca rzędów boksów wyszedł ich mentor otrzepując ręce i mankiety po szczotkowaniu konia. Najwyraźniej ich nie słyszał.
- Nie wiem jakim cudem, ale ona je słyszy. Siodło chyba jej założysz. - zwrócił się do Marceline wskazując na Sybil - Muszę się Damonem zająć.
I z tymi oto słowami przeszedł do boksu naprzeciwko.

Po półgodzinie konie były już gotowe do jazdy. Zostało tylko je osiodłać.
Daniel poszedł porozmawiać z dyrektorem Grizzedlem na temat tego, że Marceline słyszy rozmowy koni.
Damon na szczęście już się nie odzywał. Czasami słyszała jeszcze inne konie, ale tylko urywki, bo udało jej się ignorować te dźwięki.
Po wyczesaniu białej, błyszczącej grzywy Sybil, odłożyła szczotkę do koszyka i wzięła ogłowie z haczyka przy boksie i znów weszła do środka.
- Dasz radę? - usłyszała za sobą lekko kpiący głos. Will stał trzymając wodze Damona. Koń stał za nim i niecierpliwie stukał kopytem o beton.
-  Jasne, że nie. Nie bądź śmieszny. -  prychnął ogier. Will nie zareagował.
Marceline spuściła głowę i spróbowała zdjąć klaczy kantar. Will westchnął i zaprowadził Damona do boksu. Wziął siodło dla Sybil i zarzucił je na grzbiet klaczy. Jej udało się zdjąć kantar.
Klacz cały czas sałą cierpliwie i wyrozumiale, jakby wiedziała, że Marceline robi to po raz pierwszy.
Uniosła rękę z ogłowiem, zastanawiając się jak to założyć. Zerknęła na Damona po czym przełożyła pasek potyliczny przez uszy klaczy najdelikatniej jak mogła. Ułożyła wszystkie paski tak jak należało i zapięła paski policzkowe i nachrapnik na pysku klaczy.
- Te za mocno - szepnął Will tuż przy jej uchu. Odpiął paski policzkowe nadal stojąc bardzo blisko. Zacisnął dłoń w pięść i włożył ją między podgardle konia, a paski złapał pod nią
- Teraz zapnij. - nakazał cicho.
Wzięła paski policzkowe i, starając się unikać dotyku jego dłoni, zapięła. Will rozluźnił pięść i wyjął ją spod pasków.
- Tak to się robi. Inaczej jest za ciasno. Rozumiesz? - zapytał, stojąc juz w przyzwoitej odległości.
Pokiwała głową. Will wszedł z boksu Sybil i wyprowadził Damona ze stajni. Marceline poszła w jego ślady trzymając ogłowie za wodze.
Wprowadzili konie na wybieg i Will zaczął majstrować przy siodle. Gdy skończył i zobaczył, że Marceline nic nie robi podszedł do nich (zostawiając Damona samego) i zrobił coś z siodłem Sybil.
- Daniel powinien ci to tłumaczyć.
Jak na zawołanie Daniel wyszedł ze stajni prowadząc dużego konia wielkopolskiego. (Ras, maści, budowy konia, siodła i ogłowia akurat się nauczyła) Dołączył do nich na wybiegu i zręcznym ruchem wsiadł na konia. Will tak samo. Patrząc na ich ruchy włożyła lewą nogę w strzemię, jedną ręką złapała przedni łęk, a drugą tylni. Odbiła się prawą nogą od ziemi i szybko przerzuciła ją na drugą stronę.
- Oj to będzie ciekawy pokaz... Będzie się z czego śmiać.  - zadrwił Damon
- Damon! - skarciła go Sybil.
Konie prychały na siebie przez chwilę, a Marceline przyglądała się im z zaciekawianiem. Will na Damonie podjechał blisko niej i szepnął :
- Udają, że się nie cierpią. Na prawdę... hm... łączy ich coś więcej. Peter mi powiedział.
Cmoknął na Damona i koń poderwał się kłusem do przodu.
Mimo, że Marceline nigdy w życiu nie siedziała na koniu, doskonale wiedziała co robić. Delikatnie poruszyła biodrami do przodu nakazując klaczy, by się ruszyła. Nie mocno, ale stanowczo piętami ścisnęła jej boki. Cmoknęła i ponowiła ruch biodrami, tylko z większą siłą, chcąc zakłusować.
Usłyszała gwizd z dołu i spojrzała na Ethana opartego o płot, ale po chwili musiał się odsunąć, bo Will na Damonie przejechał bardzo blisko, galopem kurząc na wszystkie strony. Ethan odskoczył krztusząc się. Will pojechał dalej z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
- Lordly, nie dołączysz?! - zapytał z drugiego końca wybiegu kpiącym głosem.
Syn Aresa prychnął, a Marceline spróbowała podjechać bliżej chłopaka, ale Sybil zaparła się kopytami i nie chciała iść dalej.
- Zwierzęta mnie nie lubią - skrzywił się Ethan.
- Oh... - szepnęła Marceline wycofując klacz.
- Biedny, Lordly... Własny gatunek cię nie kocha.  - powiedział z udawanym przejęciem Will.
- Jaka matka taki syn... Jak to się sprawdza w twoim przypadku... Ale, Marceline... - przybrał szelmowski ton - Chciałabyś tego wieczoru pójść ze mną do Iris?
Zarumieniona spuściła głowę. Czy Ethan naprawdę przed chwilą zaprosił ją do ulubionej kawiarni uczniów Hacjendy?
- Radzę się nie zgadzać. - szepnął Will jak zawsze pewnym siebie głosem, ale w jego oczach coś się zmieniło na wspomnienie o matce - On cię jeszcze zgwałci czy coś.
- Możemy pogadać bez niego?! - poddał się syn Aresa.
Zerknęła na Daniela. Galopował na wybiegu obok. Spojrzał na nią i lekko skinął głową.
Will odjechał dalej już nie zwracając uwagi na Marceline i Ethana. Dziewczyna zeszła z Sybil. Tylko nie mogła jej zostawić bez opieki... A w okolicy nie było nikogo kto by jej przypilnował.
- Poczekam. Ale się pospiesz. - powiedziała klacz.
Marceline schyliła głowę w podziękowaniu i pobiegła do Ethana. Odeszli kawałek, tak by Will nie mógłby im przeszkodzić.
- Więc się zgadzasz? - zapytał z nadzieją w ciemnoczekoladowych oczach.
Kiwnęła głową. Will przecież żartował. Nic jej nie groziło z Ethanem.
Chłopak uśmiechnął się zadowolony.
Z wybiegu dobiegło ich ciche rżenie.
- Wiesz... - zaczęła cicho - Muszę wracać...
- Dobrze. - skłonił się sięgając po jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek - Przyjdę po ciebie.
Dygnęła lekko z nieśmiałym uśmiechem.  Już miała zabrać rękę, gdy Ethan przyciągnął ją do siebie, przyciskając swoje usta do jej.
Nie wiedziała co robić, ale po chwili instynkt podpowiedział jak ma się zachować. Oddała pocałunek powtarzając po nim ruchy warg, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Dreszcze rozeszły jej się po całym ciele. Oczy zamknęły jej się automatycznie, a ręce powędrowały na jego kark.
Sybil znów zarżała.

Marceline odskoczyła od Ethana i ukłoniła się przepraszająco poczym pobiegła na wybieg, wciąż czując na ustach słodko-gorzki smak warg Ethana.
Z biegu wskoczyła na Sybil i popędziła ją od razu do galopu. Klacz przestraszyła się takich gwałtownych ruchów, zarżała ze strachu i stanęła dęba.
Marceline pisnęła, spadając i przywołała ogień. Co było głupie, w końcu ogień tylko niszczy, prawda? Nie mógł jej w żaden sposób pomóc.

I ten nikomu nie potrzebny ogień rozprzestrzenił się dalej niż Marcelie chciała. Po kilkunastu sekundach do jej uszu dobiegły krzyki osób znajdujących się w Hacjendzie.

***
Kilka dni później...

Jechała juz kilka godzin. Tępo wpatrywała sie w krajobraz za oknem. W jej uszach grała muzyka. Poruszała ustami, jakby śpiewała, ale z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.
Udało jej się wkraść do jakiegoś autobusu, który zabierał jakąś wycieczkę z hotelu w którym spędziła tę noc. Nie wiedziała, gdzie jadą. Ważne by jak najdalej od Hacjendy.
Hacjenda...
Ogień...
Ogień, który spalił całą Hacjendę.
I to ona go wywołała. Ona sprawiła, że cała Hacjenda stanęła w ogniu, a każdy kto był w środku i okolicach spłonął razem z nią. To wszystko jej wina.
Autobus zatrzymał się gwałtownie, przerywając falę wspomnień. Poleciała na oparcie siedzenia przed nią. Rozległy się krzyki kobiet. Ktoś coś zawołał z zewnątrz, ale nie zrozumiała słów.
Otworzyły się drzwi i do środka wszedł wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Napad? I tak nie miała przy sobie nic wartościowego. Tylko koszulę i spodnie, w których jeździła w dzień pożaru, tanią MP3 i słuchawki, kupione już po wyjeździe i szczotkę do włosów. Ostatnie pieniądze wydała na pokój w hotelu.
Napastnik sprawdzał wszystkie kobiety w autobusie. Przestała zwracać na nich uwagę. Jak będzie coś robić znowu coś spali. A nie chciała juz używać ognia. Do czegokolwiek.
W pewnej chwili ktoś szarpnął ją za ramię i poderwał w górę. Spojrzała prosto w niebieskie oczy Williama Evela.
- Zostaw mnie! - pisnęła, próbując się wyrwać. MP3 wraz ze słuchawkami upadły na podłogę. Will schylił się po nie i włożył do kieszeni dżinsów.
 Prychnął i pociągnął ją w stronę wyjścia. Nikt nie reagował na to, że jakiś facet siłą wyciąga szarpiącą się, bezbronna dziewczynę. Patrzyli na Willa z przerażeniem. Czarne roztrzepane włosy, płonące z zawziętości oczy, zaciśnięta szczęka, Wyglądał jak wojownik na polu bitwy, który zabijał bez przeszkód w obronie tego na czym mu zależało. I nim był.
Wyciągnął ją z autobusu, pozwalając przerażonym ludziom jechać dalej.
Stanęli na poboczu drogi. Will wyglądał jakby miał ją uderzyć i była pewna, że zaraz poczuje piekący ból po uderzeniu. Podszedł bliżej i objął. Po chwili odsunął trochę i ustami przywarł do jej.
Nigdy nie całowała Willa, bo niby czemu? Całowała tylko Ethana...
Było zupełnie inaczej niż z synem Aresa... Odważyła się nawet powiedzieć, że lepiej. Ale Ethan...
Jego imię rozbrzmiało w jej głowie jak dzwon.
Veronica - kolejny dzwon w głowie
Nick - jeszcze jeden
Jeremy - dzwon nadal nie ucichnął
Daniel - dzwon nadal bije
Oni wszyscy jak i setni innych osób zginęło w pożarze, który ona wywołała. Will jest jedynym ocalałym.
Pokręciła głową a z jej oczu popłynęły łzy i mimo woli przytuliła się do Willa. Jedynej znajomej osoby z jaką spotkała się w ciągu ostatnich dni... Chłopak wziął ją na ręce, ucałował w czoło i zaczął gdzieś iść. Ukołysana rytmem jego kroków i jego zapachem Marceline zasnęła...
____________________
KA BUM!!! (Rico style xD)
Dobra... niestety ale to raczej koniec. Wena powoli odpuszcza, a w głowie ciągle siedzi mi coś innego, a kac książkowy, który odzywa się coraz częściej nie daje mi pisać. Nie wiem jak pociągnąć dalej tą historię mimo, że jeszcze parę dni temu miałam genialny pomysł. No cóż... Tak to jest. Przykro mi, że kończę już po 6 rozdziałach. Bez wyjaśnienia skąd Mar na takie moce, co będzie z Willem i Ethanem, kim są Jasna i Ciemna Kobieta. Niestety, ale widzimy się tu raczej ostatni raz. Chyba, że Apollo będzie taki dobry i odda mi wenę. 
No jak...
Więc Po raz ostatni 
Nie zanudzam
Laciata <3
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Dobra żartuję xD Oto ciąg dalszy :

***
Podniosła się z krzykiem przerażenia i rozejrzała dookoła.

Była na wybiegu. Will siedział obok niej, a Damon i Sybil skubali trawę kilkanaście metrów dalej.
- Księżniczka się obudziła? - zakpił Will wstając i otrzepując spodnie - To wracamy do jazdy. Zostało nam tylko 10 minut.
Marceline jeszcze raz się rozejrzała szukając wzrokiem spalonych ruin Hacjendy. Widząc ją Will dodał :
- Spaliłaś tylko kawałek trawy.
Wstała i oblizała usta... czując na nich smak mięty...
Pocałunek Willa. To też był sen? Hacjenda nie spłonęła, więc i to też musiał być sen. Ale był taki realistyczny.
Uniosła rękę do ust, a Will uśmiechnął się asymetrycznie.
- Po tym jak spadłaś z Sybil straciłaś przytomność i nie oddychałaś. Jedyne co mogłem zrobić to usta-usta.
Wsiadł na Damona, a ona, cała czerwona, na Sybil.
- Will czy Ethan? - zapytał Damon, ale Marceline nie była pewna  czy pytanie było skierowane do niej, czy do Sybil.
Tak czy siak nie zamierzała odpowiadać. Przecież nie całowała Willa. On ją... nie wiedziała jak określić sposób w jaki jej pomógł. Ale we śnie... ten pocałunek był...
- Will - odpowiedziała Sybil.


Tyle, że Marceline nie wiedziała czy się z nią zgadza...
__________________
Oto szósty rozdział. 
Wybaczcie mi to poprzednie wtrącenie, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. :D
Jest to chyba najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam.  :)
I pomyślałam, że może następny rozdział zabierałby perspektywę i Willa i Ethana? Co Wy na to?
Mam nadzieję, że się Wam podoba 
I oczywiście przepraszam za błędy :)
Nie po raz ostatni
Nie zanudzam 
Laciata <3

Jeśli czytasz to skomentuj!!!

11 komentarzy:

  1. Ave Wredna Laciata!
    Marceline gada z końmi :) Jej!
    Koń Willa jak właściciel-wredny.
    Ten pocałunek Ethana i Mar.-słodkie ^^
    Durny sen,durny Will...
    Zabiję cię za tego trolla.
    Ale ogólnie fajne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ave Luna!
      Wiem, że jestem wredna!
      Tak wiem, że pocałunek Mar i Ethana jest słodki, starałam się :)
      Ja MUSIAŁAM zrobić tego trolla! MUSIAŁAM
      Cieszę się, zę Ci się podoba

      Usuń
  2. Zeusie! Myślałam, że serio kończysz i już zastanawiałam się nad tym w jaki sposób Cię zabić... Więc masz szczęście, że to był tylko żart :) Ale i tak się fochłam -,-
    No dobra...
    Słodki ten pocałunek! <3 <3 <3 Ethan jest super! ^^
    Ale Will jest dziwny... Nie wiem co o nim myśleć, bo raz jest spoko, a raz jest taki głupi, że mam ochotę walnąć go na odlew w twarz :D
    No... Całe szczęście, że to się jej tylko wydawało, ale obrażam się na Willa, bo... nie musiał jej reanimować cholera! Wtedy całowałaby się tylko z Ethanem! Wiem, że to właściwie nie był do końca pocałunek, ale jednak... foch!
    Alen ogólnie rozdział genialny! :D :)

    Dobra. Kończę, nie nudzę już i spadam. Weny życzę, pozdrawiam, czekam na next i jeszcze żelków życzę,
    Spite

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj jak ja się cieszę, że troll mi się udał.
      Tak wiem, że Ethan jest super xD
      Will jest dziwny. To geny. No i musiał raczej reanimować Mar. Wiesz głupioby było, gdyby teraz umarła. Jeszcze nie.
      Cieszę się, że Ci się podoba :)
      I, Spite, ty nie zanudzasz.
      Dziękuję :3

      Usuń
    2. To miło, że uważasz, że nie zanudzam, ale i tak ja tak twierdzę, bo albo pisze nudne (jak ten u góry), albo takie, których nikt poza mną nie ogarnie ;P Wiesz... Szyk przestawny, Yoda Mistrz i te sprawy ;P
      Oj tam, oj tam. Nie musiał akurat on jej ratować! Ale jeżeli RZECZYWIŚCIE nikt inny nie mógł, to trudno ;P

      Usuń
    3. U mnie nowy rozdział :)

      Usuń
    4. U mnie nowy rozdział :D

      Usuń
  3. DOSTAŁAM PRZEZ CIEBIE ZAWAŁU SERCA!!! JAK TY TAK MOGŁAŚ??? CHCIAŁAŚ MNIE ZABIĆ??? *pisze to wszystko wciskając nerwowo shift, bo zapomniała, że istnieje coś takiego jak caps-lock* UMARŁABYM I NAWET BYM NIE WIEDZIAŁA, ŻE TO BYŁ TYLKO SEN!!!
    No dobra, już się ogarniam XD
    Rozdział świetny, jak zawsze, jednak za dużo Williama -.- Nie lubię gościa -.- Ma za fajne imię jak na takiego debila -.- Za każdym razem, gdy go widzę (no dobra, nie widzę, ale wiesz, o co mi chodzi), mam ochotę podejść, dać mu z liścia walnąć go łokciem w krtań, kopnąć kolanem między nogi, pięścią w brzuch i jeszcze doprawić w splot słoneczki -.-
    Za to Ethan jest cudowny i wspaniały i słodki i uroczy *o* Takie zupelne przeciwieństwo Williama ;)
    Życzę duzo weny, żelków, czekolady, masła orzechowego, pianek marszmaloł (nie wiem jak to się pisze XD) i lodów, bo tak ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pozdrowienia z podłogi śle Laciata, która ma napad śmiechu.
      Cieszę się, że troll mi się udał. :D
      Dziękuję :3
      Nikt nie lubi Willa :3
      Dziękuję za wenę, żelki, czekoladę, masło orzechowe i lody. Bo pianek wybredna Laciata nie lubi xD

      Usuń
  4. Czy tylko ja tu lubię Willa. Chyba tak ;) Przez twojego trolla chciałam rzucić telefonem !!! Ale i tak czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeszcze Ann, Weronika Lynch i ja xD ale jesteśmy nie liczną grupą :D
      Cieszę się, że troll mi się udał xD buahahahahaha
      :D

      Usuń